15 października 2015

Otulona uczuciem - Fragment 7

Pod koniec lekcji podeszła do mnie jeszcze Iris i poinformowała, że podpis nauczyciela mogę zdobyć najwcześniej w poniedziałek, bo tylko w dwa pierwsze dni tygodnia można zastać profesora. Kurczę trochę szkoda, no ale trudno. Trzeba zaakceptować sytuacje. Po prostu przełożę załatwienie tej sprawy na później. Nic nie poradzę, więc nie będę się gorączkować. Życie takie już jest, nie zawsze biegnie po naszej myśli. Nie możemy za każdym razem się denerwować, gdyż zatracimy szczęście oraz spokój ducha. Nie mamy na wszystko wpływu.
Powrót do domu niesamowicie mi się dłużył. Może dlatego, że dziś wyjątkowo zwracałam uwagę na otaczającą mnie scenerię. Zazwyczaj szybko ją mijałam, bez jakiejkolwiek obserwacji. Byłam ślepa, szłam na pamięć. Przegapiłam piękność zielonego parku, nie przyuważyłam przeludnionego miasta. Sklepowe wystawy dopiero teraz zachwyciły mnie swą tęczową kolorystyką. Wyobrażałam sobie, jak muszą zjawiskowo wyglądać w okresie świąt bożonarodzeniowych.
Weszłam do środka moich skromnych czterech kątów. Panował przyjemny półmrok. Usłyszałam głosy z wysprzątanego rankiem salonu. Oho, ciotka pewnie ogląda telewizję. Nie będę jej przeszkadzać. Wyciągnęłam z pustawej lodówki ostatni wiśniowy jogurt. Przydałoby się zrobić zakupy. Wsypałam do nabiału resztkę płatków owsianych. Kolacja gotowa. Nie mam ochoty na przyrządzanie czegoś bardziej pożywniejszego. Nawet nie mam za bardzo z czego. Ach porażka. Jak można tak żyć? Nie do pomyślenia. Po zjedzeniu wyrzuciłam opakowanie do kosza, a łyżkę umyłam. Trzeba po sobie sprzątać i najlepiej od razu. Potem to zalega, gromadzi się, aż w końcu nas przerasta.
Wzięłam szybki prysznic, po czym położyłam się do łóżka. Patrząc w biały sufit przeleciałam myślami moje nowe życie. Poczułam napływ zmęczenia. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Padał cieplutki deszcz, gdy opuszczałam terytorium mojego tymczasowego domostwa. Wyszłam przed skrzypiącą furkę z przeźroczystą parasolką. Naprzeciwko, przy drzwiach ujrzałam zakapturzonego sąsiada, wahającego się czy zrobić kolejny krok przed siebie. Szkoda, że nie mam gdzie się skryć. Ruszyłam szybkim krokiem, może mnie nie zauważy.
-Heej blondi! – A jednak mu nie umknęłam. Udając głuchą przyśpieszyłam. Niestety moje tempo nie było zbyt wielkim wyzwaniem dla kondycji i upartości Kastiela. Bez większego trudu dogonił mnie, nawet nie wyglądał na zmęczonego. Bezczelnie wbił się pod moją niewielką, przeciwdeszczową tarczę. Na co ty liczysz? Nie jestem schroniskiem, żeby cię bez słowa przygarniać. Machnęłam i przekrzywiłam parasol, tak aby woda spływała mu ciurkiem na ramię. Tylko tam zdołałam dosięgnąć, aby choć trochę pozostać pod osłoną. Chyba nie za bardzo mu to pasowało, bo wyszarpał mi  go.
-Bądź grzeczna jeśli nie chcesz zmoknąć. – Co za cham. Nie dość, że przywłaszcza sobie moja własność to jeszcze mi nią grozi. Przecież to jest karalne.
-Brak mi do ciebie słów. Czemu tak mnie męczysz? – Zapytałam, godząc się z zaistniałym obrotem spraw. Przysunęłam się bliżej, bo z mojego rękawa powoli skapywała woda.
-Bo lubię. – Też mi argument. W sumie czego ja się spodziewałam? Sensownego, pół stronnicowego wyjaśnienia?
                -Idę jeszcze zapalić. Trzymaj ten szajs. –Odparł, rzucając mi parasolkę. Super, nie mogłeś mi jej normalnie podać, tylko specjalnie jeszcze ochlapać. Jaki z ciebie wredny człowiek.
-Miłego niszczenia sobie zdrowia. –Rzekłam, po czym opuściłam go w szkolnej bramie. Ten skrył się pod przystankiem autobusowym. A żeby cię policja załapała. Weszłam do budynku i odwiesiłam kapiący deszczochron na hak w specjalnie przystosowanym do tego miejscu. Jeśli dobrze pamiętam to powinnam mieć teraz fizykę. Udałam się więc w poszukiwaniu klasy. Szybko poszło, pomyślałam spostrzegając machającą w moją stronę Rozalię. O dziwo nie była w towarzystwie swego bajkowego chłopaka. Przywitałyśmy się i następnie usiadłyśmy razem w ławce. Mała poprawka. Ja unikając rozmowy poszłam siąść, a ona jak rzep za mną. Dziwna z niej osóbka. Wyjrzałam przez okno, zdegustowana opowieściami o modowych nowościach. Rozalia pochłonięta gadaniem zaczęła  bawić się moimi wilgotnymi, dość długimi włosami. Rozmarzyłam się. Jej dotyk był miły, zresztą uwielbiam jak ktoś tak mnie głaszcze. Ostatnim razem była to moja rodzicielka. Byłam wtedy malutka, więc troszkę zapomniałam jakie to wspaniałe uczucie. Łaskotanie tak przyjemne, że aż nużące. Powieki stawały się coraz cięższe, z trudem utrzymywałam świadomość. Nagle pociągnęła mocniej, sprowadzając z powrotem moją czujność. Au. Ciągnie, szarpie. Co ona wyprawia? Było tak dobrze. Spojrzałam na zaplątaną rękę.
-Hehehe sorki Alice. –Zaśmiała się zgrywając niewinną, gdy z całej siły zaczęła wyszarpywać dłoń. Chwyciłam moje wyrywane z cebulkami pomierzwione kosmyki.
-Przestań! Zatrzymaj się! –Posłusznie uspokoiła się. Zaczęłam ostrożnie wyplątywać włosy z jej bransoletki i skomplikowanego manikiuru. Coś ty sobie poprzyklejała na te paznokcie dziewczyno? Trwało to długo, a nie było efektów. Lysander i Kastiel zdążyli już usiąść za nami, zdecydowanie zdziwieni naszym widokiem. Klasa stawała się coraz ludniejsza, za chwilę zacznie się lekcja.
-Chłopaki pomóżcie. –Poprosiła w końcu Rozalia, zniecierpliwiona. Zresztą ja już też straciłam na to siły, poddałam się.
-Okej. –Uśmiechnął się Kastiel, wyciągając nożyczki. No! Ktoś pomyślał. Długość moich włosów była mi obojętna. Były długie, bo nie chciało mi się nimi zajmować, ani odwiedzać fryzjerów.
-Pogięło cię?! –Oburzyła się Rozalia. Zaraz, to moje włosy, a reagujesz gorzej niż ja. Przecież to tylko fryzura.
-No właśnie. Szkoda tak pięknych włosów. –Wtrącił Lysander. Dobra to mnie zaskoczyło. Jak i chyba towarzystwo. Czyli jednak nie wstydzi się mówić takich rzeczy?
-Lysioo… -Przeciągnęła oniemiała piękność. Chyba doszło do niego co powiedział, bo zarumienił się speszony. Wyglądało to nawet uroczo. Jednak go to zawstydza. Zaśmiałam się, a jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej czerwona, aż skompromitowany odwrócił wzrok.
-A może ty spróbujesz? –Zapytałam. Lysander kiwnął głową. Podszedł do nas i z przesadną ostrożnością pomógł rozplatać wielki supeł. Wyczułam tą niezręczność. Łoo. Udało mu się. Nie wiem jak to zrobił, ale puścił uwolnione pasmo, które rozproszone opadło na moje ramię.
-Dzięki. – Posłałam mu serdeczny uśmiech, a on go uprzejmie odwzajemnił.

5 komentarzy:

  1. Ty! Jak nie będzie dłuższych rozdziałów, to do reklamacji blog zgłaszam >:C (Dłuższe i będzie szuper ♥)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę nie! Tylko nie do reklamacji.. Poprawie się siostra :) czekaj już w domu, zaraz wsiadam w autobus i za meczę opowieściami o Alice :*

      Usuń
  2. No no mee nie miałam neta i już się pojawia mały poeta. Rozdział suuupeeerrr jak zawsze ❤ nonono Lysiu ma delikatnie łapki ;) pozdrawiam i życzę Duuuuuzo weny Haruka ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha :D I zdradzę, że z jego łapkami jeszcze Alice nie jednokrotnie będzie miała do czynienia ♥♥♥ ^^

      Usuń