Weszłam do
swojego pustego pokoju, pełna pytań. Byłam przekonana, że Rozalia jest uczciwą
dziewczyną, a tu takie rozczarowanie. Jest zupełnie jak te wszystkie lalunie.
Taka jak Laura, moja dawna koleżanka, która nie mogła się zdecydować na jednego
chłopaka, dlatego zachłannie mamiła wszystkich. Brr. Wracają przykre
wspomnienia. Zawiodłam się. Szkoda mi Lysandra, wydaje się naprawdę w porządku.
Cóż, właściwie to nie jest moja sprawa. Nie będę się w to wtrącać, bo to ja
wyjdę na tym najgorzej. Rozpakowywałam torbę, starając się nie myśleć o tym co
widziałam. Alice! Ogarnij się! Przecież obiecałaś to sobie! Żadnego
angażowania! Dostałaś już nauczkę, mało ci? Westchnęłam ciężko. Muszę zmyć z
siebie dzisiejszy dzień, bo nie dam rady funkcjonować. Wzięłam rzeczy do
przebrania i zamknęłam się w łazience. Wyjdę z niej, zupełnie oczyszczona.
Siedząc na
podłodze, porządkowałam papiery wysypane z torby. Kurczę, zapomniałam pokazać cioci
informacji o wycieczce. Jest cichutko, więc pewnie jej nie ma. Wzięłam
dokumenty i zeszłam na dół. Położę jej to w sypialni, by zajrzała do tego, gdy
będzie miała czas. Weszłam niepewnie do pokoju. Matko! Jaki tu burdel. A ten
smród… Jakby coś zdechło. Oj ciocia, ciocia. Kopnęłam w coś twardego, leżącego
na podłodze. Fyy. Au! Złapałam się za palce. Usiadłam na niepościelonym łóżku i
podniosłam przedmiot, który mnie skrzywdził. Po ciele przeszedł mi zimny
dreszcz. Była to połamana ramka ze zdjęciem. Przykrym zdjęciem, wzbudzającym w
każdym z naszej rodziny ból i tęsknotę. No może prawie, bo ja, jak to ja,
jestem poza tym. Przejechałam palcem po pękniętym szkle. Ile razy musiałaś
ściskać tą fotografię? Ile łez przy tym wylałaś? Każdy pamięta, a mówią, że czas
leczy rany. Nie prawda. To jak z bliznami, pozostają na całe życie. Nieważne co
spróbujemy zrobić, by je usunąć to i tak zostawią po sobie ślad. Ślad w naszej
psychice. A każda blizna nas uczy. Uczy cierpienia.
Przekroczyłam
szkolną bramę w posępnym humorze. W oczy rzucił mi się siedzący Lysander. Tkwił
na ławce otulony samotnością. Zazdroszczę mu jej, ja tak bardzo jej pragnę, ale
ku naszemu losu, nigdy nie otrzymujemy tego, czego chcemy. Cień okrywał go swą
płachtą, osłaniając przed rażącym promykami Ra. Nawet natura mu sprzyja,
bajkowemu księciu o magicznych oczach. Zamyślony pisał coś w grubym zeszycie.
Westchnęłam ciężko. Wolałabym nie być świadkiem wczorajszego zajścia.
Spojrzałam na niego jeszcze współczując jego wkrótce złamanemu sercu, po czym
zamknęłam za sobą drzwi wchodząc na korytarz. To co wyprawia Rozalia to jej
sprawa. Mnie to nie obchodzi. Takie jest moje stanowisko.
Białowłosej
dziś nie ma, więc w końcu mam spokój. Mogłam w spokoju zajadać się śniadaniem
na pustawym dziedzińcu. W tych czasach tak niewiele osób lubi przebywać na
świeżym powietrzu. Dla mnie to plus, bo nikt mi się tutaj nie panoszy. „Cisza i
wiatr, słońce i radość... cóż więcej można chcieć.”* Czas mijał szybko, za
szybko. Nim się spostrzegłam zadzwonił dzwonek na lekcje. Pakując się,
przyuważyłam czarny notatnik leżący w trawie obok nóg drewnianego siedzenia.
Hmm czy to nie ten, w którym Lysander wcześniej notował? Musiał o nim
zapomnieć. Trudno. Jak jest mu niezbędny to prędzej czy później go znajdzie.
Lepiej niech zostanie tam, gdzie go zgubił. Zebrałam się i w chwili, gdy miałam
przejść przez próg więziennego budynku z etykietką „szkoła” napotkałam wspomnianego
chłopaka, chcącego wyjść na zewnątrz. Jak to dżentelmen, przepuścił mnie i
razem znaleźliśmy się po wewnętrznej stronie.
-Panienko... - Zaczął zwracając moją
uwagę. - ...Nie widziałaś może gdzieś samotnego notatnika?
-Widziałam. Leży pod ławką. - Udzieliłam
odpowiedzi, wskazując miejsce do szukania. Popatrzał na mnie podejrzliwie,
unosząc jedną brew do góry.
-Leży? Czyli panienka go nawet nie raczyła
podnieść? - Zabrzmiało poważnie.
-Absolutnie. - Po co mam tykać cudze
rzeczy? Nie uznaję zasady co znalezione, nie kradzione. Wszystko ma swojego
właściciela, a od ciebie zależy czy jesteś kradziejem i sobie przywłaszczysz,
czy uczciwym człowiekiem, szukającym prawowitego posiadacza. Ja akurat jestem
tym typem, który przechodzi obojętnie. Lysander uśmiechnął się widocznie
zadowolony z mojej postawy.
-Cenię to. Nie bycie wścibskim.
Zaimponowałaś mi. - Serio? Tak łatwo ci zaimponować? Jesteś taki łatwy, nic
dziwnego, że pozwalasz wbijać sobie sztylet w plecy przez ukochaną osobę. Masz
miękkie serce, obyś dupę miał ze stali.
-Idź już po niego, bo ktoś może się
połasić.
-A tak. Niech go panienka następnym razem
zabierze ze sobą. Byłbym dozgonnie wdzięczny. - Odparł w drodze po swoją
papierową własność. Nie obiecuję. Znając siebie z pewnością go zostawię.
Zastanawiałam
się, co z moimi zakupami. Rozalii nie ma, a nikogo innego z mojej klasy nie
chcę wyciągać. Zerknęłam na Melanie. Hmm może Jade by ze mną poszedł? Jako
specjalista doradziłby mi co wybrać. Bez dłuższego wahania podeszłam do
dziewczyny.
-Melanio czy klasa Nataniela ma jeszcze
lekcje? - My już skończyliśmy zajęcia. Liczę, iż rocznik wyżej nie idzie o tej
samej porze. Brunetka zmierzyła mnie chłodnym wzrokiem. No poważnie? Czy ja ci
wyglądam na konkurencję? Jak ja w życiu nie patrzałam na chłopaków, jak na
obiekty westchnień. Jakie te zauroczenia potrafią być denerwujące. - Muszę
załatwić coś z Jadem, dlatego pytam. - Wyjaśniłam, aby przestała mnie zabijać w
myślach. Spokojniejsza uśmiechnęła się ciepło. Co za zmiana. Ach te kobiety.
Zmieniają humor tysiąc razy w ciągu dnia. Są stałe jak rzeka. Czyli wcale.
-Z tego co kojarzę to tak. Ale musisz się
pośpieszyć, bo to będzie ich ostatnia. Iść z tobą?
-Jak chcesz. - Bąknęłam, przerzucając
sobie torbę przez ramię. Nie czekając na nią, wyszłam z sali. Kurde. Uświadomiłam
sobie, że nie mam pojęcia, gdzie mogę znaleźć mój cel. Trudno. Poszukam. Tylko
trzy piętra, co to dla mnie. Weszłam po schodach do góry i przeszłam kawałek
prosto korytarzem wypełnionym po jednej stronie dużymi oknami, a po drugiej
drzwiami do pomieszczeń lekcyjnych. Mijałam porozwalanych na podłodze lub
okupujących parapety ludzi. Nikt mnie nie zauważał, czułam się jak duch.
Odpowiadało mi to, zawsze chciałam być niewidzialna. Znalazłam żółto – zieloną
parkę, wesoło o czymś rozmawiającą. Wcale wysilać się nie musiałam, co za
szczęście. Podeszłam szybko.
-Przepraszam, że przeszkadzam. - Zaczęłam
dyplomatycznie, przerywając im dyskusję. Uśmiechnięci spojrzeli na mnie.
-Coś się stało? - Zapytał zaniepokojony
blondyn.
-Jade jeśli masz czas i chęci to
poszedłbyś ze mną do sklepu ogrodniczego? - To raczej dobre posunięcie, zwracać
się z tym do doświadczonego w fachu. Popatrzeli zdziwieni. Nie mogę stwierdzić,
który z nich był w większym szoku. Nie wyobrażajcie sobie za wiele. Ja mam w
tym interes, inaczej bym nigdzie, nikogo nie zapraszała. Nie chcę zawiązywać
jakiś durnych więzi czy spędzać czas po szkole na czymś niepożytecznym jak
szwendanie się z znajomymi. Nie o to mi chodzi. Po prostu wolę zapytać i kupić
coś porządnego niż marnować pieniądze na badziewie, które po kilku użyciach mi
się rozleci.
-Traktujesz to na poważnie? W sensie
ogród? - Zapytał, wciąż mi nie ufając. Cóż taka postawa jest dobra, nie można
być zbyt ufnym, bo skończmy jak Lysander. Oszukani i zranieni.
-Tak. Ale jeśli to dla ciebie problem to
trudno. - Zresztą, mogę jeszcze ciotkę poprosić. Ona pewnie zna to miasto jak
własną kieszeń. - Nie chciałam kupić kota w worku. Dobra, nieważne. Poradzę
sobie. - Odparłam i już gdy miałam się wycofać, zostałam zatrzymana chwytem za
ramię przed Jade.
-Okej, okej uparciuchu. Jeśli to dla
ciebie tylko sprawy biznesu to mogę z tobą pójść. - A niby jakie miały być
inne? I dzięki za łaskę, tym razem z niej skorzystam. - To co? Jedenasta pod
szkołą? Sobota ci odpowiada? - Zaproponował. Chciałam iść dziś, żeby mieć to za
sobą, ale w sumie nie mam jeszcze pieniędzy. A skoro nie masz wcześniej czasu,
to niech będzie.
-Odpowiada. - Uśmiechnęłam się.
-Ej ja też idę. - Wtrącił Nataniel,
krzyżując ręce. A ty po co? Ciebie to raczej tylko kotki i książki interesują,
więc co ty możesz chcieć z sklepu ogrodniczego?
-A ty po co? - Ha! Wyjął mi myśl z głowy i
ubrał w słowa zielonooki. Jego nastawienie jest podobne do mojego. Ogrodnicy
chyba już tak mają. Są odludnieni i najlepiej czują się w towarzystwie kwiatków.
-Eee... Bo potrzebuję czegoś. - Spojrzał
gdzieś w bok, pewnie szukając pomysłu. Nie udawaj, przecież na pierwszy rzut
oka widać, iż spekulujesz.
-Niby czego? - Zapytał nieprzekonany Jade.
Też mu nie wierzysz, co? Powiedziałabym witaj w klubie, ale on łączy nas już od
poniedziałku.
-Doniczki. Muszę przesadzić kwiatka. -
Masz jakąś roślinkę? Zaraz...
-A czy ty nie miałeś uczulenia na pyłki?
-Ale na parapetówkę dostałem w miarę
bezpieczną roślinkę. Trochę się jej urosło. - Uśmiechnął się niewinnie. Pff.
Niech ci będzie. Czy tam będziesz, czy nie, mi to różnicy nie robi.
-Aliceee! - Usłyszałam za sobą damski
głos. Wszyscy troje spojrzeliśmy na pośpiesznie idącą w naszym kierunku
Melanie. -Zrobiła głęboki wdech i wydech. – No wiesz ty co. Odwracam się na
sekundkę, a ciebie już nie ma. - Ach. To ja miałam na ciebie zaczekać? Sorki,
śpieszyło mi się.
-Cześć chłopcy. - Zwróciła się do męskich
towarzyszy.
-Cześć, cześć. - Burknął Jade.
-I co? Załatwiliście sprawę? - Zapytała
odpowiedzialnie.
-Chyba tak. - Westchnął zielonowłosy.
Zawył dzwonek, więc to czas, by się pożegnać. Och skoro mam wolne popołudnie,
zajmę się załatwieniem sobie roweru. Chciałabym zacząć na nim jeździć do
szkoły, póki jest jeszcze ładna pogoda.
-No. To ja uciekam. Do soboty. - Rzekłam
na odchodne. Na dźwięk pozdrowienia Melania zbladła.
-Jak to do soboty? – Wyłapałam ukierunkowane
w Nataniela pytanie, płynnie się oddalając.
* fragment piosenki: "Cisza i wiatr" A. Rojek.