31 października 2015

Otulona uczuciem - Fragment 13

Weszłam do swojego pustego pokoju, pełna pytań. Byłam przekonana, że Rozalia jest uczciwą dziewczyną, a tu takie rozczarowanie. Jest zupełnie jak te wszystkie lalunie. Taka jak Laura, moja dawna koleżanka, która nie mogła się zdecydować na jednego chłopaka, dlatego zachłannie mamiła wszystkich. Brr. Wracają przykre wspomnienia. Zawiodłam się. Szkoda mi Lysandra, wydaje się naprawdę w porządku. Cóż, właściwie to nie jest moja sprawa. Nie będę się w to wtrącać, bo to ja wyjdę na tym najgorzej. Rozpakowywałam torbę, starając się nie myśleć o tym co widziałam. Alice! Ogarnij się! Przecież obiecałaś to sobie! Żadnego angażowania! Dostałaś już nauczkę, mało ci? Westchnęłam ciężko. Muszę zmyć z siebie dzisiejszy dzień, bo nie dam rady funkcjonować. Wzięłam rzeczy do przebrania i zamknęłam się w łazience. Wyjdę z niej, zupełnie oczyszczona.
Siedząc na podłodze, porządkowałam papiery wysypane z torby. Kurczę, zapomniałam pokazać cioci informacji o wycieczce. Jest cichutko, więc pewnie jej nie ma. Wzięłam dokumenty i zeszłam na dół. Położę jej to w sypialni, by zajrzała do tego, gdy będzie miała czas. Weszłam niepewnie do pokoju. Matko! Jaki tu burdel. A ten smród… Jakby coś zdechło. Oj ciocia, ciocia. Kopnęłam w coś twardego, leżącego na podłodze. Fyy. Au! Złapałam się za palce. Usiadłam na niepościelonym łóżku i podniosłam przedmiot, który mnie skrzywdził. Po ciele przeszedł mi zimny dreszcz. Była to połamana ramka ze zdjęciem. Przykrym zdjęciem, wzbudzającym w każdym z naszej rodziny ból i tęsknotę. No może prawie, bo ja, jak to ja, jestem poza tym. Przejechałam palcem po pękniętym szkle. Ile razy musiałaś ściskać tą fotografię? Ile łez przy tym wylałaś? Każdy pamięta, a mówią, że czas leczy rany. Nie prawda. To jak z bliznami, pozostają na całe życie. Nieważne co spróbujemy zrobić, by je usunąć to i tak zostawią po sobie ślad. Ślad w naszej psychice. A każda blizna nas uczy. Uczy cierpienia.
Przekroczyłam szkolną bramę w posępnym humorze. W oczy rzucił mi się siedzący Lysander. Tkwił na ławce otulony samotnością. Zazdroszczę mu jej, ja tak bardzo jej pragnę, ale ku naszemu losu, nigdy nie otrzymujemy tego, czego chcemy. Cień okrywał go swą płachtą, osłaniając przed rażącym promykami Ra. Nawet natura mu sprzyja, bajkowemu księciu o magicznych oczach. Zamyślony pisał coś w grubym zeszycie. Westchnęłam ciężko. Wolałabym nie być świadkiem wczorajszego zajścia. Spojrzałam na niego jeszcze współczując jego wkrótce złamanemu sercu, po czym zamknęłam za sobą drzwi wchodząc na korytarz. To co wyprawia Rozalia to jej sprawa. Mnie to nie obchodzi. Takie jest moje stanowisko.
Białowłosej dziś nie ma, więc w końcu mam spokój. Mogłam w spokoju zajadać się śniadaniem na pustawym dziedzińcu. W tych czasach tak niewiele osób lubi przebywać na świeżym powietrzu. Dla mnie to plus, bo nikt mi się tutaj nie panoszy. „Cisza i wiatr, słońce i radość... cóż więcej można chcieć.”* Czas mijał szybko, za szybko. Nim się spostrzegłam zadzwonił dzwonek na lekcje. Pakując się, przyuważyłam czarny notatnik leżący w trawie obok nóg drewnianego siedzenia. Hmm czy to nie ten, w którym Lysander wcześniej notował? Musiał o nim zapomnieć. Trudno. Jak jest mu niezbędny to prędzej czy później go znajdzie. Lepiej niech zostanie tam, gdzie go zgubił. Zebrałam się i w chwili, gdy miałam przejść przez próg więziennego budynku z etykietką „szkoła” napotkałam wspomnianego chłopaka, chcącego wyjść na zewnątrz. Jak to dżentelmen, przepuścił mnie i razem znaleźliśmy się po wewnętrznej stronie.
-Panienko... - Zaczął zwracając moją uwagę. - ...Nie widziałaś może gdzieś samotnego notatnika?
-Widziałam. Leży pod ławką. - Udzieliłam odpowiedzi, wskazując miejsce do szukania. Popatrzał na mnie podejrzliwie, unosząc jedną brew do góry.
-Leży? Czyli panienka go nawet nie raczyła podnieść? - Zabrzmiało poważnie.
-Absolutnie. - Po co mam tykać cudze rzeczy? Nie uznaję zasady co znalezione, nie kradzione. Wszystko ma swojego właściciela, a od ciebie zależy czy jesteś kradziejem i sobie przywłaszczysz, czy uczciwym człowiekiem, szukającym prawowitego posiadacza. Ja akurat jestem tym typem, który przechodzi obojętnie. Lysander uśmiechnął się widocznie zadowolony z mojej postawy.
-Cenię to. Nie bycie wścibskim. Zaimponowałaś mi. - Serio? Tak łatwo ci zaimponować? Jesteś taki łatwy, nic dziwnego, że pozwalasz wbijać sobie sztylet w plecy przez ukochaną osobę. Masz miękkie serce, obyś dupę miał ze stali.
-Idź już po niego, bo ktoś może się połasić.
-A tak. Niech go panienka następnym razem zabierze ze sobą. Byłbym dozgonnie wdzięczny. - Odparł w drodze po swoją papierową własność. Nie obiecuję. Znając siebie z pewnością go zostawię.
Zastanawiałam się, co z moimi zakupami. Rozalii nie ma, a nikogo innego z mojej klasy nie chcę wyciągać. Zerknęłam na Melanie. Hmm może Jade by ze mną poszedł? Jako specjalista doradziłby mi co wybrać. Bez dłuższego wahania podeszłam do dziewczyny.
-Melanio czy klasa Nataniela ma jeszcze lekcje? - My już skończyliśmy zajęcia. Liczę, iż rocznik wyżej nie idzie o tej samej porze. Brunetka zmierzyła mnie chłodnym wzrokiem. No poważnie? Czy ja ci wyglądam na konkurencję? Jak ja w życiu nie patrzałam na chłopaków, jak na obiekty westchnień. Jakie te zauroczenia potrafią być denerwujące. - Muszę załatwić coś z Jadem, dlatego pytam. - Wyjaśniłam, aby przestała mnie zabijać w myślach. Spokojniejsza uśmiechnęła się ciepło. Co za zmiana. Ach te kobiety. Zmieniają humor tysiąc razy w ciągu dnia. Są stałe jak rzeka. Czyli wcale.
-Z tego co kojarzę to tak. Ale musisz się pośpieszyć, bo to będzie ich ostatnia. Iść z tobą?
-Jak chcesz. - Bąknęłam, przerzucając sobie torbę przez ramię. Nie czekając na nią, wyszłam z sali. Kurde. Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, gdzie mogę znaleźć mój cel. Trudno. Poszukam. Tylko trzy piętra, co to dla mnie. Weszłam po schodach do góry i przeszłam kawałek prosto korytarzem wypełnionym po jednej stronie dużymi oknami, a po drugiej drzwiami do pomieszczeń lekcyjnych. Mijałam porozwalanych na podłodze lub okupujących parapety ludzi. Nikt mnie nie zauważał, czułam się jak duch. Odpowiadało mi to, zawsze chciałam być niewidzialna. Znalazłam żółto – zieloną parkę, wesoło o czymś rozmawiającą. Wcale wysilać się nie musiałam, co za szczęście. Podeszłam szybko.
-Przepraszam, że przeszkadzam. - Zaczęłam dyplomatycznie, przerywając im dyskusję. Uśmiechnięci spojrzeli na mnie.
-Coś się stało? - Zapytał zaniepokojony blondyn.
-Jade jeśli masz czas i chęci to poszedłbyś ze mną do sklepu ogrodniczego? - To raczej dobre posunięcie, zwracać się z tym do doświadczonego w fachu. Popatrzeli zdziwieni. Nie mogę stwierdzić, który z nich był w większym szoku. Nie wyobrażajcie sobie za wiele. Ja mam w tym interes, inaczej bym nigdzie, nikogo nie zapraszała. Nie chcę zawiązywać jakiś durnych więzi czy spędzać czas po szkole na czymś niepożytecznym jak szwendanie się z znajomymi. Nie o to mi chodzi. Po prostu wolę zapytać i kupić coś porządnego niż marnować pieniądze na badziewie, które po kilku użyciach mi się rozleci.
-Traktujesz to na poważnie? W sensie ogród? - Zapytał, wciąż mi nie ufając. Cóż taka postawa jest dobra, nie można być zbyt ufnym, bo skończmy jak Lysander. Oszukani i zranieni.
-Tak. Ale jeśli to dla ciebie problem to trudno. - Zresztą, mogę jeszcze ciotkę poprosić. Ona pewnie zna to miasto jak własną kieszeń. - Nie chciałam kupić kota w worku. Dobra, nieważne. Poradzę sobie. - Odparłam i już gdy miałam się wycofać, zostałam zatrzymana chwytem za ramię przed Jade.
-Okej, okej uparciuchu. Jeśli to dla ciebie tylko sprawy biznesu to mogę z tobą pójść. - A niby jakie miały być inne? I dzięki za łaskę, tym razem z niej skorzystam. - To co? Jedenasta pod szkołą? Sobota ci odpowiada? - Zaproponował. Chciałam iść dziś, żeby mieć to za sobą, ale w sumie nie mam jeszcze pieniędzy. A skoro nie masz wcześniej czasu, to niech będzie.
-Odpowiada. - Uśmiechnęłam się.
-Ej ja też idę. - Wtrącił Nataniel, krzyżując ręce. A ty po co? Ciebie to raczej tylko kotki i książki interesują, więc co ty możesz chcieć z sklepu ogrodniczego?
-A ty po co? - Ha! Wyjął mi myśl z głowy i ubrał w słowa zielonooki. Jego nastawienie jest podobne do mojego. Ogrodnicy chyba już tak mają. Są odludnieni i najlepiej czują się w towarzystwie kwiatków.
-Eee... Bo potrzebuję czegoś. - Spojrzał gdzieś w bok, pewnie szukając pomysłu. Nie udawaj, przecież na pierwszy rzut oka widać, iż spekulujesz.
-Niby czego? - Zapytał nieprzekonany Jade. Też mu nie wierzysz, co? Powiedziałabym witaj w klubie, ale on łączy nas już od poniedziałku.
-Doniczki. Muszę przesadzić kwiatka. - Masz jakąś roślinkę? Zaraz...
-A czy ty nie miałeś uczulenia na pyłki?
-Ale na parapetówkę dostałem w miarę bezpieczną roślinkę. Trochę się jej urosło. - Uśmiechnął się niewinnie. Pff. Niech ci będzie. Czy tam będziesz, czy nie, mi to różnicy nie robi.
-Aliceee! - Usłyszałam za sobą damski głos. Wszyscy troje spojrzeliśmy na pośpiesznie idącą w naszym kierunku Melanie. -Zrobiła głęboki wdech i wydech. – No wiesz ty co. Odwracam się na sekundkę, a ciebie już nie ma. - Ach. To ja miałam na ciebie zaczekać? Sorki, śpieszyło mi się.
-Cześć chłopcy. - Zwróciła się do męskich towarzyszy.
-Cześć, cześć. - Burknął Jade.
-I co? Załatwiliście sprawę? - Zapytała odpowiedzialnie.
-Chyba tak. - Westchnął zielonowłosy. Zawył dzwonek, więc to czas, by się pożegnać. Och skoro mam wolne popołudnie, zajmę się załatwieniem sobie roweru. Chciałabym zacząć na nim jeździć do szkoły, póki jest jeszcze ładna pogoda.
-No. To ja uciekam. Do soboty. - Rzekłam na odchodne. Na dźwięk pozdrowienia Melania zbladła.
-Jak to do soboty? – Wyłapałam ukierunkowane w Nataniela pytanie, płynnie się oddalając.



* fragment piosenki: "Cisza i wiatr" A. Rojek.

26 października 2015

Otulona uczuciem - Fragment 12

                Rozalia siedziała w ławce i pełna energii, jak to zresztą ona, opowiadała coś znudzonym chłopakom. Sądząc po ich wyrazach twarzy to pewne, że błądzą gdzieś myślami. Wyjątkowo to ja podeszłam, by zagadać. Białowłosa popatrzała na mnie, lekko mówiąc zdziwiona.
-Masz może czas dziś po szkole? – Zapytałam. Złotooka Afrodyta uradowana załapała mnie za dłonie. Kastiel i Lysander zmierzyli mnie niedowierzającym wzrokiem. No wieeem. To nie w moim stylu, gdzieś kogoś zapraszać, ale nie znam miasta, a ona wygląda na taką, co całymi popołudniami lata między wieszakami w odzieżowych sklepach.
-Nie! A co? – Oczy błyszczały jak pokryty złotym pyłem księżyc na rozgwieżdżonym niebie, a szeroki uśmiech nie schodził z jej zarumienionej buźki. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie pakuję się w kłopoty. Przecież mogę iść sama i poszukać tych rzeczy wymienionych przez Jade’a… Taa z moimi zdolnościami orientacji w mieście potrwa to zbyt długo. A czas to jedyna rzecz, której nie warto marnować.
-Bo potrzebuję coś kupić…
-Jee! – Przerwała mi, prawie piszcząc z szczęścia. Czyżbym nadepnęła na minę? – Cały czas zastanawiam się jak zaciągnąć się na shopping, a tymczasem to było takie proste. – Co proste? Jakbym niczego nie potrzebowała, to nie poszłabym z tobą. I w ogóle idziemy po konkretne rzeczy do klubu ogrodników, a nie na „shopping”. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, dziewczyna wyciągnęła telefon i wręcz wybiegła z sali. Co ona ma zamiar zrobić? Zadzwonić do służby bezpieczeństwa, że koniec świata się zbliża, bo Alice zaprasza ją na zakupy?
-Współczuję panience. – Powiedział cichutko Lysander. Zaatakował mnie natłok obaw.
-Dlaczego? – Wolałam się dowiedzieć, jakie domniemane niebezpieczeństwo na mnie czeka.
-Żyć ci teraz nie da. – Burknął Kastiel, uśmiechając się głupkowato. Co ty taki zadowolony?! Straszycie mnie, przecież nie może być z nią aż tak źle. Nagle Rozalia wychyliła się za progu z przyłożonym telefonem do ucha.
-Alice jaką masz miseczkę?! – Wydarła się na całe gardło. Biedny człowiek po drugiej stornie słuchawki. Czerwony buntownik perfidnie parsknął śmiechem, dając jej do zrozumienia, tak jak i zainteresowanej klasie, że mój rozmiar nie przekracza A. Co za koleś. Ma oczy, a niczego nie dostrzega. Nie jestem płaska, mam biust. Jego problem, nie mój. – No więc?! – Kontynuowała, biorąc to pytanie na poważnie. Kurde, jednak będzie źle. Może jeszcze się wycofam?
                Razem z Rozalią ruszyłyśmy do mojego domu. Aby wyjść z nią na zakupy, wpierw muszę zobaczyć czego mi brakuje. I przy okazji poprosić ciocię o kieszonkowe. Wędrowałyśmy wolno, bo choć piękność posiadała długie nogi, jej pełne gracji kroki były niewielkie. Wyglądała tak lekko, jakby unosiła się na wodzie. Jej sposób bycia, zanim oczywiście otworzy usta, uwiódł by najbardziej zgorzkniałego twardziela. Lysander ma szczęście… W sumie. Mieć taką przepiękną dziewczynę i zmierzać się przez całe życie z zalotnikami… Hmm szczęście w nieszczęściu. Tym bardziej, że ten bajeczny chłopak nie wygląda na zbyt walecznego. Chociaż, pozory często mylą.
-Nie mogę w to uwierzyć! – Przerwała ciszę, dalej ekscytująca się towarzyszka. Ja też. – Alice daleko mieszkasz? – Zapytała, patrząc na drugi już mijany przystanek autobusowy. O nie! Nawet o tym nie myśl. Nie pojadę już tym diabelskim wynalazkiem.
-Trochę. Ale zobacz jaka ładna pogodna. – Spróbowałam zachęcić. Zresztą sama dopiero teraz to zauważyłam. Porównując z porannym jesiennym scenariuszem, teraz ogrzewały nas promyki słońca, a otaczające nas barwy stały się intensywniejsze. Wiał leciutki wiaterek, ale był on tylko prawie niewyczuwalnym westchnieniem zmęczonego świata. Zapowiada się ciepły tydzień. Idealny stan, by przesiąść się na rower. Lubię na nim jeździć, a byłby bardzo użyteczny w przemieszczaniu się między moim mieszkaniem, a szkołą.
-No ładna, ładna. – Rzuciła smętnie. Chyba nie takie rzeczy ją kręcą.
-Coś nie tak? – Dopytałam zaintrygowana brakiem energii. To do niej nie podobne.
-Uhh tylko… - Zaczęła jakoś zawstydzona. - …Kupiłam sobie nowe buty. Chciałam je dzisiaj rozchodzić, ale moje stopy mają już dość. – Zatrzymałam się, a dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie. Żartujesz? Łazisz przez cały dzień w tych pantoflach, twoje nóżki muszą krwawić.
-Czemu nie powiedziałaś od razu? – Zapytałam, wskazując ławkę, by mogła spocząć. Posłusznie poczłapała do niej. Teraz zauważyłam, jak chwiejnie chodzi. Nie wierzę, musi boleć ją jak nie wiem co, a i tak zachowuje swą grację.
-Bo tak się cieszyłam tym zaproszeniem, że nie mogłam ci odmówić. Dzwoniłam już do Leo i przygotował mi jakieś buty na zmianę. Do centrum handlowego dałabym radę dojść, ale nie spodziewałam się, iż pójdziemy jeszcze do twojego domu. – Powiedziała przygnębiona. Aż takie to dla ciebie ważne? Zaskoczyłaś mnie. Pomogłam zdjąć jej ciążące tortury. Yhhh… Wygląda strasznie. Całe obtarte, pokryte niewielkim pęcherzykami palce i pięty. Kobieto jak ty to wytrzymałaś?
-Nie musiałaś się tak poświęcać, masochistko. Jest ktoś w stanie cię stąd odebrać? – Kiwnęła delikatnie głową na tak. Zrozpaczona patrzała na pozbawione atrakcyjności stopy. Nie przejmuj się, do wesela się zagoi i znów będą nieodłączną częścią twego piękna.
-Zadzwoń po tą osobę. – Rozkazałam. Wyciągnęła z torby telefon i wybrała numer. Co zrobić, by złagodzić jej ból? Zazwyczaj, gdy moja siostrzyczka się kaleczyła to najpierw obmywałam ranę wodą, a następnie odkażałam. Tylko skąd ja tu to wytrzasnę? Rozejrzałam się dookoła. Na skrzyżowaniu wyłaniał się wśród szarych kamienic niewielki, prywatny sklepik. Rozalia rozmawiała, więc nie poproszę jej o pieniądze. Zerknęłam do mojej portmonetki, tss zobaczymy czy starczy. Pośpiesznie poszłam do sklepu, niestety moje oszczędności wystarczyły tylko na schłodzoną wodę. Widać, że poczuła ulgę, gdy ostrożnie oblałam poranione miejsca. Westchnęłam, po czym usiadłam obok niej.
-Alice dziękuję. Jesteś wspaniała. – Uśmiechnęła się, przytulając mnie. Zdaje ci się, wcale taka nie jestem. Kiedyś powtarzano mi w kółko, jaką to jestem beznadziejną egoistką. Oczywiście była to prawda. Nie obchodzi mnie nic prócz mojego własnego ja. Skoro tak, to czemu tutaj z tobą siedzę i czekam? Przecież mogę cię olać i iść sobie do domu. Odsuń się ode mnie. Nagle nadjechał czarny samochód, a Rozalia w końcu mnie puściła. Ucieszyła się, więc musi to być ktoś ważny dla niej. Z auta wyszedł wysoki czarnowłosy chłopak, ubierający się podobnie do Lysandra. Wziął uradowaną Rozalię na ręce i zaniósł ją do środka. Posadził ją na przednim siedzeniu obok siebie. Wrócił jeszcze po buty i wodę. Pozdrowił mnie serdecznym uśmiechem, ale na propozycję podwózki do domu nie przystałam. Wolę iść sama. Zasiadł za kierownicą i nachylił się do dziewczyny… Zaraz! Czemu się do niego tak mizdrzysz…. Czemu go całujesz?! Zszokowana zasłoniłam usta dłońmi. Czego ja właśnie byłam świadkiem? Zdrady? O nie!

24 października 2015

Otulona uczuciem - Fragment 11

Dzisiejszy wiatr jest straszny. Szarość i pochmurność nieba sprawiały wrażenie późnej jesieni, choć był to początek trzeciego tygodnia najpiękniejszego miesiąca w roku. Malowniczego maja. Moja wiatrówka okazała się być zawodna, bo zimno przeszywało mnie do szpiku kości. Nie dam rady dojść do szkoły, gdyż za chwilę będę fruwać jak porwane liście lub bezpańskie reklamówki. Z trudem spojrzałam na zegarek na nadgarstku, a następnie na uczniów kryjących się w ramie przystanku. To będzie rozsądne posunięcie, wziąć z nich przykład. Skryłam się pod daszkiem. Trochę lepiej. Sprawdziłam rozpiskę. Z tego co wyczytałam to powinnam mieć za chwilę autobus. O wilku mowa, właśnie w tym momencie nadjechała wściekle zielona bestia mechaniczna. Czy takie kolory środków transportu są dozwolone? Bolą oczy. Weszłam pierwszymi drzwiami, by zakupić bilet, lecz stary kierowca uśmiechnął się zalotnie i kazał mi siadać. No ładnie, zaoszczędziłam pieniądze. Warto być dziewczyną. Rozejrzałam się za pustym miejscem. Przyuważyłam machającą do mnie czarnoskórą koleżankę z klasy. Kurde. Czy to będzie bardzo chamskie jak udam, że jej nie widziałam? Z szczerym uśmiechem kciukiem pokazała mi wolne, sąsiednie siedzenie. Nie chce mi się stać, więc niestety jestem zmuszona, by skorzystać z oferty. Przywitałam się ostrożnie, po czym zasiadłam, zastanawiając się czy nic mi nie grozi. Nigdy nie czułam takiego stresu czyjąś obecnością. Za dużo świadków, nie możesz mi niczego zrobić. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale przerwał jej odwracający się w moją stronę chłopak.
-O! Dobrze się składa śliczna. Odkąd cię zobaczyłem to cały czas próbuję zagadać, ale jakoś nigdy nie mogłem cię złapać. – Przybliżył się szeroko uśmiechający się blondyn w kitce, wychylając się zza oparcia. To ten, który zawsze lata z tą trójką dziewczęcych klonów. Nie mogę. Co za towarzystwo. Z jednej strony murzyn, z drugiej tani playboy.
-Mała weź olej tego kobieciarza. Jemu tylko jedno w głowie. – Uprzedziła mnie zniesmaczona wypowiadanymi do mnie tekstami.
-No chyba jej w to nie wierzysz. Po prostu jest zazdrosna. – Wmawiaj sobie, wmawiaj. Ona popatrzała na niego jak na skończonego idiotę. Nic nie musisz mówić, twoja mimika wszystko zdradza.
-Nie wiem jak to do końca jest, ale ten damski ogonek towarzyszący ci praktycznie wszędzie, nie świadczy o tobie najlepiej. – Odparłam.
-Co mam poradzić, że takich mam przyjaciół. Z tobą śliczna także chciałbym wejść w taką relację. – Puścił mi oczko. Brr. Jakie to było obleśne. Kim też się wzdrygnęła. Nie wnikam w jego relacje z tamtymi dziewczynami, ale mnie na pewno nie wciągnie do swojego haremu.
-Będzie ciężko. Nie szukam przyjaciół.
-No! A na pewno nie takich jak ty! – Dodała ochoczo murzynka. Widać, iż ona go nie lubi. A wręcz nim gardzi. Nagle chwycił mnie za dłoń, zwracając na siebie całą uwagę. Jego głupkowaty wyraz twarzy uległ zmianie. Stał się jakiś dziwny, jakby nakrył się maską zawodowego flirciarza.
-To dobrze, bo nie mógłbym się z tobą przyjaźnić. – Poczułam nieprzyjemny dreszcz. Eee…
-Zabieraj tą łapę! – Zdenerwowała się Kim, przecinając nasze ręce.  – Mała nie daj się zwieść. – Zwróciła się do mnie, chcą najwyraźniej przywrócić mi rozsądek. Nie martw się, prędko go nie zgubię. Chłopak oburzył się, nieudanym „połowem”. Przynajmniej ja tak to odbieram, bo zaatakował ciemnoskórą ślinotokiem bezsensownych fraz. Nie były przyjemne. Dziewczyna jednak zamierzała się bronić, więc zaczęli długą, wypełnioną ripostami dyskusję , a ja zrozpaczona niecierpliwie czekałam na koniec trasy. Już nigdy nie pojadę autobusem. Nieważne jak bardzo będzie zepsuta pogoda.
                Zadzwonił dzwonek na przerwę obiadową. Zebraliśmy rzeczy i opuściliśmy klasę.
-Idziesz z nami? – Zapytała Rozalia uśmiechając się przyjacielsko. Co ona się tak uparła, żeby spędzać ze mną każdą chwilę? Popatrzałam po markotnym dziś czerwonym łebku. Jak z nimi pójdę to znów się nie najem.
-Cześć Alice, możemy cię porwać na sekundkę? – Myślałam, że Kastiel zacznie warczeć na widok Nataniela w towarzystwie przystojnego Jade. Czułam jak moje policzki stają się czerwone. Jeszcze nie zdążyłam się do niego przyzwyczaić, to dlatego. Rozalia chyba zauważyła, bo klepnęła mnie w plecy, tak że zrobiłam krok w stronę chłopaków.
-Tym razem wam ją pożyczę. – Mrugnęła mi, ucieszona. Pociągnęła za sobą zdenerwowanego Kastiela, który stał już cały najeżony oraz spokojnego Lysandra. Co za kontrast między nimi.
-O co chodzi? – Zapytałam drętwo, nie ponosząc wzroku na pięknego ogrodnika.
-O klub. – Odparł krótko, a ja przypomniałam sobie, czego jeszcze nie zdążyłam zrobić. Poinformować przewodniczącego… Nie poznaję się z tej strony, tak zapomnieć.
-Miałam do ciebie podejść…
-Iris już cię uprzedziła. – Uśmiechnął się. Czyżbyś nie był zły?
-Szybka jest. – Oznajmiłam, zastanawiając się, kiedy ten piegusek do niego poleciał?
-Nie da się ukryć. – Wtrącił Nataniel, przypominając o swojej obecności.
-No więc przechodząc do rzeczy. Jak bardzo chce ci się angażować? – Walnął prosto z mostu.
-Jade ona nie zapisała się, by po prostu się zapisać. – Wspierał mnie gospodarz, pokładał we mnie chyba wiele wiary. Cieszy mnie to.
-Na serio? – Zmierzył mnie pytającym wzrokiem, a ja kiwnęłam głową, potwierdzając przedmówcę.
-To moje hobby. Kwiatki. – Poinformowałam cichutko. Coś mi głos szwankuje.
-Póki nie zobaczę to nie uwierzę. W każdym bądź razie, twoje obowiązkowe wyposażenie, które musisz mieć wchodząc do ogrodu to ogrodniczki i w przypadku dużego słońca nakrycie głowy. Sprzęt mamy z szkoły, ale jeśli masz pieniądze i traktujesz to na poważnie to polecam zakupić wyposażenie na własność. Ach i przydałyby ci się gumowe rękawiczki oraz kalosze. W przyszłym tygodniu, w środę, przyjdź do klubu po lekcjach. Powiem ci co i jak, okej? – Widać, że jest to dla niego ważne. Błyszczy profesjonalizmem. Lubię to. Odpowiedzialność i zaangażowanie w sprawę.
-Okej. –Przytaknęłam, wszystko akceptując. Szkoda, że dopiero w środę. No cóż, przynajmniej w spokoju zaopatrzę się w potrzebne rzeczy. Muszę zobaczyć dziś w domu, co mam, a czego nie.
-To jesteśmy umówieni. – Uśmiechnął się wyrywając mnie z zastanowienia. Już czułam się swobodniej w jego obecności. Początki są trudne, ale jak zrobi się pierwszy krok, jest z górki. Nie wolno nam się tylko zrażać.
-Te, te! Od razu już umówieni. – Zaśmiał się Nataniel, ale jego śmiech nie był zbyt szczery. Coś nie tak?
-Jak ci tak żal, to też przyjdź. Pracy jest mnóstwo. – Odparł, odgarniając przydługie kosmyki wpadające do pięknych, zielonych oczu. Cudowne. Zawsze podobał mi się ten kolor tęczówek.
-Jakbym miał na to czas i nie był uczulony na pyłki. Sprawy szkolne same się nie ogarną.
-Jakoś odnoszę wrażenie, że ty i tak robisz już za wiele. – Zwróciłam mu uwagę. No poważnie. Chyba wszystko na niego zwalają. Jak się kiedyś zapytałam o informacje dotyczące klubu, to dyrektorka zbladła, zawstydzona swą niewiedzą. To nie jest normalne.
-Może. Ale co poradzić. – Podrapał się z przyklejonym uśmiechem. Że dajesz się tak wykorzystywać, straszne. Tak kończą zbyt miłe osoby.
-Przynajmniej masz kogoś, kto ci pomaga. Ja nie mam nikogo. – Rzekł posępnie Jade.
-Od teraz masz mnie. – Zlustrował mnie od czubka głowy po place u stóp, po czym się trochę skrzywił. No co? Wiem, że jestem niewyrośniętym kurduplem, ale dam radę. Nie skreślaj mnie tak.
-Nie wiem czy mam się z czego cieszyć. – Westchnął, patrząc gdzieś w bok. Te. Ja ci jeszcze pokażę, na co mnie stać. Zdziwisz się.
-Jade nie oceniaj książki po okładce. – Stanął w mojej obronie, poruszony Nataniel.
-Odezwał się maniak literatury. – Odburknął. To mi zaleciało trochę Kastielem. Fu. Czemu o nim myślę. Oczyść umysł, oczyść umysł.
-No ba. Biblioteka to jedno z moich ulubionych miejsc. – Zaśmiał się blondyn, chcąc obrócić to w żart.
-Są inne? – Zapytałam zainteresowana.
-Pewnie księgarnia i pokój gospodarzy. – Dodał Jade, chyba znudzony naszym towarzystwem. Spodziewam się, co musisz czuć. Też nie przepadam za ludźmi i rozmowami. Uch, zaburczało mi w brzuchu. Zapomniałam, że miałam zamiar iść coś przekąsić.
-Lubię też fotel w moim mieszkaniu. – Uśmiechnął się niewinnie. Pff. Co za nudziarz.
-Mieszkasz sam? – Wyglądasz na takiego.
-Nie zupełnie. Towarzystwa dotrzymuje mi kot. Jest uroczy. – Ta, bardzo uroczy. I bardzo destrukcyjny. Miałam kiedyś te zwierze, co za nieznośny psotnik. Robił co chciał, szlajał się gdzie chciał i nikogo się nie słuchał. Załatwiał się wszędzie, tylko nie w kuwecie. Jakby robił to specjalnie. Dobrze, że pewnego dnia nie wrócił z swojego codziennego spacerku. Do dziś nie wiem gdzie zniknął, może ktoś go przygarnął. Żyjmy nadzieją.
-Nie podzielam twojego zdania. – Oznajmiłam, wypełniona przykrymi wspomnieniami kłopotów z tamtym czworonogiem.
-Jak pobędziesz trochę z tym stworzonkiem to podzielisz. – Właśnie nie.
-Ja tam wolę kwiatki. – Przynajmniej mam jakiś wpływ na nie.
-To tak jak ja. – Poparł mnie zielonowłosy.
-Dogadać się z ogrodnikami. Przyjdźcie kiedyś do mnie to zobaczycie, ile radości daje żywa istotka. – Zaniechał dalszego przekonywania nas.
-Taa... Pewnie tyle co wyrywanie chwastów. – Chyba nie zamierzasz go odwiedzać, co Jade? To tak jak ja, widać mamy podobne poglądy na ten temat. Ponownie zaburczało mi w brzuchu. Już, już. Zaraz cię nakarmię, więc cicho tam żołądku.
-Idę zjeść, bo głód coraz bardziej mi dokucza. – Uprzedziłam chłopaków, wyciągając z torby zapakowane kanapki.
-A ja w sumie muszę lecieć do pokoju, bo Melania czeka na mnie z całą stertą dokumentów. – Podrapał się po główce, ojoj chyba będziesz miał przesrane.
-Nie pozwalaj kobiecie czekać. – Rzekłam, będąc jedną z nich. Ale ja jestem poza tym. Nie czekam, będziesz albo nie. Na mnie to nie ma żadnego wpływu. Prosta logika, proste działanie.
-Tym bardziej Melanii. Uciekam, trzymaj się Alice. – Machnął ręką, odchodząc.
-Pa. – Rzuciłam krótko, po czym odeszłam w swoją stronę.

Niestety rozdział napisany i wrzucony w pośpiechu, więc byłabym Wam wdzięczna za wyłapanie wszelakich błędów. Nie bójcie się pisać
poprawka 25.10.2015, 18.15 Błędy już skorygowałam :) Pozdrawiam ♥

22 października 2015

Otulona uczuciem - Fragment 10

Do pójścia do szkoły zmotywowała mnie tylko świadomość zakończenia spraw z klubem. W końcu stanę się jego pełnoprawnym członkiem. Ucieszona maszerowałam w poniedziałkowy poranek. Weekend minął mi dość spokojnie. Bez żadnych niepożądanych wizyt, bez gotowania dla czerwonogłowych darmozjadów. Mogłam wysprzątać mieszkanie, by poczuć się w nim swobodnie. Ciotka nie wiedziała jak przekazać mi swą dziękczynność. Czasem czuję się bardziej dorosła niż ona. Moi rodzice byli bardzo zapracowani, więc często musiałam sama się sobą zajmować, stąd to moje nietypowe jak na mój wiek zachowanie.
Odnalazłam moją szafkę. Na razie jest mi nie potrzebna, gdyż nie mam co tam włożyć. Myślę, że w krótce ją zapełnię. Aby dodać jej jakiegoś akcentu, przykleiłam do wewnętrznej strony drzwiczek zdjęcie błękitnych niezapominajek. Są to jedne z moich ulubieńszych kwiatków. Uwielbiam ich kolor oraz drobność. Są urocze i napawają mnie cudownym optymizmem.
-Cześć Alice, jak minął ci weekend? – Zapytał ktoś. Przerzuciłam wzrok na zakradającą się od tyłu Iris. Dziewczyno jesteś wspaniała! Właśnie zamierzałam zabrać się do poszukiwań twej małej osóbki.
-O cześć. Dobrze, że cię widzę, bo chciałam, abyś pokazała mi nauczyciela, u którego mam zdobyć podpis. – Przeszłam do rzeczy. Co ja jej będę opowiadać moje przygodny z mopem i  ścierką do kurzu? Nie sądzę, żeby ją to interesowało, tak samo jak mnie nie ciekawi, co ona porabiała.
-Dzisiaj mamy z nim lekcje, więc nie musimy biegać po szkole. Podejdziemy do niego po geografii. – Uśmiechnęła się serdecznie.
-To dobrze. – Odparłam zadowolona, bo nie za bardzo chce mi się latać po tym ogromnym budynku. Zakluczyłam szafkę i w tym samym momencie w podskokach przybyła wypełniona jak zwykle pozytywną energią Rozalia. Skąd u niej ten optymizm? Niech tylko nie gada, że to miłość, bo aż mi niedobrze. Wszystko zwalamy na te zawirowania, doskonale się mamiąc.
-Aaaaalice jak tam z Kastielem? – Zapytała, normalnie unosząc się na niewidocznych skrzydłach nad ziemią. Pierwszy raz widzę takie podniecenie tak błahą sprawą. Ha w sumie przez Twój nieziemski wygląd pasujesz do roli amorka.
-Właśnie, wstyd mi było pytać, ale musieliście się zaprzyjaźnić, co? – Dopytała Iris. Dobrze, że chociaż ty stąpasz twardo… No prawie, skoro twierdzisz, iż przyjaźnię się z tym łosiem.
-No Alice, ja też bym chciał wiedzieć. – Odwróciłam się, by spostrzec uśmiechającego się szarmancko Kastiela. Czemu mnie tak straszysz? Dziewczyny trochę speszone, zniżyły wzrok.
- Od kiedy tu stoisz? – Zapytała cicho Iris.
-Co podsłuchujesz? – Burknęła Rozalia. No i widać różnicę w temperamentach.
-A od czego mam uszy? – Odpowiedział pytaniem, na pytanie. Brawo. Błyszczysz inteligencją jak meble, które wyglancowałam w sobotę. Czyli wcale.
-Wy sobie tu poprowadźcie dyskusję, a ja idę do klasy. – Oznajmiłam, chcąc jak najszybciej opuścić towarzystwo. Zrobiłam krok, ale czerwono włosy chwycił mnie za nadgarstek, nie pozwalając mi iść dalej.
-Zaraz, zaraz. Nie odpowiesz najpierw koleżankom? – Zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem. Bawi cię to, co? Tworzenie złudzeń i upokarzanie mnie… Jesteś okropny.
-Kastiel co ty robisz tej panience? – Chwycił go za ramię Lysander. Mój bohaterski wybawiciel. Naprawdę jest jak książę. I ze stylu bycia, i z urody. Ciekawe, czy ma jeszcze pieniądze oraz piękny pałacyk. Kastiel puścił mnie od razu.
-A tak się droczę. – Powiedział zadziornie, krzyżując ręce na piersi.
-Mam nadzieję. – Uśmiechnął się trochę sztucznie.
-Właśnie Lysio i jak ten nowy członek bandy? – Złagodziła napiętą atmosferę Rozalia, starająca się zachować swój entuzjazm.
-Jest bardzo dobry i zastanawiamy się z Kastielem nad przyjęciu go na stałe. – Odpowiedział zadowolony.
-No, a jego łysina, aż się prosi o dowalanie. Fajnie mieć takiego gostka w zespole. – Zaśmiał się szarooki.
-Nie ładnie tak się z kogoś śmiać, bo jest łysy. – Przyłączyła się do dyskusji lekko rozbawiona Iris. Ja stałam i słuchałam, nie za bardzo wiedząc o czym mowa. A pytać też nie zamierzałam, bo szczerze to nie interesowało mnie nic, co nie jest ściśle związane z ogrodem. Rozluźniło się w końcu, więc mogliśmy udać się w kierunku pierwszych zajęć.
                Na godzinie wychowawczej zostałam oficjalnie przedstawiona klasie. Jak ja nie lubię takich rzeczy. Stania na środku i opowiadania o sobie bzdet, które mało kogo obchodzą. Następnie pan Farazowski zapisał mnie na jakąś wycieczkę w góry pod koniec czerwca. Ehh jak będzie droga to ją oleję. Nie chce mi się nigdzie jeździć. Dostałam plik dokumentów do pokazania ciotce. Jestem ciekawa jak ta nieodpowiedzialna imprezowiczka na to zareaguje. Dzień niesamowicie mi się dłużył. Tak to jest, gdy się czegoś niecierpliwie wyczekuje. A moim celem było zdobycie podpisu umożliwiającego mi działalność w klubie. Na niczym mi tak nie zależy jak na tym.
                Pani z polskiego znów czepiała się mnie i Kastiela o podręcznik. Że ma na to energię w tym męczącym zawodzie. Ale poważnie. Rzadko kto, potrafi sobie wyobrazić jak to jest, gdy musisz przekazać wiedzę tym, którzy wcale tego nie chcą. Rozmyślałam nad tym, siedząc na trawie tam, gdzie zwykle. Zajadałam smaczne kanapki z o dziwo świeżego, porannego pieczywa. Ciotka zaskoczyła mnie tym zakupem. Och jak tu jest pięknie. Kwiaty łapały promyki słońca tak jak moja blada twarz.
-Alice to ty tutaj. – Powiedziała nieśmiałym, spokojnym głosikiem drobna Violetta.
-Ta. Chciałam zjeść śniadanie. – Odparłam, a dziewczynka usiadła niedaleko mnie. Cały czas nie mogę się przestawić. Jej usposobienie przypomina mi o mojej młodszej siostrzyce. Co sprawia, że mimowolnie rodzi się we mnie opiekuńczość.
-Roza cię szukała. – Poinformowała wyciągając z teczki kartki i pudełko z ołówkami. Szukała? Więc udało mi się przed nią skryć. No i dobre. Przynajmniej mogę pobyć w spokoju… Spojrzałam na rozglądającą się uważnie Violettę. No prawie, ale ona jest wystarczająco cichutka, żebym mogła udawać, iż jej tu nie ma. - Mogę cię naszkicować? – Zapytała nieśmiało. Nie potrafię odmówić jej błaganiu. Jest zbyt malusia.
-Ale będę mogła chociaż jeść? – Wolałam się upewnić, bo miałam niesamowity apetyt.
-Tak. Poradzę sobie jakoś. Tylko jakbyś mogła się nie ruszać zbyt dynamicznie. – Uśmiechnęła się mierząc mnie ołówkiem. Zwykłą kredką ściąga moje proporcje, kosmos. Jak ci plastycy z plam i kresek tworzą takie piękne rzeczy? Szkoda, że ten wyjątkowy talent zamyka ich we własnym świecie. Taka już cena. Być innym, nie szablonowym. Mieć swoje indywidualne patrzenie, teorie, poglądy. Nie przejmowanie się krytyką i skrzywioną opinią. Tacy są w skrócie, ci, postrzegani za nienormalnych. A przez kogo? Równie nienormalnych. Jaki jest w ogóle wzór na normalność? Błędnie myślimy i błędnie oceniamy. Tymczasem ja zazdroszczę tym zdolnym osobnikom. Podziwiam ich, za ciągłe dążenie do doskonałości w swoim fachu. Za wytrwałą pasję, bo tak niewiele jej w dzisiejszych czasach.
                Po przerwie obiadowej powędrowałam razem z zadowoloną Violettą na lekcję geografii. Rozalia zauważając nas, podbiegła wypełniona radością. Jej długie, piękne włosy unosiły się w ruchu jakby były stworzone z najdelikatniejszych nitek.
- Alice szukałam cię! - Źródło tego jej nienaturalnego szczęścia nie ma dna.
-O co chodzi? – Zapytałam, choć za bardzo mnie to nie interesowało. Znając ją, nie może to być nic ważnego.
-Chciałam zjeść z tobą śniadanie. – No wiedziałam. Jednak dobrze cię rozgryzłam, niepoważna dziewczyno.
-Gdzie jest Lysander? – Zapytała cichutko Violetta. Chyba uroda białowłosej onieśmielała ją tak, jak mnie na początku twarz Nataniela.
-A z Kasem siedzi. Omawiają sprawy związane z zespołem. – Łoo. To ten typ robi coś innego niż wkurzanie wszystkich dookoła. Pewnie ta jego muzyka to niezły chłam dla uszu. Nie znam za bardzo Lysandra, ale po czerwonym łebku nie oczekuję niczego ambitnego. Ciekawe, czy potrafi posługiwać się jakimś instrumentem. Pff, bardzo wątpliwe. Dziewczyny dyskutowały o muzycznej karierze chłopaków, a ja niepostrzeżenie poszłam do sali.
                Profesor uczący podróżowania po mapie był dość dyskretną, spokojną i ułożoną osobą. Moja bratnia dusza w wersji starszej. Jego smutny wyraz twarzy i melancholijny wzrok cały czas dawał mi odczucie, że musi w środku cierpieć. To nas różniło. Od kąt przestałam bawić się w przyjaźnie, zapomniałam o tej emocji. Nikt nie sprawia, że tęsknie. Nie płaczę w poduszkę, nie budzę się bez chęci do życia. Nie muszę wybierać, nie muszę udawać. Nikomu pochlebiać ani się podlizywać. W końcu mogę być sobą, nikogo przy tym nie raniąc. Taka chcę być i taka będę. Ludzie mogą przebijać się przez mur, który wybudowałam obok siebie, ale jestem jak Zamek w Malborku, Krzyżacka twierdza nie do zdobycia. Patrząc na profesora, nie mogę szukać swojego odbicia. Moje początkowe spostrzeżenie okazało się być złe. Już taka jestem, zbyt powierzchownie oceniam. Tak jak w przypadku Violetty, tu też niestety się mylę. On musiał kogoś kochać, a ja… Nawet nie wierzę w coś takiego. Ludzie sami sobie wymyślili miłość, tylko po to, by móc wypełnić nudę. Naiwne, ale taka już jest nasza natura.
Pogrążona w myślach, nie zauważyłam, kiedy przeleciała lekcja. Dopiero uśmiech Iris wyrwał mnie z krainy, w której zabłądziłam. Wyciągnęłam z teczki odpowiedni dokument i w towarzystwie rudego piegusa podeszłam do wyraźnie przybitego  profesora. Podpisał go szybko, ta, miał piękny charakter pisma. Podziękowałyśmy uprzejmie, po czym opuściłyśmy opustoszałą klasę.  Udałam się szybko do pani dyrektor. Gdy moje podanie zostało pozytywnie rozpatrzone, poczułam w sercu przyjemne ciepło. W końcu mogę się zająć czymś, co… Kocham? Ironiczne prawda?

Mam nadzieję, że nie zanudziłam was za bardzo. Nie martwcie się, akcja wkrótce przyśpieszy tempa. Tyle różnorakich akcji przed wami, więc wytrwajcie, a (liczę, że) nie pożałujecie. Co do pytania na końcu, ktoś może chciałby wyrazić swoją opinię? Jak wy postrzegacie miłość, a jak plastyków? Miło by było, poczytać wasze zdania. Daje mi to doświadczenie. :)
A przy okazji, chcę wam ogromnie podziękować, za wszelakie komentarze, miłe słowa i dodające otuchy życzenia oraz pozdrowienia. Są one bardzo motywujące, więc jeśli tylko macie czas i chęci, to cieszyłabym się z choćby najmniejszego śladu waszej obecności tutaj... Nie odbierajcie tego proszę, jako żebranie o cokolwiek. To tylko mała notka dla nieśmiałych, niczego od was nie wymagam. Nie przedłużając, dziękuję i przesyłam wam ciepłe pozdrowienia. ♥

18 października 2015

Otulona uczuciem - Fragment 9

Następnego dnia rozpoczynałam lekcje trochę później niż zwykle, więc mogłam przygotować sobie i cioci coś więcej niż kanapki. Ugotowałam makaron, usmażyłam szynkę z cebulką, pokroiłam ogórki oraz pomidora, po czym połączyłam te składniki ze sobą za pomocą śmietany i sosu sałatkowego. Doprawiłam, a moja zaspana, półnaga ciotka przecierając oczy wbiła się do kuchni.
-Ty już na nogach? – Zapytała, wyciągając z lodówki zimny napój.
-Eee tak. Za chwilę muszę iść do szkoły, więc to normalne, że nie śpię. – Taki jest dzień normalnych, zajętych ludzi ciociu. Zastanawiam się, gdzie ty pracujesz. Prowadzisz taki frywolny tryb życia. Nie każdy dorosły może sobie na to pozwolić. – Zjesz?
-Później, wracam do ciepłego łóżka. – Ziewnęła. – A właśnie. Póki pamiętam. Dzwonili twoi rodzice i mówili, że u nich wszystko w porządku. Powinnaś zainwestować w telefon. – Prychnęła. Jakbym miała jeszcze co zainwestować. Nie chcę ci nic wypominać, ale ja nie mam tylu pieniędzy co ty.
-Uciekam. Trzymaj się. – Wrzuciłam zapakowane śniadanie do torby i zniknęłam za drzwiami.
                Przy szafkach zastałam Rozalię i Iris. Gawędziły o czymś wesoło, więc nie chcąc im przeszkadzać przeszłam obojętnie.
-O wilku mowa, Alice zaczekaj! – Krzyknęła białowłosa, zatrzymując mnie. Kurcze, nie udało się. Stwierdzam, że rola ninjy nie jest mi pisana. A myślałam, iż takie małe ciałko łatwo jest przeoczyć, cóż myliłam się. Podeszły do mnie, widocznie chcąc w troje pójść do klasy. Okej dziewczyny, pozwolę wam dotrzymać mi towarzystwa.
-Co się wczoraj stało z Amber? – Zapytała Rozalia. Amber? A kto to jest? Nie mogę skojarzyć nikogo o tym imieniu. – Podobno wdałaś się z nią w kłótnie. – Dodała, próbując mi chyba przypomnieć domniemane zajście.
-To ta blond księżniczka? – Wolałam się upewnić, czy znów nie błądzę myślami. Kiwnęła głową, potwierdzająco. Ach, to nazywa się Amber. Serio? Kolejna rzecz musi mnie z nią łączyć? Nie tylko kolor włosów, a jeszcze pierwsza litera imienia… Dobrze, że przynajmniej ja mam coś w czajniku.
-Nagadała ci czegoś nieprzyjemnego? – Zmartwiła się Iris. Hmm nie za bardzo kojarzę, co do mnie mówiła, bo jej nie słuchałam. Ale raczej nie przyszła mi prawić komplementów.
-Jakieś nic nieznaczące głupoty. – Odparłam. Dziewczyny jakby spokojniejsze, uśmiechnęły się.
-Dobrze, że się nią nie przejmujesz. – Poklepała mnie po ramieniu rudowłosa. Pff jakbym się kimkolwiek tutaj przejmowała.
                Reszta dnia minęła dość spokojnie. Rozalia oczywiście jak to ona, trochę za mną pobiegała. Moja prześladowczyni, podobno zwana Amber nawet na mnie nie spojrzała. I dobrze! Szkoda tylko, że muszę z nią chodzić do klasy. A zresztą. Niech sobie będzie razem z jej przyjaciółeczkami. Nie obchodzi mnie to. Cały czas trzymam się mojego postanowienia przeżycia tych dwóch lat w samotności. Bez angażowania się w cokolwiek. Hmm… Tylko dla klubu ogrodników złamię te wpojone zasady przetrwania. Udało mi się wywinąć od wspólnego posiłku z biało - czerwoną trójcą. Nie dam Kastielowi znów podebrać mi jedzenia. Schowałam się w moim ulubionym miejscu. Nie muszę chyba wyjaśniać w jakim. Tam w spokoju mogłam nabrać sił przed kolejną partią lekcji.
-Wiedziałem, gdzie cię szukać Alice. – Usłyszałam męski głos. Spojrzałam na uśmiechającego się Nataniela. A ty co? Nie miałeś uczulenia na pyłki? Czy naprawdę nie mogę pobyć sama?
-Szukałeś? – Mów szybko o co chodzi i idź sobie, póki jeszcze cię lubię. Podszedł bliżej, przykucnął przede mną, aby patrzeć mi w oczy i pomachał jakimś niewielkim kluczykiem.
-Jest twój. Przypomniałem sobie, że ci go jeszcze nie dałem. Szafka numer 208. – O! To mi się może bardzo przydać.
-Dzięki za fatygę. – Uśmiechnęłam się, po czym zabrałam przedmiot. Schowałam go do kieszeni plecaka.
-Tylko go nie zgub. – Poczochrał mnie po głowie, poczułam się jak pochwalone dziecko. Wstał prędko, za nim zdążyłam zareagować. – Sama siedzisz?
-Chwilowo nie. – Odparłam znudzona.
-Jakbym miał więcej czasu to bym ci potowarzyszył, no ale obowiązki wzywają. Dobra, muszę serio iść, bo coś słabo zaczynam się czuć. Smacznego. – Jakiś ty życzliwy, aż przesadnie. Idź sobie, idź.
-Dzięki. – Opuścił mnie, a ja znów mogłam się odprężyć. Naprawdę uwielbiam ten stan. Tkwienie w głuchej ciszy. Samotność nie rani, nie jest tak bolesna jak zależność od kogoś, kto ma cię w czterech literach. Ludzie są mistrzami w zadawaniu dotkliwych ran, więc lepiej temu zapobiec i odseparować się. Tak jest najlepiej. Wyciągnęłam sałatkę, otworzyłam wieczko i włożyłam kawałek makaronu z szynką do ust. Przeżułam, ale jakoś smak mnie nie zachwycił. Rozejrzałam się dookoła. Dziwne. Wczoraj lepiej mi się jadło…
                Przyszedł czas na lekcje, za którymi zbytnio nie przepadam. Nie cierpię, gdy ktoś zmusza mnie do wysiłku fizycznego. On sam w sobie nie jest zły, ale chyba nikt nie lubi być do niczego przymuszany. W przebieralni czułam na sobie złowrogie spojrzenia. Jakoś czułam, że będzie ciężko o swobodną pracę zespołową. Entuzjazm pana Borysa i jego specyficzne usposobienie były trochę zwodzące. Ostra, wyciskająca siódme poty rozgrzewka uświadomiła mi, że będę jutro miała problem ustać na nogach. Nauczyłam się, aby nie ufać pozytywnemu i nadto energicznemu charakterowi, bo pod nim kryje się często tyran, katujący męczącymi ćwiczeniami. Ten mięśniak zapomniał chyba, iż niektórzy nie są typami sportowca. Na drugą część zapowiedział siatkówkę. Uff coś, co nie wymaga zbytniego ruchu. Jak dobrze. Na kapitanów wybrał chłopaka, cały czas okupowanego przez trzy dziewczyny oraz Rozalię. Nie wiem jak to się stało, ale wylądowałam akurat z tymi, których mniej więcej kojarzyłam. Tylko Kastiel jakimś cudem znalazł się w przeciwnej drużynie. Jego wyraz twarzy był bezcenny, gdy Amber skakała dookoła niego. Zabawny widok. Uścisnęłam dłoń po kolei z każdym z drużyny. Przedstawiłyśmy się dla pewności z czarnoskórą Kim. Troszkę się jej boję. Po jej postawie wnioskuję, że musi być niezła w sporcie. Poznałam także Klementynę, która najwyraźniej jest fanką klubu pustych lal, bo cały czas narzekała, dlaczego musiała trafić do drużyny z nami, a nie z przyjaciółmi. Na boisku mogło stać tylko 6 osób, więc razem z marudą, skamlącą o zamianę z kimś, usiadłam na ławce. Po drugiej stornie zasiadła elita szkolna, składająca się z Amber i jej paskudnych koleżanek. Klementyna szybko mnie opuściła i udała się do swojego mistrza. Gra o dziwo była spokojna. No… Do pierwszej zmiany członków. Zamieniłam zarumienioną od wysiłku Violettę. Amber ku memu nieszczęściu także dostała się do składu. Gdy tylko mogła, atakowała mnie natarczywie ścinami. Nie wiem, ile razy już dostałam. Ale ona upierdliwa. Że jej tipsy pozwalają na walenie w tą piłkę. Wszyscy zauważyli jej zawziętość, nawet spokojny Lysander zwrócił jej uwagę, za co został ochrzaniony przez wuefistę. Odnoszę dziwne wrażenie, iż nie dość, że on specjalnie nie zwraca uwagi na faule ze strony blondynki to jeszcze jakby faworyzuje tamtą drużynę. I to ma być przykład porządnego człowieka? A potem narzekają na brak szacunku. W pewnym momencie przywaliła mi z całej siły w ryj, aż runęłam jak złamane drzewo na podłogę. Przestraszona Rozalia i Melania podbiegły do mnie, sprawdzając czy w ogóle żyję. Pomogły mi zebrać się z ziemi i odprowadziły mnie na ławkę. Facet kazał mi tam zostać do końca, skoro jestem taką łamagą, nie potrafiącą nawet utrzymać się na dwóch nogach. Zero skrupułów. I u niego i u zadowolonej z siebie Amber.
                Przyszła kolej serwowania Kastiela. Podrzucił piłkę do góry i z impetem uderzył nią prosto w ogromny zad blondynki. Ten huk był nie do opisania. Niektórzy wybuchli śmiechem, a jej zwolennicy wystraszeni, skamieniali. Chwyciła się za obolałe miejsce i ze łzami w oczach zmierzyła zgwizdanego chłopaka. Zdyskwalifikowany musiał opuścić pole gry. Tak samo jak ja, na stałe. Usiadł obok mnie, a ja popatrzałam na niego dziękczynnym wzrokiem. No co ty, nie powiem ci tego.
-Zeszła ci. – Zaczepiłam.
-No troszkę. Chciałem trawić w łeb. – Uśmiechnął się łobuzersko. Hmm mój poziom nienawiści zaczął się trochę wahać. – Czemu się jej nie postawiłaś?
 -Wybacz, nie jestem dobra w mszczeniu się.
-Dawać się tak obijać… - Westchnął ciężko. -…To, że jesteś płaska, nie znaczy, że masz się dawać tłuc jak dywan na trzepaku. –Musiałeś to dodawać? Jednak dalej cię nienawidzę. Spojrzałam gdzie indziej, próbując ignorować tego głąba.
-Uwaga! – Usłyszałam wrzask i momentalnie zamknęłam oczy, przygotowując się na cios. Czekam… I nic. Jakie było moje zdziwienie, gdy ujrzałam nachylonego Kastiela, zakrywającego moje drobne ciałko swymi szerokim ramionami. Jak on zrobił taki obrót, nie mam pojęcia. Ochronił mnie, ale czy musi być tak blisko? Nasze nosy dzieliły zaledwie milimetry, czułam jego oddech, jego zapach. Emanujące ciepło jego skóry, która o dziwo była bez skazy. Mogłam utonąć w szarości wpatrzonych we mnie oczu. To zjawisko było szokujące, w życiu żaden osobnik tej brzydkiej płci nie był tak blisko. Taa, w końcu upewniłam się, że mam przed sobą nie dziecko, lecz mężczyznę.
-Tylko się nie zakochaj. – Wyszeptał pewny siebie, po czym odsunął się, pozwalając dostrzec zaskoczone miny zdrętwiałej klasy. Tylko Amber, jakby mogła to zabiłaby mnie laserowym wzrokiem.

17 października 2015

Otulona uczuciem - Fragment 8

                Deszcz wciąż padał, więc nie mogłam sobie pozwolić na zjedzenie śniadania w ogrodzie. Nie mając pojęcia gdzie się udać, pozwoliłam Rozalii zaprowadzić mnie do swej prowizorycznej jadalni.
                Okazała się nią być niewielki zakamarek na końcu korytarza, który chyba miał być jego przedłużeniem. Pewnie zabrakło funduszy. Prześliczne gołąbki usiadły razem naprzeciwko mnie, a denerwujący Kastiel położył się obok. Co on w nocy wyprawia, że taki zmęczony? Mmm, albo jednak nie chcę wiedzieć. Wyciągnęłam śniadaniowe grzanki. Chleb był już nieświeży, więc zapiekłam go sobie. Ehh muszę zrobić z ciotką zakupy.
-Co tam masz Alice? –Zapytała zaciekawiona, zajadając się zdrową sałatką. Popatrzałam na mój skromny posiłek.
-Takie jakby zapiekanki z serem i szynką. Tylko na to miałam dziś czas. –Odpowiedziałam zdradzając krótki przepis.
-Sama sobie lunch robisz? –Zdziwiła się, a ja wzięłam chrupiący kęs.
-I obiady, i kolacje. Prawdziwa kura domowa. –Odparł na wpół śpiący czerwnowłosy.
-A ty skąd to niby wiesz? –Zainteresowała się złotooka piękność. Haha wkopałeś się u amatorki romansów. Nie da ci żyć, póki nie postawi na swoim i nie wymyśli romantycznej historii. I jak się wywiniesz?
-Bo to dla mnie gotuje. –Spojrzał na mnie z łobuzerskim uśmiechem. – Co nie? – Odwróciłam wzrok, udając, że nie mam pojęcia o czym mówi.
-Taa jasne. – Rzekła. Co? Serio? Teraz to nie wierzysz? Pff widać doskonale zna tego oszusta. No i dobre, przynajmniej obędzie się bez żadnych nieporozumień. Włożyłam pieczywo do ust, a Kastiel podniósł się do siadu, odciągnął moją dłoń, którą trzymałam chleb, po czym bezczelnie odgryzł mi kawałek. Co ty wyprawiasz? Klepnęłam go wolną ręką w ten pusty łeb i wyciągnęłam z buzi resztkę po jego wielkim kęsie. Rozalia i Lysander osłupieli. Miałam wrażenie, że dziewczyna piszczy z podekscytowania w środku. Tak przynajmniej wskazywał wyraz jej twarzy. Co ja się będę przejmować jego dokuczliwym charakterem, on już taki jest. Mogłam się spodziewać takiej akcji, wy pewnie też, więc nie patrzcie na mnie z takimi minami. Wróciłam do chrupania, patrząc na moje krótkie nogi, jakoś zawstydzona.
-Widzicie? Mówiłem, że jemy razem. – Ukradł mi z chlebaka kromkę i wracając do wcześniejszej pozycji, zajadał ze smakiem. Dlatego nie chcę z nim jadać, zabiera mi moje niewielkie już porcje. Co za gość, zabić to za mało. Westchnęłam głęboko, zmęczona jego osobą.
-Alice… - Spojrzałam na Rozalie wymawiającą moje imię onieśmielonym głosem.
-Przy następnym wypadku takiej bezczelności ze strony tego pana, proszę, niech panienka uderzy tam, gdzie zaboli. – Wtrącił bezpłciowo Lysander posyłając mi serdeczny uśmiech. Nie mów takich rzeczy z taką miną, bo mnie przerażasz.
-Lysiu nie dawaj jej pomysłów, bo jeszcze krzywdę sobie zrobi. – A ty co się odzywasz? Weź się zadław tą kradzioną grzanką.
-Bez obaw. Zamiast marnować na ciebie siły, wolę cię po prostu zignorować. – Odparłam dumnie. – Ale dziękuję za radę Lysandrze. Myślę, że w ostateczności ją zastosuję. – Zwróciłam do Kastiela drugie zdanie, wrednym tonem.
-Pff jakbyś jeszcze wiedziała, gdzie walnąć.
- Uważaj Kastiel, bo te niepozorne są najbardziej bojowe. – Uprzedziła go rozbawiona Rozalia. Cała trójka zmierzyła mnie przenikliwym wzrokiem, co sprawiło, iż poczułam się jakaś słaba.
                Na szczęście słońce wyszło zza deszczowych chmur. Ociepliło się, mimo że panowała nieprzyjemna wilgoć. Wyszłam ze szkoły po męczącym dniu. W końcu wolna, jak mnie to cieszy. Zerknęłam na błyszczący w promykach ogród. Dobra, dam mu się uwieść. Podekscytowana udałam się w jego stronę. Nagle wyłoniła się znikąd wytapetowana chinka, zagradzając mi swym chudym cielskiem przejście. Chyba nie miała zamiaru mnie dalej przepuścić. Co ty chcesz substytucie dziewczyny?
-Czy ja cię nowa nie ostrzegałam? – Usłyszałam za sobą piskliwy głos. Odwróciłam się. Stała przede mną. To ona, bogini szkoły. Wielka, niebezpieczna księżniczka. O co zaś jej może chodzić? Wolałam się nie odzywać, gdy zaczęła swoje dziecinne groźby. Jakie to jest nudne. Szkoda, że nie mam czym zatkać tej katarynki. Hmm? Czy przebicie ją parasolką, to będzie przestępstwo?
-Blondi! – Zawołał ktoś. Te durne przezwisko, aha, to Kastiel. Podniosłam wzrok na stojącego chłopaka, w ustach miał nie odpalonego papierosa. Fuj, jak on może palić to świństwo? Tandetnej lalce zaświeciły się oczy. Poważnie? To o niego ci chodzi? Masz całą szkołę wypełnioną przystojniakami, a ty uparłaś się na tego osła? Jednak jesteś jeszcze głupsza, niż na to wygląda.
-Co byś chciał Kastielku? – Podbiegła do niego jak wierny piesek. Głowę daję, że jeśli miałaby ogon to od machania, by jej odleciał.
-Nie o twoje blond kudły mi chodziło. Alice chodź do domu! –Ale to wredne z twojej strony, ale tym razem będę współpracować. Tylko ten jeden raz, nie myśl sobie. Wspólny wróg naprawdę łączy. Odchodząc z Kastielem, nawet się nie odwróciłam. Byłam pewna, że ona stoi załamana. Jeśli ma serce to musiało ją zaboleć. Gdyby nie była rozpuszczoną samicą psa, to byłoby mi jej nawet szkoda. Jednak takim jak ona, czasem warto nakopać. Wtedy może coś zrozumieją.
                Szłam z Kastielem w drętwej ciszy. Kończył fajkę, jakby był już dorosły. Co za dzieciuch.
-Co dziś na obiad? – Zapytał wyrzucając peta przed siebie, a następnie mocno go przydeptując. Śmieciarz. A w ogóle co ty sobie ubzdurałeś, że takie pytania zadajesz? Od kiedy stałam się twoją kucharką? Zapomnij.
-Nie ma obiadu dla ciebie. – Zadzwonił do niego telefon, więc odebrał. Wyraz jego twarzy uległ drastycznej zmianie. Rozweselił się. Jednak potrafisz być taki? To ciekawe. Zatrzymał się i rozłączył.
-Dobra blondi. Dziś nie musisz na mnie czekać z jedzeniem. Na razie. – Kiwnął mi ręką.
-Kto by na ciebie czekał! – Uśmiechnął się jakoś ucieszony i polazł w swoją stronę. Narysowałam koło parasolką i ruszyłam do domu.
                Udało mi się zastać ciotkę w salonie. Zebrałyśmy się na małe zakupy, a potem zjedliśmy po hamburgerze na mieście. Moja opiekunka miała ochotę, więc musiała go sobie kupić. Ona nie powinna dostawać pieniędzy do ręki, gdy jest taka rozrzutna. Obawiam się, że za niedługo może ich zabraknąć, a dzień wypłaty jest jeszcze daleko. Pełne siatki produktów czekały na tylnym siedzeniu samochodu, aż dokończymy fastfoody. Tak mi szkoda poświęconego na to czasu.

Hej, wybaczcie za tą kontrowersyjną długość. Od 10 fragmentu się poprawię, obiecuję! Tym czasem pytam jak się podoba? Proszę o jakiekolwiek opinie i o oddanie oceny poniżej. Zapraszam także do zajrzenia na zakładki, pozdrawiam serdecznie. ♥

15 października 2015

Otulona uczuciem - Fragment 7

Pod koniec lekcji podeszła do mnie jeszcze Iris i poinformowała, że podpis nauczyciela mogę zdobyć najwcześniej w poniedziałek, bo tylko w dwa pierwsze dni tygodnia można zastać profesora. Kurczę trochę szkoda, no ale trudno. Trzeba zaakceptować sytuacje. Po prostu przełożę załatwienie tej sprawy na później. Nic nie poradzę, więc nie będę się gorączkować. Życie takie już jest, nie zawsze biegnie po naszej myśli. Nie możemy za każdym razem się denerwować, gdyż zatracimy szczęście oraz spokój ducha. Nie mamy na wszystko wpływu.
Powrót do domu niesamowicie mi się dłużył. Może dlatego, że dziś wyjątkowo zwracałam uwagę na otaczającą mnie scenerię. Zazwyczaj szybko ją mijałam, bez jakiejkolwiek obserwacji. Byłam ślepa, szłam na pamięć. Przegapiłam piękność zielonego parku, nie przyuważyłam przeludnionego miasta. Sklepowe wystawy dopiero teraz zachwyciły mnie swą tęczową kolorystyką. Wyobrażałam sobie, jak muszą zjawiskowo wyglądać w okresie świąt bożonarodzeniowych.
Weszłam do środka moich skromnych czterech kątów. Panował przyjemny półmrok. Usłyszałam głosy z wysprzątanego rankiem salonu. Oho, ciotka pewnie ogląda telewizję. Nie będę jej przeszkadzać. Wyciągnęłam z pustawej lodówki ostatni wiśniowy jogurt. Przydałoby się zrobić zakupy. Wsypałam do nabiału resztkę płatków owsianych. Kolacja gotowa. Nie mam ochoty na przyrządzanie czegoś bardziej pożywniejszego. Nawet nie mam za bardzo z czego. Ach porażka. Jak można tak żyć? Nie do pomyślenia. Po zjedzeniu wyrzuciłam opakowanie do kosza, a łyżkę umyłam. Trzeba po sobie sprzątać i najlepiej od razu. Potem to zalega, gromadzi się, aż w końcu nas przerasta.
Wzięłam szybki prysznic, po czym położyłam się do łóżka. Patrząc w biały sufit przeleciałam myślami moje nowe życie. Poczułam napływ zmęczenia. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Padał cieplutki deszcz, gdy opuszczałam terytorium mojego tymczasowego domostwa. Wyszłam przed skrzypiącą furkę z przeźroczystą parasolką. Naprzeciwko, przy drzwiach ujrzałam zakapturzonego sąsiada, wahającego się czy zrobić kolejny krok przed siebie. Szkoda, że nie mam gdzie się skryć. Ruszyłam szybkim krokiem, może mnie nie zauważy.
-Heej blondi! – A jednak mu nie umknęłam. Udając głuchą przyśpieszyłam. Niestety moje tempo nie było zbyt wielkim wyzwaniem dla kondycji i upartości Kastiela. Bez większego trudu dogonił mnie, nawet nie wyglądał na zmęczonego. Bezczelnie wbił się pod moją niewielką, przeciwdeszczową tarczę. Na co ty liczysz? Nie jestem schroniskiem, żeby cię bez słowa przygarniać. Machnęłam i przekrzywiłam parasol, tak aby woda spływała mu ciurkiem na ramię. Tylko tam zdołałam dosięgnąć, aby choć trochę pozostać pod osłoną. Chyba nie za bardzo mu to pasowało, bo wyszarpał mi  go.
-Bądź grzeczna jeśli nie chcesz zmoknąć. – Co za cham. Nie dość, że przywłaszcza sobie moja własność to jeszcze mi nią grozi. Przecież to jest karalne.
-Brak mi do ciebie słów. Czemu tak mnie męczysz? – Zapytałam, godząc się z zaistniałym obrotem spraw. Przysunęłam się bliżej, bo z mojego rękawa powoli skapywała woda.
-Bo lubię. – Też mi argument. W sumie czego ja się spodziewałam? Sensownego, pół stronnicowego wyjaśnienia?
                -Idę jeszcze zapalić. Trzymaj ten szajs. –Odparł, rzucając mi parasolkę. Super, nie mogłeś mi jej normalnie podać, tylko specjalnie jeszcze ochlapać. Jaki z ciebie wredny człowiek.
-Miłego niszczenia sobie zdrowia. –Rzekłam, po czym opuściłam go w szkolnej bramie. Ten skrył się pod przystankiem autobusowym. A żeby cię policja załapała. Weszłam do budynku i odwiesiłam kapiący deszczochron na hak w specjalnie przystosowanym do tego miejscu. Jeśli dobrze pamiętam to powinnam mieć teraz fizykę. Udałam się więc w poszukiwaniu klasy. Szybko poszło, pomyślałam spostrzegając machającą w moją stronę Rozalię. O dziwo nie była w towarzystwie swego bajkowego chłopaka. Przywitałyśmy się i następnie usiadłyśmy razem w ławce. Mała poprawka. Ja unikając rozmowy poszłam siąść, a ona jak rzep za mną. Dziwna z niej osóbka. Wyjrzałam przez okno, zdegustowana opowieściami o modowych nowościach. Rozalia pochłonięta gadaniem zaczęła  bawić się moimi wilgotnymi, dość długimi włosami. Rozmarzyłam się. Jej dotyk był miły, zresztą uwielbiam jak ktoś tak mnie głaszcze. Ostatnim razem była to moja rodzicielka. Byłam wtedy malutka, więc troszkę zapomniałam jakie to wspaniałe uczucie. Łaskotanie tak przyjemne, że aż nużące. Powieki stawały się coraz cięższe, z trudem utrzymywałam świadomość. Nagle pociągnęła mocniej, sprowadzając z powrotem moją czujność. Au. Ciągnie, szarpie. Co ona wyprawia? Było tak dobrze. Spojrzałam na zaplątaną rękę.
-Hehehe sorki Alice. –Zaśmiała się zgrywając niewinną, gdy z całej siły zaczęła wyszarpywać dłoń. Chwyciłam moje wyrywane z cebulkami pomierzwione kosmyki.
-Przestań! Zatrzymaj się! –Posłusznie uspokoiła się. Zaczęłam ostrożnie wyplątywać włosy z jej bransoletki i skomplikowanego manikiuru. Coś ty sobie poprzyklejała na te paznokcie dziewczyno? Trwało to długo, a nie było efektów. Lysander i Kastiel zdążyli już usiąść za nami, zdecydowanie zdziwieni naszym widokiem. Klasa stawała się coraz ludniejsza, za chwilę zacznie się lekcja.
-Chłopaki pomóżcie. –Poprosiła w końcu Rozalia, zniecierpliwiona. Zresztą ja już też straciłam na to siły, poddałam się.
-Okej. –Uśmiechnął się Kastiel, wyciągając nożyczki. No! Ktoś pomyślał. Długość moich włosów była mi obojętna. Były długie, bo nie chciało mi się nimi zajmować, ani odwiedzać fryzjerów.
-Pogięło cię?! –Oburzyła się Rozalia. Zaraz, to moje włosy, a reagujesz gorzej niż ja. Przecież to tylko fryzura.
-No właśnie. Szkoda tak pięknych włosów. –Wtrącił Lysander. Dobra to mnie zaskoczyło. Jak i chyba towarzystwo. Czyli jednak nie wstydzi się mówić takich rzeczy?
-Lysioo… -Przeciągnęła oniemiała piękność. Chyba doszło do niego co powiedział, bo zarumienił się speszony. Wyglądało to nawet uroczo. Jednak go to zawstydza. Zaśmiałam się, a jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej czerwona, aż skompromitowany odwrócił wzrok.
-A może ty spróbujesz? –Zapytałam. Lysander kiwnął głową. Podszedł do nas i z przesadną ostrożnością pomógł rozplatać wielki supeł. Wyczułam tą niezręczność. Łoo. Udało mu się. Nie wiem jak to zrobił, ale puścił uwolnione pasmo, które rozproszone opadło na moje ramię.
-Dzięki. – Posłałam mu serdeczny uśmiech, a on go uprzejmie odwzajemnił.