24 grudnia 2015

Otulona uczuciem - Fragment 22

Chyba powinnam się do tego przyzwyczaić. Otaczający mnie ludzie nie są normalni. Stwierdziłam patrząc z politowaniem na leżącego pod drzwiami łazienki Kastiela. Co za zboczeniec, żeby tak podsłuchiwać. Brakuje mu czegoś w życiu. Nagle wejście otworzyło się z hukiem uderzając w pustą banię.
- Kastiel żyjesz? Czemu tu leżałeś? – Zmartwił się Leo, przykucając przy próbującym się ogarnąć chłopakowi.
- Eh? Chciałem skorzystać, ale nie mogłem wejść i jakoś tak zsunąłem się, odlatując. – Mamrotał, zerkając na mnie. Zmierzyłam go pogardliwym spojrzeniem.
- Ach sorki. Roza źle się czuła. – Wytłumaczył. Ta, jasne. Już mu w to wierzę. Podeszłam do nich, zaglądając do pomieszczenia. Hmm. A może jednak uwierzę, bo dziewczyna cała blada siedziała na desce, podpierając się o umywalkę obok.
- Alice… - Uśmiechnęła się z trudem. Po co się do tego zmuszasz?
- My się chyba będziemy zbierać. – Popatrzyłam po zmartwionym Leo. Kastiel stał obok z czerwonym plackiem po uderzeniu. Będzie guz. Jakby to nie był on, to nawet bym współczuła. – Nie wiem co twoja ciocia wyciągnęła za alkohol, ale jak widać łatwo się nim zatruć. – Podrapał się po czarnych włosach zerkając, to na Kastiela, to na Rozalię, którzy byli biali jak papier.
- No dobrze. Taka mała rada na przyszłość: Nie pijcie już z moją ciotką. – Uśmiechnęłam się wchodząc do środka. Pomogłam wstać białowłosej, ale szybko moją rolę przejął jej chłopak. Ta jego opiekuńczość to duży plus. Poszli w stronę salonu, pewnie żeby pozbierać swoje rzeczy. Czerwony łepek był jakiś taki otępiały, bo stał w milczeniu, opierając się o próg. Bacznie mnie obserwował, co nie było zbyt komfortowe.
- Kastiel ty też lepiej idź. – Rozkazałam, zabierając z szuflady nożyczki. Podeszłam do niego, chcąc wyjść, ale zagrodził mi przejście ręką.
- Czemu mnie wyganiasz? – Wybełkotał lekko ochrapiałym głosem. Jego oczy przysłoniła mgła, a jego ciało lekko się kiwało. Wygląda jakby był chory. Matko, jak się nie umie pić, to się tego nie robi.
- Bo ledwo żyjesz. – Westchnęłam.
- Martwisz się o mnie? – Zapytał. Taa, jeszcze czego. Nikt nie jest mi tak bardzo obojętny, niż on. Nagle jakby tracąc przytomność opadł mi na ramię. Wtulił swój łeb, a rękoma mocno mnie przytulił, lekko podnosząc. – Jesteś jedyną.
- Co ty gadasz? Twoi rodzice cały cza…
- ICH NIGDY NIE MA! – Podniósł głos. Przestraszył mnie trochę. – Och, sorry. – Odparł puszczając mnie. Chyba głupio mu się zrobiło, bo kazał mi o tym zapomnieć, po czym uciekł. A mi, o dziwo, w uszach odbijał się ten jego wrzask wypełniony smutkiem i tęsknotą. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ale przecież on mieszka sam. Nie wiem dlaczego mu to przeszkadza, ja tak bardzo chciałabym być samotna.

Wróciłam do pokoju dziennego. Leo dyskutował o czymś z bratem, przytrzymując przy okazji Rozalię. Kastiel rozłożył się na kanapie, jakby był u siebie. Ech, niech sobie leży, lepsze to niż rozwalanie mieszkania. No dobra, to moja ciotka tak robi. Przybliżyłam się do gaduł, prosząc Lysandra o pomoc z oknem. Po paru minutach, rama została wypełniona kartonem. Matko, musi wytrzymać tak parę dni, póki nie załatwię jakiegoś w miarę taniego szklanego zastępstwa. Chłopak zdradził nam, że ciotka zobaczyła kogoś i rzuciła butelką. Potem stwierdziła, że jednak jej szkoda trunku i w ostateczności ruszyła za nim. Tak się znalazła po drugiej stronie. Jak można być takim tępakiem? Bez urazy, ale scenariusz wyciągnięty z jakieś marnej komedii. Wstyd mi za nią. Jeden pozytywny skutek tej całej domówki, nigdy już ich nie będzie. Całe szczęście.

Pożegnałam się z świętą trójcą, nie chcieli już dłużej zakłócać mi spokoju. No wreszcie. Tylko Kastiel nie ruszał się z sofy. Postanowiłam trochę posprzątać salonowy syf, bo nie będę mogła zasnąć. Nie cierpię bałaganu, więc świadomość zdewastowanego pomieszczenia będzie mnie męczyć. Krzątałam się, śledzona przez pytający wzrok nieproszonego gościa. Znów bacznie mi się przygląda, o co może mu tym razem chodzić?
- Alice dlaczego taka jesteś? – Odezwał się w końcu.
- Co masz na myśli? – Dopytałam wykręcając szmatę, którą miałam zamiar umyć podłogę.
- No nie wiem. Taka oziębła, zamknięta w sobie. Tak jakbyś na siłę próbowała udowodnić innym, swoją wielką zaradność i tym samem ich zbędność . – Drgnęłam za sprawą jego słów.
- Ja nie próbuję. Jestem taka, znaczy muszę taką być. Chcę być sama, więc nie mogę polegać na innych. – Wyjaśniłam, trochę siebie zaskakując. Nie wiem dlaczego zaczęłam tak dużo mówić. Chłopak odwrócił się na drugi bok.
- Nie chciej tego. Bycie samotnym nie jest fajne. – Wymamrotał, po czym chyba odpłynął w świat snów. Co z nim? Niczym mi nie dowalił, ani nic. Nawet mnie chyba ostrzegł. Matko, co procenty robią z człowiekiem? Zmieniają go nie do poznania. Rozmyślam, ścierając mopem rozlane płyny z podłogi.


Zmęczona wróciłam do łóżka. Po głowie wciąż chodziły mi słowa Kastiela. Moje życie staje się coraz bardziej kłopotliwe. To wszystko przez posiadanie znajomych, dlatego tak się przed nimi bronię. Ludzie są ulotni, ich obecność przy nas jest krucha. Przywiązując się do kogoś, skazujesz się na cierpienie. Kurczę. Śpioch na dole nie daje mi spokoju. Mimo że za niedługo będzie lato, nasz dom nie jest zbyt dobrze ogrzewany, a rozbite okno przepuszcza chłód z dworu. Brakuje jeszcze tego, by się łoś przeziębił. Ostatni raz wstaję tej nocy. Zabrałam zbędny koc i po cichu zeszłam do salonu. Chłopak spał w najlepsze, nawet nie drgnął, gdy go staranie opatuliłam. Co ja robię? To nie jest moja siostra, ani nikt z mojej rodziny. Jest to obcy facet, który w pełni wykształcił zdolność dbania o siebie. Nie mogę się o niego troszczyć, nie mogę traktować jak dziecko. Zachowując się tak jak przed chwilą, kopię sobie dół, do którego prędko wpadnę. Jestem fałszywa. Narzucam sobie zasady postępowania, lecz w praktyce się do nich nie dostosowuję.


Hej dziś trochę krótko, ale naprawdę cierpię na okropną przypadłość, a mianowicie: brak czasu :( Ale żebyście mi wybaczyli przesyłam rysunek Alice jako chibi aniołka. Mam nadzieję, że nie jesteście źli :*


Przy okazji tego magicznego okresu chciałabym Wam wszystkim życzyć: 
WESOŁYCH ŚWIĄT! :) ♥

18 grudnia 2015

Otulona uczuciem - Fragment 21

- Co wy tu robicie? – Zapytałam przeszkadzając im w niezrozumiałej dla mnie dyskusji. Pogięło ich? Domów nie mają? Która godzina? Spojrzałam na wyświetlone cyfry na monitorze plazmowego telewizora. Od pół godziny trwa cisza nocna. Czego oni chcą?
- Kameralną powitalną imprezkę. – Uśmiechnęła się Rozalia wskazując na siatki z przekąskami. Imprezkę? To chyba jakieś jaja.
- Wpuściłaś ich? – Zwróciłam się z wyrzutami do mojej ciotki zagadującej Kastiela. Super. Jej to się najwidoczniej podoba. W sumie co się dziwię, skoro ona sama lata nocami po klubach. Nawet mnie nie usłyszała.
- Nie narzucamy się panience? – Dopytał zmartwiony Lysander, podchodząc bliżej z uprzejmym uśmiechem. Chyba jako jedyny zauważył moją reakcję, bo głupio mu się zrobiło. Jedyny członek tej ekipy mający coś w czajniku. Spojrzałam na rozbawioną ciotkę. To jej mieszkanie, skoro jej to nie przeszkadza to ja się dostosuję. W końcu jestem na jej utrzymaniu i jakby nie patrzeć, ona rządzi.
- Róbcie co chcecie. – Odparłam nieznacznie.
- Tyy Alice! Może byś się ubrała, co? – Zażartowała białowłosa zasłaniając oczy swojemu chłopakowi. Wczas się skapnęła. Męscy towarzysze popatrzyli po mnie zainteresowani. Lysander pokrył się rumieńcem, a Kastiel wykrzywił usta w perwersyjnym uśmieszku. Co za niewyżyte zwierze. Jestem u siebie i będę chodzić w czym mi się podoba. Coś nie pasi to won. Ogólnie wynocha mi stąd.
- Dobranoc. – Pożegnałam się, odwracając na pięcie, gdy ciotka wyciągnęła z barku jakieś butelki. Na pewno nie były to soczki dla dzieci, jakimi są te kolorowe zbiorowisko.
- Alice zostań! – Zawołała za mną Rozalia. Nie ma mowy. Ruszyłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Zakluczyłam je dla pewności, że nikt mi nie zakłóci świętego spokoju. Runęłam do łóżka, chcąc zasnąć.

Kurde! Walnęłam pięściami w materac. Nie mogą być trochę ciszej? Co tam się dzieje? Spojrzałam na zegarek ścienny. Już od półtorej godziny na dole trwa głośna domówka. Może zadzwonię po policję? Dotarły do mnie wrzaski ciotki. Nie… Nie zrobię jej tego… Trzask. Coś się rozbiło. Po chwili usłyszałam niepewne pukanie do drzwi.
- Alice proszę otwórz. – To był chyba głos Lysandra. Co ten gościu może chcieć? Uchyliłam przejście, a on oparty o framugę patrzył przestraszony.
- Co?
- Twoja ciotka. Jakby to… Wyleciała przez okno.
- Żyje? – Znając wyczyny tej kobiety wcale mnie to nie dziwi. Zawsze na rodzinnych spotkaniach wszyscy dyskutują o jej występkach. Uznawana za czarną owcę, często pomijana w zaproszeniach. Kiedyś tak nie było. Pamiętam ją jako wesołą, odpowiedzialną matkę i żonę. Lecz to była przeszłość, zaledwie rozmazane wspomnienie. Było mi jej szkoda, dopóki z nią nie zamieszkałam i nie poznałam bliżej. Stwierdzałam w myślach w trakcie podnoszenia jej z trawnika wspólnie z Lysandrem. Brudna, pijana, pokaleczona. Odleciała w zupełności. Wciągnęliśmy ją do przedsionka. Chciałam ją tam pozostawić, lecz chłopak uparł się, by zawlec ją do łóżka. Nie wiem jakim cudem, bo jej nieprzytomne ciało ważyło chyba z tonę, ale udało nam się przetransportować trupa do wyra. Westchnęliśmy w uldze, po pozbyciu się półżywego ciężaru. Uśmiechnął się do mnie miło, raczej jest trzeźwy. Ma u mnie dużego plusa, nie lubię alkoholików. Już mieliśmy odejść, gdy ciotka chwyciła Lysandra za rękę. Z całą swoją siłą wciągnęła go w swe ramiona i przytuliła mocno. Skąd u niej taka siła, nie mam pojęcia. To pewnie procentowa adrenalina.
- Proszę pani. – Próbował się uratować, cały czerwony. Nie powiem, widok zabawny. Nawet uśmiechnęłam się, gdy ciotka mrucząc coś, przycisnęła jego twarz do swej obfitej klatki piersiowej. Ha! Masz za swoje. Mówiłam, żebyśmy zostawili ją przy butach. Następnym razem lepiej się mnie słuchać. Chłopak desperacko próbował się wyrwać. Powodzenia. Odwróciłam się, by opuścić pokój, jednak zatrzymał mnie stłumiony głos więźnia. Ech. Podeszłam do pary i klepnęłam ciotkę w policzek. Ta odwróciła się, wypychając Lysandra na podłogę. Runął nieźle, pewnie się tego nie spodziewał. Zebrał się i z prędkością światła uciekł z pomieszczenia. Jego czerwona buźka, będzie mnie długo prześladować. Biedny. I co żeś narobiła kobieto stara?
- Ron… - Burknęła przez sen, głosem wypełnionym cierpieniem. Och. Usiadłam na skraju i otarłam jej pełne żalu łzy. Pogłaskałam ją, pełna współczucia. Musi boleć, co?
- To nie była twoja wina. – Szepnęłam cicho. - Ciociu… - Tyle lat minęło. Wybacz sobie, tak jak zrobiliśmy to my.

- Gdzie Rozalia i Leo? – Zapytałam wchodząc do nieuporządkowanego salonu. Wyglądał jakby huragan tędy przeszedł, masakra. W tak krótkim czasie tak napaskudzić. Mistrze. Lysander okupował kanapę i tępo patrzył w jeden punk. Co jakiś czas rumienił się, pewnie od przypomnienia sobie piersi mojej ciotki. Kastiel także gdzieś zniknął, ale on akurat mnie nie obchodził.
- Muszę się napić. Nie chcę tego pamiętać! – Złapał butelkę w dłoń. Była to chyba wódka. Nie wiem, nie znam się. Odebrałam mu ją, nim zdążył zrobić łyk. Widziałam jakie są tego skutki, więc nie pozwolę mu na szaleństwo. Pogłaskałam go po głowie, jak moją siostrzyczkę, gdy czymś się przejmowała. Popatrzył na mnie zdziwiony, a ja uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Ja i tak będę pamiętać. – Odparłam. Załamany schował twarz w dłoniach. No co jest? Powinieneś być pocieszony.
- Daj mi ten alkohol. – Rzekł zdruzgotany. Poczułam na sobie powiew wiatru. Rozbite okno przyciągnęło moją uwagę, więc olałam smutki Lysandra i podeszłam bliżej, by ogarnąć szkody.
- Co tu zaszło? – Zapytałam zerkając na chłopaka.
- Nie pytaj. Twoja ciotka jest… - Przerwał łapiąc się za czoło. Chyba łóżkowa sytuacja go naprawdę męczy.
- … Szalona? – To zbyt lekkie określenie. – Nie przejmuj się. Przynajmniej możesz mówić, że masz doświadczenie ze starszą od siebie. – Mam nadzieję, iż nie będziesz powtarzał balowania z starymi piernikami. I przy okazji słuchał się mnie.
- Alice proszę, nic już nie mów. – Odparł na skraju rozpaczy. Chyba moje pocieszanie odnosi odwrotny efekt. Cóż, chłopak jest za bardzo przewrażliwiony. Przeniosłam uwagę na pustą ramę okna. Trzeba zakleić tę dziurę, bo zostawienie jej tak może być niebezpieczne. Chociaż czy znajdzie się tak naiwny przestępca, który przechodziłby przez wybity otwór? Przecież na kilometr czuć w tym podstęp. Hmm. Zrobiłam szybkie oględziny. Nie no, trzeba zabezpieczyć. Znając moją ciotkę, prędko szyby nie wstawi. Ta dziura za bardzo kusi. Mogę się założyć, że Kastiel nie raz by z niej skorzystał. A właśnie!
- Gdzie się podziali Rozalia i Leo?
- Poszli do łazienki. – Kurde. Będę musiała ją zdezynfekować.

Weszłam ponownie do sypialni ciotki. Nie lubię tego, ale musiałam zajrzeć do jej torebki w poszukiwaniu klucza od piwnicy. Znajdując przedmiocik, szybko wyszłam. Nie chciałam jej przypadkiem obudzić. Niech śpi, odpoczywając od trudnego życia. Oświeciłam sobie światło i zeszłam na dół. Zabrałam z jednego pudła taśmę izolacyjną oraz porozwalane kartony spod ściany.
- Lysander pomóż mi. – Poprosiłam wchodząc do salonu.
- Panienka zawsze taka zaradna? – Dopytał, gdy przyłożyłam tekturę do framugi.
- W tych czasach trzeba taką być. Tym bardziej jak chce się być niezależnym. – Wyjaśniłam. Nieporadność w moim przypadku nie wchodzi w grę, skoro pragnę życia w samotności. W przyszłości będę zmuszona do polegania tylko na sobie, takie są konsekwencje mojego stylu bycia. – Zapomniałam o nożyczkach. Poczekaj chwilę. – Przypomniałam sobie odkładając karton. Powędrowałam szybkim krokiem w stronę łazienki, ponieważ tam widziałam je ostatnim razem. Zakochana parka musi przerwać swoją prywatność, gdyż nie daruję im dalszego okupowania pokoju. Bez przesady. Minęłam łukowate przejście z salonu na korytarz. Przeszłam między schodami oraz uchylonymi drzwiami przedsionka. Spojrzałam przed siebie. Zatrzymałam się zaskoczona widokiem. Co on tu robi?

8 grudnia 2015

Otulona uczuciem - Fragment 20

Siedziałam na zapleczu przesłuchiwana przez ekspedientkę wspieraną napakowanym gorylem. Nie byłam w stanie racjonalnie wyjaśnić tego nieporozumienia, bo jak to kobiety mają swoją rację i nie ma sił, by ich uświadomić, że jest inaczej. Byłam załamana. Zaczęła grozić mi wezwaniem policji i w ten rozległo się pukanie do drzwi. Wszedł przez nie Nataniel z zdegustowaną miną. Wybaw mnie.
- Proszę, niech pani wybaczy mojej nieuważnej koleżance. Nie miała zamiaru dopuścić się przestępstwa. – Zaczął swą działalność adwokacką. Dobrze jednak, iż się tu znalazł. Pewnie sączyłabym marnie. Z zapisaną kartoteką byłabym na tym samym poziomie społecznym, co Kastiel. Ta wizja jest lekko przerażająca.
- Jak to nie? Chciała wynieść dwie doniczki. – Mówiła już na skraju załamania nerwowego.
- Nie, to nie tak. Koleżanka chciała zapytać tylko o moje zdanie, a że mam uczulenie na pyłki czekałem przed sklepem. – Wyjaśniał z przyklejonym uśmiechem. Zdawał się być przekonywujący.
- To niczemu nie dowodzi. – Skrzyżowała ręce na piersi, marszcząc narysowane od szklanki prototypy brwi.
- Pomyślmy logicznie. Jeśli faktycznie chciałaby coś ukraść to po pierwsze byłaby sama, a po drugie bardziej by się z tym kryła. No proszę pani, czy ona świadomie ukradłaby doniczki przy całym dużo cenniejszym asortymencie? – Podchodził ją, chyba zaraz zacznę bić mu brawa, bo pracownica się rozluźniła.
- No dobrze. Obejdzie się bez policji. Tym razem odpuścimy. Proszę jednak zakupić prawie skradziony towar. – Posłała nam fałszywy uśmieszek.
- Dobrze. Dziękujemy. – Ukłoniliśmy się i opuściliśmy pomieszczenie. Jaka ulga.

Jade zdążył wszystko kupić, łącznie z tymi nieszczęsnymi doniczkami. Wręczył mi siatkę, w akcie pocieszenia tarmosząc za kudły. Marzyłam o jak najszybszym zakończeniu tego beznadziejnego dnia. Nataniel po długim, nieszczęśliwym jęczeniu Melanii, odprowadził mnie samotnie do domu.
- To na razie. – Rzekłam przy bramie mojego mieszkanka.
- Ach nie chciałabyś tej drugiej doniczki? Jedna mi starczy. – Uśmiechnął się, przeciągając nasze rozstanie.
- W sumie mogę wziąć. – Oznajmiłam. Dał mi czarną. – Jednak podoba ci się pstrokata?
- Tak, bo to ty ją wybrałaś. – To się cieszę. Ja to jednak mam gust.
- Niech ci służy. – Mruknęłam przechodząc przez furtkę. Naciskając klamkę jeszcze zerknęłam za siebie. Blondyn pomachał mi, po czym ruszył w swoją stronę. Dziwny gość. Pomyślałam wchodząc do domu.

W końcu mrok otulił podwórze. Zapanowała głucha, piękna cisza. Tylko na dole dało się wyłapać dźwięki z telewizora. Wzięłam ciepłą kąpiel, by zmyć z siebie ciężkość dzisiejszego dnia. Lustro, aż zaparowało od gorąca. Leżałam w wannie, muskana pianą wydzielającą różany zapach. Skóra pomarszczyła się dając mi znak, że ma już dość. Tak mi się nie chciało rozstawać z tym cudownym relaksem. No cóż, trzeba wychodzić. Wytarłam się porządnie miękkim ręcznikiem. Spięłam włosy w niedbały kucykokok. Denerwuje mnie ich długość i sprzeciwianie się przed układaniem. Zwykle olewam je, pozwalając na własne życie. Szkoda mi czasu na ogarnianie takich drobnostek. Nie zależy mi na wyglądzie. Że tym wszystkim paniusiom chce się to robić. Starać się dla mających to gdzieś błaznów. Ubrałam moją prowizoryczną piżamę w postaci luźnej, męskiej bluzki, którą kiedyś ukradłam starszemu bratu, do dziś się nie zorientował oraz skąpych bokserek. Najlepiej spałabym nago, bo jest zdecydowanie wygodniej i zdrowiej, lecz nie mieszkam sama. Wolę nie ryzykować. Kiedyś jak będę na swoim to sobie pozwolę na wszystko, co chcę. I w końcu będę tkwiła w samotności. Żadnych dokuczliwych mężów, żadnych rozwrzeszczanych dzieciaków. Tylko ja i puste mieszkanko. To jest mój cel, moje skromne marzenie. Przykryłam się chłodną kołdrą. Przyjemne doświadczenie, kiedy moje rozpalone ciało styka się z zimnem. Zamykanymi oczami pożegnałam sobotni dzień. Jutro niedziela, chcę obudzić się pełna energii. Nawet dzwonek do drzwi nie przeszkodził mi w powolnym odpływaniu. Dobranoc.

- Aaaaaaalice! – Usłyszałam wołanie mojej ciotki. Co ta kobieta może chcieć? Udam, że śpię. Sama sobie może przełączyć kanał, więc niech da mi spać. Dobijało mnie głośne stąpanie po drewnianych schodach. Była coraz bliżej, aż w końcu bez kulturalnego zapukania gwałtownie wpadła do mojego dość dziewczęcego pokoju. – Wstawaj szybko! – Gorączkowała się, szarpiąc moje szczupłe ramię. Daj se siana. Nie widzisz, że jestem zmęczona? Podniosłam się do siadu i przetarłam dłońmi twarz, zrezygnowana tym życiem. Ciocia podskakiwała w progu, cała w skowronkach. Czekaj… Coś jest nie tak. Jej podekscytowanie zdradzało, iż tu nie chodzi tylko o kablówkę. Już się boję. – No chodź, chodź! – Machała ręką, wołając jak do psa. Niepewnie wyszłam z łóżka. Niespokojna udałam się za nią. Zbiegła jakby była małym dzieckiem w okresie świąt nie umiejącym doczekać się prezentów spod choinki. Jak można być tak niedojrzałym? Ile ty masz lat? 5 czy 40? Już na ostatnich schodkach dosięgły moich uszu znajome głosy. No nie. Nie wierzę! Co to za włam na chatę? Pytałam w duchu spostrzegając pięcioro szkodników okupujących salon.

Hej kochani! Dziś trochę krótko i późno, wybaczcie :( Mam pytanie: czy ten rozmiar czcionki Wam odpowiada? Bo wydaje mi się, że większa jest przyjemniejsza do czytania.
Nawiązując do posta pod spodem, jeszcze raz pragnę złożyć Wam podziękowania :) Jestem z tego powodu prze szczęśliwa. n////n
Chciałabym Was cieplutko pozdrowić i życzyć (ze względu na porę dnia) dobrej nocy ♥ Do następnego ~

[przy okazji dołączam skromny rysunek Alice z dwóch wcześniejszych rozdziałów - przy spotkaniu z Jade przed ogrodem. Jest to tylko ubarwiony szkic, wymagający wiele popraw /głównie proporcji/ ale że z nieuwagi zapisałam plik jako całość, a nie osobne warstwy myślę, iż prędko się do tego nie chwycę]



{Jeszcze tak z innej beczki, pytanie skierowane do osób, oglądających anime: Znacie jakieś godne uwagi tytuły? Ostatnio obejrzałam nową wersję Sailor Moon (które było moim pierwszym, więc mam sentyment do tych starych 200 odcinków) i chciałabym zapełnić pustkę po nim. Też tak macie? Jak coś obejrzycie to czujecie w środku taki smutek i nie możecie normalnie funkcjonować? Masakra -,-}

2 grudnia 2015

Otulona uczuciem - Fragment 19

- Czy ty przez cały ten czas myślałaś, że ja i Lysio jesteśmy parą? – Zapytała niedowierzająco łapiąc się za policzki. Jej oczy wyglądały jakby zaraz miały wyskoczyć z orbit. Zmarszczyłam brwi w zastanowieniu. Czyżbym znów coś sobie uroiła? Mam poważny problem z ocenianiem ludzi i galopowaniem myślami w utwardzaniu się w paranoi. Masakra.
- Oj Alice, Alice. – Mruknął gdzieś w tle Nataniel. Nie żałuj mnie tak.
- Nie mogę w to uwierzyć. Ja i Lysio? Lysio i ja? Nawet sobie tego nie wyobrażam. – Masowała opuszkami palców skroń. Dobra, pomyliłam się, ale jej reakcja jest aż nad to żywiołowa. Popatrzyła po kochanku, który dopiero co zwalczył napad śmiechu. – Słyszałeś ją? Ja z twoim bratem razem? Pff. – Sama w końcu wybuchła rozbawiona.
- Roza czemu tak się tym katujesz? Stwarzasz z Lysandra nie wiadomo kogo. – Przypomniała o sobie Melania, trochę rozgniewana. Dla niej to wcale nie było zabawne.
- Nie zrozumcie mnie źle jak niektórzy… - Tutaj skierowała spojrzenie w moim kierunku. - …Chodzi o to, że on jest dla mnie jak rodzony brat. Kocham go tylko w ten sposób, dlatego nie mogę tego przetrawić. To tak, jakbyście wy byli łączeni z członkiem swojej rodziny. – Wyjaśniła, po czym podskoczyła do mnie, stanęła z tyłu i złapała mnie za ramiona. Jak wózek na kółkach popchała mnie bliżej chłopaka. Byliśmy wprost przed sobą. Różniła nas spora różnica wzrostu, więc musiałam podnieść wzrok do góry, by popatrzeć mu na twarz. – Przedstawię was sobie oficjalnie, żebyś nie miała jakichkolwiek wątpliwości. To jest mój chłopak. Nazywa się Leo.
- Spotykamy się już drugi raz, nieprawdaż? – Uniósł kąciki ust w serdecznym uśmiechu. Jego piękne oczy zabłyszczały jakby skradły blask gwiazdom. Kiwnęłam głową, onieśmielona. - Leoś to jest ta Alice, o której ci z Lysiem opowiadaliśmy. – Mówili o mnie? Chyba nie mieli już tematów do rozmowy.
- Rozalia mogę się tu rozejrzeć? – Zapytała Melania, zwracając naszą uwagę.
- To ja chyba pójdę posiedzieć z Jadem. – Odparł blondyn, drapiąc się po karku. Ja też!
- Niee! Chodź coś wspólnie wybierzemy. – Uczepiła się jego ramienia, ciągnąc go w stronę półek. Jego twarz przybrała wyraz skazanego na śmierć.
- Alice ty też! – Krzyknęła Rozalia. O nie! Oblało mnie przestraszenie przez widok białowłosej w swoim żywiole. Pozbierała jakieś ciuchy z wieszaków i razem ze mną wcisnęła się do przymierzalni.
- Ja nie po to tu przyszłam. – Oznajmiłam twardo.
- Właśnie! Co to za zastępowanie mnie w shoppingu ludźmi bez gustu?
- Ej! My to słyszymy. – To była chyba parka na zewnątrz. Dziewczyna kompletnie ich zignorowała.
- Chcę tylko ogrodniczki i inne artykuły związane z… - Nie dokończyłam, bo zaczęła ściągać ze mnie bluzkę. Chwyciłam ubranie, starając się przerwać molestowanie. - … Co ty wyprawiasz?
- Rozbieram cię.
- Alice czy wszystko okej? – Nie miałam sił na odpowiedź, bo zaczęłam szarpaninę. W końcu poddałam się. Niech się dzieje, co chce. Byle, żebym jak najszybciej skończyła tą szopkę. Ukradła mi zbrodniczy dla niej łachman.
- Ładna sukienka. Czemu ją zasłoniłaś? – Burknęła, przyglądając się mojej suchej już szmatce.
- Bo była mokra.
- Ale deszcz nie padał… Co ty robiłaś? – Poruszyła dziwnie brwiami w górę i w dół.
- Na pewno nie to, co sobie ubzdurałaś w główce. – Parsknęłam.
- Mniejsza. Przyznaj się, który z nich cię kręci? – Szepnęła ściskając mocniej czarny materiał. Patrzyła na mnie cała w skowronkach.
- Co? – Dopytałam nie rozumiejąc pytania.
- Nat czy Jade? – Szczerzyła się jak głupia do sera. O co ona mnie podejrzewa?
- Kwiatki. – Tak! Tylko to mi się podoba, tylko to mnie kręci. Nie jakieś naszpikowane testosteronem małpiatki.
- Jasne. Dobrze wiem, że te ogrodnicze zakupy to jest tylko pretekst do randki. – Nie wnikam co ty tam sobie wiesz. Taka prawda i kropka.
- Nie. Wręcz przeciwnie. – Nie podejmując dalszej dyskusji, zaczęła ściągać ze mnie sukienkę, lecz na ten czyn jej nie zezwoliłam. Gdzieś muszą być granice, a mnie, o dziwo, zaczęło to krępować. Wypchnęłam ją z przebieralni. Ale żeby ostatecznie się ode mnie odczepiła ubrałam tą jej kusą kieckę. Matko! Że legalna jest sprzedaż takich ubrań. Zastanawiałam się widząc swoje odbicie w lustrze. Czerwień materiału, wyciętość w biuście oraz jej mini rozmiar były niemoralnie prowokujące. Każdy facet w podświadomości uwielbia ten odcień. Przecież jak byli jeszcze bezmózgimi łowcami w epoce kamienia łupanego to ten kolor był najczęstszym jakim widzieli. Masakra. Odsłoniłam zasłonkę, by pokazać jak bardzo ten styl mi nie pasuje. Jednak ku memu zaskoczeniu uzyskałam chyba odwrotny efekt, bo pisząca Rozalia zaczęła podskakiwać wokół mnie.
- Nataniel! Spójrz na nią! – Zaczęła szarpać blondyna za ramię, więc musiał na mnie zerknąć. Zarumienił się i szybko uciekł spojrzeniem. – Nie masz ochoty się teraz na nią rzucić? – Ciągnęła. Podrapał się nerwowo po głowie. Co za żałosne przedstawienie. Idę zdjąć to z siebie, zanim się uduszę. Jednak za nim schowałam się za kurtyną, dziewczyna zagrodziła mi drogę. Zaczęła głęboko mi się przyglądać od czubka głowy do pępka. Zatrzymała wzrok na odsłoniętej części mojego dekoltu.
- Ojej. Uroczy. – Popatrzyłam na nią zdziwiona.
- O czym mówisz?
- O twoim pieprzyku. – Zasłoniłam ręką znamię. Trochę się go wstydzę.
- Ładnie ci w tym. Masz fajny biust, mogłabyś go od czasu do czasu eksponować. Prawda, Nataniel?
- Ta… Eee… niee? – Ta, ta. Pytaj nastolatka o zdanie. Zarechotała. Musiał ją rozbawić jego wyraz twarzy. Dobrze, że stoję tyłem i go nie widzę. Jaki z niej zbok, straszne.
- No co ty. Szanujące się kobiety nie powinny świecić cyckami.
- Myślę, że raz za kiedy ubranie bardziej wyciętej bluzki nie ujmuje godności. – Mruknęła zalotnie oczkiem. Może nie, ale ten widok powinien być przeznaczony tylko dla naszego męża. To ma być jego zaszczyt, ale co ja tam wiem. Miłość i te bzdety to nie moja działka.

Jade czekał już przed sklepem, gdy w końcu wyrwaliśmy się z odmętów wieszaków, manekinów i tony kusych ciuszków. Nic nie kupiłam, bo jakimś cudem przekonałam Rozalię, że jej propozycje nie są w moim stylu. Na szczęście dała się na to nabrać. Mam taką nadzieję, bo jej podśmiewywanie przy pożegnaniu trochę mnie zaniepokoiło. I to jej „do zobaczenia Alice”. Skąd się biorą takie osóbki?

Po krótkim sprawozdaniu ruszyliśmy w stronę mojej Mekki. Westchnęłam ciężko, zmęczona dzisiejszym dniem. W duszy marzyłam już o powrocie do domu. Średnio mi się chciało iść nawet do tego sklepu. Żeby tylko zielonowłosy był konkretny, a nie jak Rozalia. Tysiąc przymiarek, bo coś jej nie pasuje. Litości.
- Alice lubisz smak czekolady? – Zapytał cicho Jade podążając obok mnie za Natanielem i Melanią pochłoniętymi rozmową. Znaczy poprawka. Melania zagadywała bez wytchnienia blondyna, który tylko uprzejmie potakiwał głową.
- Nawet. – Mruknęłam nieznacznie. Zastanawiałam się jak odzyskać zarekwirowaną przez Rozalię bluzkę od murzyna. Żeby jej tylko nie wyrzuciła, bo ją chyba uduszę.
- To wyciągnij rękę. – Przerwał mi moje myśli. Posłusznie wykonałam prośbę, a on nachylił się odrobinę do mojego ucha. – Proszę. To dla ciebie. – Szepnął kładąc mi na otwartej dłoni zapakowaną w sreberko pralinę.
- Z jakiej to okazji? – Dopytałam zaskoczona miłym gestem.
- Dostałem do kawy, ale tobie bardziej przyda się odrobina słodyczy. – Spojrzałam na niego pytająco. – Z kilometra widać, że masz dość dzisiejszego dnia. Więc to w ramach dodania otuchy i marnej próby poprawienia twojego nastroju. – Uśmiechnął się. Zrobiło mi się jakoś cieplej. Jade nie przejmuj się moim humorem, taki mi zawsze doskwiera.
- Dzi… - Ucięłam, bo wkroczyła między nas Melania z głośnym: „co tak szepczecie?”. Schowałam prędko czekoladkę w pięści, a następnie w torbie.

Podeszliśmy pod sklep ogrodniczy. Nareszcie!
- Ej czy tam na wystawie są żywe kwiatki? – Zapytał Nataniel z wyraźnym wstrętem.
- No raczej. – Odpowiedział Jade, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Kurczę to ja tam nie mogę wejść. – Posmutniał.
- A co chcesz? – Zapytała zainteresowana Melania.
- Doniczkę. Ty widziałaś moją roślinkę.
- No tak. – Przytaknęła kiwnięciem głowy.
- Powiedz jaka średnica ma być, to ci ją kupię. – Zaproponował Jade, chcąc tak samo jak ja mieć już zakupy za sobą. Miało mi to zająć paręnaście minut, a nie godzin.
- Coś koło 15 cm? – To ty się nas pytasz? Myślałam, że jesteś bardziej rzetelny.
- No okej. To my z Alice ci jakąś wybierzemy. – Rzekł, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Ej! Ja chcę wybrać! – Zgłosiła się Melania.
- To ok, ja poczekam tutaj. – Westchnął rozglądając się za jakąś ławeczką. Dostrzegając jedną przy skromnej fontannie powędrował w jej stronę.
- Albo Alice ty wybierz. Ja dotrzymam Natanielowi towarzystwa. – Oznajmiła Melania, w podskokach udając się za blondynem. Biedny, ani minuty wytchnienia nie masz od tej zakochanej pannicy. Czemu mózg robi z nas takich idiotów w tej całej urojonej miłości? Hmm… Właściwie oglądając te wszystkie pary, coraz częściej łapię się na myśli „ciekawe jak to jest?”. Matko. Za dużo przebywania z ludźmi, ot co.

- Patrz ta jest fajna. – Wskazał na czarną donicę tkwiącą na metalowej półce. Zmierzyłam wazon przenikliwym wzrokiem. Nie, taka jakaś smętna jest. Rozejrzałam się po wyposażeniu. W oczy rzuciła mi się jedna, naprawdę urzekająca.
- Ta jest lepsza. Solidniejsza. – Pokazałam mu moją z kwiecistym wzorem. Popatrzył po mnie zażenowany wyborem.
- No błagam cię. Facet nie będzie chciał takiej kolorowej. – Parsknął.
- A ja sądzę, że Natanielowi się taka spodoba. Pasuje do niego. Czarna jest zbyt smutna. – Próbowałam przekonać go do swojej racji. Ale taka prawda. Blondyn jest wesoły, więc ciemne barwy go przygnębią.
- Przynajmniej nie odbierze roli kwiatkom. – Trafna uwaga, ale mimo to nie chcę odpuścić.
- Bo w ogóle nie zwróci uwagi. Zresztą daj ją. Pójdę po prostu zapytać Nataniela. Bez sensu jest się spierać o taką pierdołę. – Wzięłam obie doniczki i bez namysłu ruszyłam w stronę drzwi.
- Alice czekaj! – Usłyszałam jeszcze za sobą, gdy stanęłam we wściekle piszącym wyjściu. O nie! Dopiero teraz zorientowałam się co zrobiłam. Przyleciała do mnie wystraszona ekspedientka razem z ochroniarzem. Zabrali mnie gdzieś do wyjaśnienia sprawy. Jaka jestem głupia. Że się wpakowałam w próbę kradzieży. Ten dzień nie może być jeszcze gorszy!

Dzisiaj trochę późno. Jako wytłumaczenie posłużę się brakiem czasu :D I może trochę chęci (nawet bardzo). Nie wiem czy wypada o tym mówić, ale: w mojej szkole plastycznej przez ponad miesiąc przygotowywaliśmy ozdoby świąteczne do pałacu prezydenckiego i w piątek równo o 5 rano wyjeżdżamy do Warszawy, aby udekorować choinkę. Powrót mamy przewidywany na 22/23. Piszę to, żeby uprzedzić Was, że nie wiem czy wyrobię się z sobotnimi rozdziałami na "Opowiem Ci historię..." Fragment Su i Kasa mam napisany na telefonie i musiałabym go tylko przepisać na kompa, jednakże Su i Lysia plan mam tylko w głowie. Zwykle tego nie robię, ale o tej parze piszę na żywioł... Więc już z góry Was przepraszam, mam nadzieję, że mi wybaczycie :<
Jako rekompensatę, a może po prostu, żeby się pochwalić wstawię zdjęcie mojej pracy jubilerskiej na ten wyjazd:
Ona ogólnie jest srebrna, nie sugerujcie się się tym kolorem na ostatnim zdjęciu. :D I co myślicie? Czy warta jest powieszenia na prezydenckiej choince? :P

23 listopada 2015

Otulona uczuciem - Fragment 18

Stałam pod szkołą w sobotnie przed południe czekając na Jade i Nataniela. Nienawidzę się spóźniać, dlatego przyszłam dużo wcześniej niż faktycznie miałam. Liczyłam, że zajrzę do ogrodu, lecz brama została bezczelnie zamknięta. No nic. Nawet nie ma gdzie usiąść. Zerknęłam na przystanek. Hmm. Może jednak jest. Już miałam ruszyć w jego stronę, gdy zatrzymał mnie znajomy głos wołający "o hej". Był to Jade we własnej, pięknej osobie.
- Cześć. - Uśmiechnęłam się na powitanie. Ostatnio coraz częściej wymuszam u siebie ten gest. 
- Co tak wczas? - Zapytał podchodząc. Szkoda, że musimy czekać na blondyna. Moglibyśmy już iść.
- Tak jakoś wyszło. Nie lubię się spóźniać. - Zdziwiony uniósł jedną brew do góry.
- Ja też. - Odparł spoglądając na kraty. - Chcesz się ze mną włamać?
- Co? – Zainteresował mnie. Spinać się to nie jest dla mnie problem tylko… Moja błękitna sukienka trochę może mi w tym dziś przeszkodzić. Jest ciepło, więc postawiłam na zwiewną szmatkę. Tą kiedyś dostałam od matki i uznałam, czemu nie? Podszedł do żelaznego ogrodzenia. Poszperał w kieszeni swoich czarnych dżinsów, aby wyciągnąć dwa kluczyki przypięte do malutkiej latarki. Pomachał mi nimi z łobuzerskim uśmiechem.
- Idziesz?
- Tak. – Zawędrowałam za chłopakiem do ogrodu. Zaszedł do schowka wyciągając konewki i specjalistyczne proszki. Ubrał wyciągniętą z plecaka koszulę flanelową, następnie zlustrował mnie od góry do dołu.
- Chcesz mi pomóc kwiatki podlewać?
- Pewnie. – Jakiś zdziwiony zajrzał do torby. Pomyślał nas czymś przez chwilę, po czym zdjął jednak prowizoryczny strój ochronny.
- Łap. – Rzucił mi ciuch. Był przesiąknięty zapachem płynu do prania oraz jego perfum. Miłe połączenie dla węchu. – Wyjątkowo ci ją pożyczę. Szkoda tak ładnej sukienki, a wyglądasz na ciapowatą. – Mrugnął mi oczkiem rezolutnie.
- Dzięki. – Rzekłam zakładając skromny podarunek. Wziął ogromną podlewaczkę. Mi zaś wskazał głową na jakieś małe wypierdki. Te! Nie sugeruj się moim nieporadnym wyglądem. Ech. Wzięłam łaskawie przedmioty i poleciałam za nim. Minęliśmy salę gimnastyczną. Po dźwiękach piszczących butów, odbijanych piłek oraz męskich krzyków domyśliłam się trwania treningu w środku. Za sportowym pomieszczeniem odnaleźliśmy studnię z kołowrotkiem i wiadrem. Jade złapał się za niego spychając stalowy pojemnik w głąb, który głośno plusnął. 
- Tak właściwie to macie klucze do bramy? – Też bym chciała.
- Tak. Przewodniczący klubu dostaje na wszelki wypadek. Jak będziesz dobrze się spisywać to, gdy odejdę z tej szkoły przejmiesz mój tytuł. – Uśmiechnął się. – Podaj konewkę. – Rozkazał wydobywając przepełniony wodą kubeł. Posłusznie podstawiłam, a on zaczął przelewać przy okazji oblewając i mnie.
- No i kto tu jest ciapowaty. – Zaczepiłam.
- Sorki. – Pokazał niewinnie swoje białe kiełki. Twoja koszula na nic mi się zdała, bo jak to materiał lubi przesiąkać.
Wróciliśmy z powrotem. Bardzo nie poręcznie wykopali te źródło wody, bo trzeba przejść przez cały dziedziniec. Biedy Jade, ciekawe ile razy musiał latać w tę i we w tę. Nasypał mi trochę odżywki, następnie nakazał podlać róże. Tak też zrobiłam. Gdy brakło wody, postanowiłam, że sama udam się po dokładkę. Wyciągnięcie wiadra jednak nie było zbyt proste, jak mi się wydawało. Ugh. Zacisnęłam zęby i drżącymi dłońmi próbowałam wyciągnąć kołowrotkiem do góry ceber. Nagle poczułam ulgę. Ktoś za mną złapał drążek, odbierając mi ciężar. Kręcił razem ze mną. Spojrzałam przez ramię na czarnoskórego chłopaka. Był niesamowicie wysoki i kierując się jego napiętymi mięśniami także dobrze zbudowany. Odsunęłam się, by mu nie zagradzać. Bez słownie nalał mi ciecz do konewki.
- Dziękuję. – Odparłam, szybko zabierając pojemnik. 
- Drobiazg. – Uśmiechnął się swoimi murzyńskimi ustami. Czyżbym poznała właśnie brata Kim? Matko. Nie wdając się z nim w żadne dyskusje, czym prędzej uciekłam do zielonego zakątka.
Gdy uporaliśmy się z obowiązkiem, Jade zamknął schowek. Oddałam mu jego mokrą własność, a on popatrzył na mnie z politowaniem dla mojej wilgotnej sukienki. Cienki materiał przykleił się gdzie nie gdzie do mojego ciała, co nie było zbyt komfortowe. Powtórnie mnie przeprosił. Ubolewał, że nie ma co mi nawet pożyczyć na górę. Oj tam! Się przejmuje. Przecież z cukru nie jestem, pogoda jest ciepła, więc nim się obejrzymy już będę suchutka.
- Hej Jade! – Usłyszeliśmy głośne zawołanie. Rozejrzeliśmy się za obiektem wrzasku. Był nim murzyn z wcześniej. Zbliżył się do nas i przybił piątkę z zielonowłosym. – Ta laska jest z tobą? – Zapytał obrzucając mnie badawczym spojrzeniem.
- Tak. Pomogła mi dziś. Nowy nabytek w klubie.
- To okej. Myślałem, że włamała się tu nielegalnie. Nie widziałem cię tu nigdy. – Przejechał dłonią po spiętych w kucyka dredach, przekrzywiając jeden kącik ust do góry.
- Bo jestem tu dopiero od dwóch tygodni. – Burknęłam.
- Serio? W takim razie Dajan jestem. – Poczochrał mnie po włosach.
- Alice. – Oznajmiłam odgarniając pasma, które przez jego haniebny czyn wpadały mi do oczu. Muszę je ściąć. Zaczęła mi już przeszkadzać ich długość.
- Właśnie Dajan! Nie masz jakiegoś ciucha pożyczyć? – Wtrącił się Jade, spoglądając na mój brzuch prześwitujący przez tkaninę. Czarnoskóry podążył za jego wzrokiem.
- Hmm, a może mam. Tylko ty taka drobna. Zresztą zobaczę. – Zastanowił się, po czym poleciał do sali. Wrócił prędko, trzymając czarny, męski T-Shirt. Zadziornie zaciągnął mi go na głowę. – Trzymaj lalka. – Po cichym dziękuję, ubrałam. Była sporo za duża, ale wygodna. Sama lubowałam się w takich rozmiarach. – No, no. – Zagwizdał. – Ładnemu, we wszystkim ładnie. – Puścił mi zalotnie oczko.
- Dajan dzięki Ci jeszcze raz. – Odparł Jade.
- Spoczko, spoczko. Muszę spadać na trening, bo te młokosy się tam pozabijają beze mnie. Narazka. – Machnął ręką, po czym zwinął się do sportowego budynku. My stanęliśmy przed bramą, bo dochodziła godzina naszego umówionego spotkania.

Nie czekaliśmy długo, ponieważ Nataniel nie należy do grupy ludzi mających problem z punktualnością. Nawet mi to imponuje, postawa tego odpowiedzialnego i kulturalnego blondyna. Obyś daleko zaszedł w przyszłości przy okazji nie zmieniał się tak jak ci, co posiadają miliony na bankowych kontach. Co dziwne, a może nawet nie, ale razem z nim wędrowała wystrojona w kwiecistą kieckę Melania. Ładny wzorek, muszę przyznać. Wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. W przeciwieństwie do markotnego towarzysza. Dziewczyno aleś ty męcząca. Z jednej strony trochę mi cię szkoda, z drugiej zaś ja sama mam cię powoli dość. Chociaż ja mam tak z większością ludzi, więc nie bierzmy mnie pod uwagę.
- Hej, witajcie. – Uśmiechnęli się serdecznie na powitanie.
- No cześć. Nat jednak zabrałeś Melanie? – Popatrzeli na nią. Złotooki podrapał się po głowie.
- Taa… - Twoja twarz zdradza wszystko. Pewnie okupywała twój dom, dopóki jej łaskawie nie zaprosiłeś. Oj wy faceci. Gdzie wasza męskość w tych czasach? Mi tam ilość osób jest obojętna. I tak już było o jeden złoty łepek za dużo. Olać to.
- Idziemy? – Zapytałam, bo na razie staliśmy jak ciołki.
- Co to masz za top? Raczej nie twój. – Zwróciła uwagę na pożyczoną rzecz.
- To… Zwykła czarna bluzka. – Takie to dziwne?
- Alice skapnęłam się. Od kogo ją masz? Od ciebie Jade? – Czy to ważne? Zbawi cię ta informacja? Powoli łapię się w tym, dlaczego Nataniel średnio chce przebywać w twojej obecności. 
- Nie. Od Dajana pożyczyła, bo przy podlewaniu kwiatków jej też się trochę oberwało. – Wyjaśnił. Masz jeszcze jakieś durne pytania, czy możemy iść? Zależy mi na czasie, tymczasem nieodwracalnie go tu marnujemy.
- Chodźmy już może, co? – No! Jeden Nataniel z podobnym zdaniem. Ruszył w kierunku parku, więc przyłączyliśmy się do niego.

Zawędrowaliśmy do centrum miasta. Po drodze napotkaliśmy energiczną Rozalię, która poinformowała o swoim spotkaniu z chłopakiem. Ciekawe, jakiego ma na myśli? Przykleiła się do nas, bo miała w tym samym kierunku.
- Dobra to tu. – Kiwnęła głową na sklep odzieżowy. Ale wybrali sobie miejsce, typowe dla białowłosej zakupoholiczki.
- Ej jak już tu jesteśmy to obrazilibyście się, gdybym kupiła sobie jakiś ciuch? - Wtrąciła nieśmiało Melania, a Rozalii błysnęły oczy.
- Ooo! Doradzę ci! Alice tobie też przydałaby się jakaś bardziej dziewczęca bluzka. - Powiedziała z wyrysowaną odrazą. Przecież nie jest taka zła, więc nie rób takiej miny.
- Nie mam pieniędzy na takie zbędne rzeczy. - Westchnęłam. Mam niewielką ilość odliczoną na ogrodnicze zakupy.
- Ja ci coś zafunduje jako podziękowanie za zajęcie się moimi stopami. – Rzekła, chwytając mnie za rękę i ciągnąc do środka.
- To ja poczekam w kawiarence. – Uprzedził Jade, wymigując się z ślęczenia przy wieszakach. Udał się naprzeciwko do małej knajpki. Nasza resztka chcąc czy nie chcąc musiała wejść. Chętnie bym dołączyła do zielonowłosego, ale szarpanie Rozalii jest na tyle silne, iż raczej nie uda mi się uciec. Szkoda. Nagle jakby za sprawą zaklęcia puściła mnie w progu. Bezsłownie podbiegła do lady i przytuliła się do sprzedawcy. Zaraz! Czy to nie jest ten jej kochanek? Pocałowali się. Co? Tak otwarcie? Przy wszystkich? Spojrzałam na moje towarzystwo. Nikt nie wykazał ani odrobiny oburzenia. Zakradłam się do dziewczyny, a ta oderwała się od swej miłości.
- Rozalia, kto to jest? – Szepnęłam na tyle głośno, aby zainteresowani chłopaki nastawili uszy.
- Och. To Leo. Brat Lysandra. – Żartujesz? Tacy jesteście fałszywi. Co za perfidność!
- Dlaczego zdradzasz Lysandra z jego własnym bratem?
- CO?! – Wrzasnęła na cały sklep, patrząc na mnie jak na idiotkę. Nataniel i nieznajomy, którzy usłyszeli naszą rozmowę zaśmiali się. Co tu się dzieje?

Hej! Alice jest już o krok poznania prawdy na temat urojonego związku Rozalii i Lysandra :D Wiem, że długo na to czekaliście, więc w końcu nadchodzi ten moment. Wybaczcie mi za te niefortunne pseudo akapity, coś mi się z tym pierniczy :/
Mam dziś super optymistyczny humor. Dzięki temu, iż lekcje rozpoczynam o 11:40 mogłam porządnie się wyspać :) A jak Wam mija poniedziałek? ^^ Ach przy okazji opowiedzcie o swoich faworytach z SF? Kogo lubicie, a kogo nie? Z dziewczyn też. :) Chciałabym poznać Wasze opinie.
Pozdrawiam serdecznie ♥

14 listopada 2015

Otulona uczuciem - Fragment 17

                Zatrzymał się milimetry przed moimi ustami.
-Chcę, abyś od poniedziałku robiła mi śniadania do budy. – Uśmiechnął się triumfalnie, odsuwając się. Poklepał mnie po głowie jak przerażone dziecko, po czym opuścił pokój. Pff. Jakbym się jeszcze ciebie bała. Zmarnowałeś tylko mój czas, w którym zdążyłabym już coś przepisać. A o śniadaniach możesz zapomnieć. W życiu nic dla ciebie nie przygotuję. Nie jesteś wart moich dań.
                Na rowerze jeździ się naprawdę cudownie. Cieszyłam się w drodze do szkoły. Zaparkowałam przy stojakach, spotykając tam Peggy. Widocznie też tak się przemieszcza.
-O dobrze się składa. Daj mi artykuł. – Odparła na powitanie. Rzeczowa, nie da się ukryć. Posłusznie wyciągnęłam z torby teczkę, a z niej wybrałam odpowiednie kartki. Wręczyłam piegowatej dziewczynie. Popatrzała zaskoczona. Przejrzała ile stron zapisałam. Pięć to chyba odpowiednia ilość? – Pisałaś to ręcznie? – Zapytała zdziwiona, przerzucając wzrok z tekstu na mnie.
-Jak widać.
-Ile czasu ci to zajęło? Są takie rzeczy jak drukarki. – Nie widziałam u Kastiela takiego urządzenia.
-Trochę. Nie mam drukarki. – Zapakowała moje wypociny do plecaka.
-Dobra. Zobaczę czy jest to fajne. A notka o tobie i tak się pojawi. – Pokazała mi zadziornie język szybko się oddalając. Jaka podła. To, po co ja się wczoraj męczyłam z tymi głupotami? Ech. Tak się kończy, gdy się w coś angażujemy. Dupa. Niedocenienie i zawód. Dlatego wolałam się do tego nie przykładać. Przynajmniej nie czuję żalu.
                Na wychowaniu fizycznym pan Borys wymyślił, że zrobimy sobie aerobik. Większość dziewczyn zadowolone chwaliły pomysł, a reszta nie miała w sumie wyjścia i musiała zaakceptować obrót spraw na ich niekorzyść. Kastiel oraz Lysander uratowali się przed tańczeniem zostając zatrudnionymi do ogarnięcia magazynku. Co za! Na szczęście do nauczyciela w porę doszło, iż ich połączenie w robieniu czegokolwiek nie przynosi pożądanych efektów, dlatego dla czystego sumienia zatrudnił Violettę i mnie do przypilnowania chłopców. Dał nam pompkę, worki oraz kartki, na których mieliśmy zanotować bilans. Weszliśmy do składziku. Kastiel rozłożył się na stercie materaców. Ehe. Mogę zapomnieć o pomocy z jego strony. Muzyka rozległa się po sali, rozpoczynając zajęcia. W troje zaczęliśmy wszystko układać na swoich miejscach. Zniszczony sprzęt pakowaliśmy od razu do wora. Lysander zaczął pompować piłki, Violetta liczyła wszystko, ja notowałam, a czerwony łeb spał w najlepsze. Co za nie rób, szkoda słów. Zauważyłam, że na samej górze wysokiej szafy tkwią puste butelki po napojach. Super. Ktoś sobie chyba zrobił tam śmietnik. Nie mogąc tego zignorować podsunęłam sobie kozła do przeskakiwania na lekcjach.
-Lysander weź mnie asekuruj. – Rozkazałam, wdrapując się na grzbiet. Nie było zbyt stabilnie. Tym bardziej, iż powierzchnia pod moim stopami była elipsą. Zwołany chłopak stanął za mną. Koleś, tak to mnie nie uchronisz przed upadkiem. – Przytrzymaj mnie chociaż za nogi, bo zaraz spadnę. – Nieśmiało wykonał polecenie. Mocnym chwytem trzymał moje łydki. Aż tyle masz siły? Nie spodziewałam się. Sięgałam po plastikowe flakoniki zrzucając je na ziemię. Kątem oka przyuważyłam Violettę wyciągającą za szafy jakieś szare papiery. Nagle pisnęła przeraźliwie odskakując i wpadając na Lysandra. No pięknie! Myślałam w locie do tyłu, podcięta przez tego, który miał mnie chronić przed tym losem. O dziwo szybko zareagował łapiąc mnie w objęcia. Razem runęliśmy wprost na materace za nami, przygniatając w ten sposób Kastiela.
-Uch, ile wy ważycie?! – Wydusił wybudzony śpioch, gdy po kolei z niego schodziliśmy.
-Violetta, co się stało? – Zapytałam o powód jej zachowania. Dziewczyna schowała się za mną.
-Uuu, bo tam… Bo tam… - Zakryła dłońmi twarz. - …Leży zdechła myszka. – Nie wiem czy ty teraz bardziej się boisz czy rozpaczasz nad śmiercią. Westchnęłam. Wzięłam papier i zawinęłam w niego trupa. Chłopaki oraz Violetta byli zmieszani moim zachowaniem. Nie rozumiem dlaczego. Zwierzę jak zwierzę. Taka kolej rzeczy. Każdy tak kiedyś skończy. Tak czy inaczej trzeba je stąd zabrać. Wręczyłam gryzonia Kastielowi i nakazałam razem z Violettą go zakopać. Przeszkadzali mi tu tylko, więc niech się zajmą czymś pożytecznym.
                Gdy kolorowa parka opuściła magazyn, muzyka ucichła. Oznaczało to koniec lekcji. Rozejrzałam się po nieuporządkowanym wnętrzu. Nie ma mowy, nie da mi to spokoju. Musi być tu czyściutko. Spojrzałam na cichego towarzysza.
-No dalej, dalej. Do roboty.
-Panienka jest niezmordowana. – Uśmiechnął się, siadając na materacach. Tylko nie zachowuj się jak ten leń. Podniosłam hula hop i nałożyłam na siebie, a następnie na Lysandra skracając między nami dystans. Szarpnęłam kilka razy, by nakłonić go do wstania, ale tylko ja się przysuwałam. W pewnym momencie złapał mnie za dłonie trzymające koło.
-Niech panienka da mi odpocząć. – Spojrzał na mnie. Teraz dopiero to dostrzegłam. Teraz, gdy jestem tak blisko. Jego magiczne spojrzenie. W morskim błękicie mogłam utonąć, a w złotym skarbcu zagubić. Patrzał na mnie, dosięgając mojej duszy. Kradł mi ją, porywał. Wyciągnęłam rękę, aby zakryć tą czarną dziurę. Mój dotyk sprawił, że jego skóra zapłonęła, jakby dostał gorączki. Na policzkach pojawiły się czerwone wypieki. Zabrzmiało głośne pukanie, więc zabrałam rękę spoglądając na Kastiela i zarumienioną Violettę.
-Co wy robicie? – Zapytała nieśmiało dziewczyna. Twarz Kastiela była straszna, myślałam, iż udusi mnie wzrokiem. Zagryzając dolną wargę trzasnął drzwiami, zamykając nas w środku. Usłyszałam oddalające się kroki oraz Violettę wołającą „poczekaj, co się stało?” Lysander szybko się ocknął. Ściągnął z siebie hula hop i bez patrzenia na mnie ruszył pośpiesznie za kolegą. No i co teraz? Kto to posprząta? Uciekli sobie. Violetta stała nieswojo, a ja zaczęłam zbierać butelki z podłogi. – Alice coś ty robiła z Lysandrem? – Popatrzałam po niej, nie ogarniając pytania.
-Nic. – Ani nie sprzątaliśmy, ani nie gadaliśmy, więc to nazywa się chyba „nic”. Wzięłam worek, by następnie wpychać do niego śmieci. W krótce milcząca Violetta przyłączyła się. Tą drętwą ciszę, przerwał pan Borys wyłaniając się za progu.
-Dziewczyny koniec lekcji. Zbierajcie się, bo chcę zamknąć salę. Dokończycie w przyszłym tygodniu. – No cóż. Co się odwlecze to nie uciecze.

11 listopada 2015

Otulona uczuciem - Fragment 16

Nie dokończyłam, bo zatkał mi usta śmierdzącą tytoniem łapą.
-Nie hałasuj tyle. - Ach. No dobra. Tym razem ulegnę zmęczeniu. Sen przyszedł prędko, bo nawet nie zorientowałam się, kiedy opłynęłam.

Wróciłam na ostatnią lekcję samotnie. Kastiel stwierdził, że to już bez sensu i polazł do domu.
-Alice gdzieś ty była? Jak wywiady? - Zapytała od razu Peggy, wręcz rzucając się na mnie. Oddałam jej mikrofon i nakazałam odsłuchać. Popatrzała na mnie głupkowato.
-Gdzie masz to nagranie?
-No w mikrofonie. - Uderzyła się w czoło. O co chodzi?
-Widzisz to połączenie USB? - Zapytała podnosząc dyndający kabelek z dziwną końcówką. Kiwnęłam głową potwierdzająco, lecz nie za bardzo wiedziałam o czym mówi. - To miałaś podłączyć do dyktafonu lub telefonu z wbudowanym urządzeniem do nagrywania dźwięku.
-Co?
-Alice to jest mikrofon. Służy do wyłapywania w dobrej jakości głosów. Nagrywasz magnetofonem! Nie wierzę w ciebie! - Seerio? Skąd ja to miałam wiedzieć? Nikt mi nie powiedział, a nie znam się na tych sprzętach. Przecież ja nawet telefonu nie mam. Cóż, wyszło na to, że jestem tępa. No trudno. Peggy zrezygnowana trzymała się na czoło, patrząc na mnie jak na skończoną idiotkę. No ej. Każdemu się może zdarzyć. No prawie. - Napisz na jutro jakiś artykuł to, to jakoś przeboleję. - Westchnęła, widać, że ją zawiodłam.
-Okej. - Już wiem nawet o czym napiszę. To mi się podoba, to mogę zrobić.

Kurcze. Obejrzałam wszystkie możliwe miejsca, gdzie mogą być książki i nigdzie nie znalazłam odpowiedniej. No i co ja mam zrobić? Wyjrzałam przez okno mojego pokoju na dom Kastiela. Na dworze było ciemno, więc zapalone światło zdradzało, że ktoś jest w środku. Hmm. Zeszłam na dół do kuchni. Otworzyłam lodówkę. Zabrałam z niej potrzebne składniki. Na szybko przyrządziłam proste, ale smaczne omlety z szynką, zasmażoną cebulką oraz serem. Zapakowałam do termicznego pojemnika, by nie ostygło. Zakluczyłam mieszkanie, po czym przeszłam przez ulicę. Gdy minęłam furtkę jego małej posesji usłyszałam szczekanie Demona. Jak ja go w pierwszym dniu nie usłyszałam, nie mam pojęcia. Zadzwoniłam do drzwi. Drapanie ich po drugiej stronie trochę mnie odstraszało. "Demon spokój" warknął Kastiel, a pies uspokoił się lekko. Dopiero, gdy wyniuchał mnie przez uchylone wrota spotulniał i przywitał mnie machając wesoło ogonem.
-Ha? Role się odwróciły? Teraz to ty mnie nachodzisz? - Zaczął swą gatkę, szmatkę opierając się o próg. Nogą przytrzymywał psa za sobą.
-Chcesz zjeść czy nie? - Dobry plan z tą przynętą. Skuszony propozycją, odsunął siebie oraz psa, bym mogła wejść. Zadowolona z siebie wykonałam czynność. Obejrzałam się dookoła. Małe, przytulne gniazdko. Parterowe. Odebrał mi siatkę i zajrzał do środka. Z krótkiego, wypełnionego trojgiem drzwi przeszliśmy przez łukowate przejście do kuchni. Połączona była z jadalnią, sądząc po porozwalanych pudełkach po knajpowym żarciu. Ogólnie panował syf i nieład, przewyższający nawet ten, co miała ciotka w sypialni. Typowy samotny mężczyzna, czemu wy tak nie dbacie o prezencję swego domostwa? Ignoranci porządku, doceniajcie bardziej wasze kobiety.
-Co tak naprawdę chcesz? - Zapytał wyjmując jedzenie na cudnie czysty talerz. Pies kręcił się obok mnie, aż musiałam go pogłaskać.
-Masz komputer?
-Nie.
-W takim razie oddawaj żarcie. - Burknęłam odbierając mu parujące jajko sprzed nosa. Chwycił mnie za nadgarstki, zatrzymując naczynie na stoliku.
-Dobra mam! Odpal sobie. - Wskazał kciukiem na w pół otwarty pokoik. To jego sypialnia? Zgadywałam widząc wielkie, małżeńskie łoże. Nic dziwnego, że tak często olewasz poranne lekcje. Też bym z niego nie wychodziła. Zasiadłam przy biurku, a Demon jakby mnie pilnując położył się pod blatem. Chwilę później roznegliżowany spał w najlepsze. Miałam styczność z takimi urządzeniami elektrycznymi, więc obsługa go nie była dla mnie czarną dziurą jak w przypadku mikrofonu. Laptop wyglądał na kosztowny, pewnie ma dzianych rodziców. Weszłam w internet i poszukałam informacji o różnych gatunkach róż oraz o ich znaczeniu. Przydatne, jeśli komuś chcemy podarować kwiat przedstawiający nasze uczucia.
-Masz jakieś niepotrzebne kartki? - Zapytałam, gdy najedzony wszedł do pokoju. Usiadł na łóżku, patrząc co robię.
-W biurku. - Odparł krótko, po czym chyba nie zaciekawiony położył się. Wyciągnęłam papier, przy okazji ciągnąć jakiś błyszczący sznureczek. Spadł na podłogę, więc schyliłam się, by go podnieść. Był to srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie człowieczej czaszki. Pff urocze dziadostwo, pewnie zakupione u chińczyków. Zerknęłam kątem oka na czerwonego łepka. Czy to miał być dla kogoś prezent? Jasne. Przecież tego buntownika nie stać na taki gest. Odłożyłam biżuterię z powrotem, a w zamian zabrałam długopis. - Blondi to będzie cię kosztować.
-Kosztować? - Zapytałam nieznacznie, skupiając się na przepisywaniu. - Przecież zapłaciłam ci omletem.
-To była opłata za to, żebym cię wpuścił. - Ale ty się kurde cenisz. Ciesz się, że ja cię nie rozliczam za te wcześniejsze porcje.
-Nie będę ci płacić. - Zaprotestowałam, nie odrywając się od wykonywanej czynności.
-To wypad mi z tąd.
-Najpierw skończę. - Po dźwiękach sądzę, iż musiał wstać. Z głośnym drapaniem o podłogę odsunął mnie razem z krzesłem od deski do tyłu. Nawet Demon podniósł głowę, przebudzony. Chłopak nachylił się do mojej buźki, podpierając się o oparcia mebla, na którym siedziałam. Osaczona, nie miałam drogi ucieczki. Dystans między nami był niewielki.
-Chciałem być miły. Ale z tobą nie da się współpracować. - Powiedział twardo, chciał chyba mnie wystraszyć, ale wcale nie był groźny. Ha? Miły? Kiedy niby byłeś miły łachudro?
-Nie dasz mi tego dokończyć? - Dopytałam zawiedzionym głosem.
-Dopiero, gdy zapłacisz. - Nie ustępował. Zażarty jak nie wiem.
-Jak? - Zaczął przesuwać delikatnie jedną ręką po mojej, coraz wyżej. Zostawiał po sobie łaskoczący ślad, który wżynał się w skórę. Gdy przejechał po szyji, po ciele przeszedł mi dreszcz. Nawet nie wiedziałam, że jest ona tak podatna na czyjś dotyk. Było to... Przyjemne? Musnął mój policzek i na nim się zatrzymał. Nie potrafiłam rozszyfrować rodzaju jego wzroku. Wtapiał się w błękit mych tęczówek. Najmniejszym palcem dotknął moich warg, lekko je rozchylając. Co to za bezczelne zachowanie? Kto ci pozwolił mnie tknąć w ten sposób. Nie wolno ci.
-Chcę... - Wyszeptał głębokim tonem. To on potrafi mówić takim głosem? Zaczął niebezpiecznie się przybliżać...

7 listopada 2015

Otulona uczuciem - Fragment 15

                Od samego rana sprawnie unikam ludzi. Nawet Rozalia nie była w stanie złapać mnie w swe nieszczere sidła. Ani po niej, ani po Lysandrze nie widać, że coś jest nie tak. Zachowują się jak zwykle. Dobrzy z nich aktorzy. Nic dziwnego, iż trzymają się z takim typem jak Kastiel. Są gorsi od niego. On przynajmniej nikogo nie udaje. W drodze do łazienki zatrzymała mnie krótkowłosa dziewczyna. Bodajże chodząca ze mną do klasy. Przytknęła mi mikrofon do ust i z szerokim uśmiechem przedstawiła się jako redaktor naczelny szkolnej gazetki.
-Przyszłam przeprowadzić z tobą wywiad. – Taka ja sławna jestem? Przypominają mi się stare dzieje z gimnazjum, gdy wszyscy też mnie tak męczyli. Wydawało mi się, że chociaż tutaj się nie wyróżniam i łatwo mnie przeoczyć.
-Wywiad? – Dopytałam, czy aby nie pomyliła osób.
-Tak. Nowa uczennica przybyła z nie wiadomo skąd. Zmienić szkołę pod koniec roku, co się za tym kryje? – Ruszyła parę razy brwiami w górę i w dół. Co? Nic tylko gonitwa moich rodziców za pracą. Nic wielkiego. Nie mogę. Czy tu na serio nie można zaznać chwili spokoju?
-Odmawiam udzielenia odpowiedzi. – Oznajmiłam stanowczo, a dziennikarce zszedł uśmiech z buźki.
-Nie możesz mi odmówić. – Zaprotestowała oburzona.
-Jak to nie? Ja tu mam wolę czy chcę, czy nie. Ty musisz się dostosować. – Zdenerwowałam ją chyba, bo jej piegowate policzki stały się różowe.
-To zajmie chwilkę, więc zgódź się, bo nie dam ci żyć. Możesz zapytać kogo chcesz, a powiedzą ci jak zażarta jestem. – Kąciki jej ust wykrzywiły się do góry. Taa… Wierzę. Upierdliwość to wspólna cecha wszystkich osób z tej szkoły. To pewnie oddziaływanie tego różu, atakującego ze ścian. Żebym ja się tylko taka nie stała…
-Ale ja jestem zbyt nudna, żebyś o mnie pisała. – Westchnęłam, powoli się uginając.
-Ja to stwierdzę. – Podekscytowała się. – No więc, co cię skłoniło do zapisania się do „Słodkiego Amorisa”?
-Przypadek.
-Podoba ci się u nas?
-Średnio.
-Jakieś ulubione miejsce?
-Ogród.
-…Pewnie już ktoś zawrócił ci w głowie. Kto to?
-Kwiatki też się liczą?
-Nie.
-To nikt.
-Dobra! Nie chcesz to nie, ale przyniesiesz mi za to wywiad z kimś innym. Byle z kim, ale ma być ciekawy. Powtarzam cie-ka-wy! – Zagroziła mi palcem, wręczając mikrofon. Poddała się, ostrzegałam ją. Nie jestem dobrym materiałem na artykuł. Spojrzałam na sprzęt elektroniczny, a następnie na oddalającą się pośpiesznie reporterkę. Te! Czy ja cię teraz przypadkiem nie wyręczę? W co ja się zaś wpakowałam? Coś ciekawego? Hmm. Zazwyczaj to wszystkich interesują szkolne piękności. Rozalia byłaby odpowiednia. No i ostatnio skrywa mały sekrecik.
                Złapałam złotooką w klasie z niezmiennym towarzystwem. Podeszłam przykładając jej mikrofon. Popatrzała zdziwiona.
-Co ty w Peggy się bawisz? – Zapytał Kastiel tym swoim denerwującym, kpiącym tonem. Ach to ta laska się Peggy nazywa. Miło dowiedzieć się imienia kolejnej osoby, z którą wspólnie bawisz się w udawanie pilnego uczenia.
-Kazała mi przeprowadzić wywiad, no więc Rozalio powiedz o czymś ciekawym. – Zwróciłam się do dziewczyny, a ta widocznie zaczęła szukać myślami odpowiedniej informacji.
-Ostatnio jak byłam u kosmetyczki… - Zaczęła poważnie. Czerwony łepek parsknął. No co się stało? Czyżby komuś obcięto palce? A może od nagrzanej lokówki wybuchł mały pożar? Zaraz. To drugie, to raczej u fryzjera się dzieje. Zresztą nie znam się.
-I co? – Udałam zainteresowanie. Jakoś nie za bardzo ciekawiły mnie kosmetyczne tragedie.
-I przez przypadek wybrałam lakier, który… - Trzymała w napięciu. Co? Wypaliło ci płytkę?
-Który? – Zapytałam. Wyciągnęła telefon z kieszonki i zaczęła czegoś na nim szukać.
-…Który pod wpływem temperatury zmienia kolor. – Podekscytowana pokazała mi filmik, jak pod strumieniem wody, zależnie czy ciepłej, czy zimnej, jej paznokcie zmieniały się z białego na brązowy i odwrotnie. Załamałam się. Szyderczy śmiech pewnego idioty jeszcze bardziej mnie dołował. – Lysiu też chcesz zobaczyć? – Entuzjastycznie poźgała łokciem chłopaka. Sądząc po jego zdegustowanej minie, wcale nie miał na to ochoty, lecz zmuszony nie miał wyjścia. Czego ja się od niej spodziewałam? Muszę poszukać kogoś innego. Co jeszcze mogło by zaciekawić? Rozejrzałam się po hałasującej klasie. Niestety ciąg dalszy poszukiwań idealnego tematu musiałam przenieść na kolejną przerwę, bo pani Delaney rozpoczęła lekcję chemii. Ta kobieta jest straszna, lepiej jej nie podskakiwać.
                Mam genialny pomysł. Wpadłam na niego obserwując jak Amber ogląda się za Kastielem. Popytam chłopaków, co myślą o tej idiotce. To powinno się spodobać Peggy. Podeszłam najpierw do małomównego Lysandra. Nie za bardzo był zadowolony z mojego pytania, ale udzielił mi odpowiedzi. Nic ciekawego. On nie jest typem człowieka, potrafiącym mówić złe rzeczy o płci pięknej, choć nieważne jak bardzo sobie na to zasłużyły. Szkoda, że nie jesteś taki w porządku w stosunku do Rozalii. Blondyn w kitce o imieniu Dake wypowiadał się o Amber w samych superlatywach. Musi ją lubić. W sumie na w-f wybrał ją do swojej drużyny, a po bliższym poznaniu w autobusie okazał się być niezłym amatorem spódniczek. Gdy zaczął walić do mnie oklepanymi tekstami na podryw, zwinęłam się od niego jak najdalej. Został tylko czerwony łepek. Zajmę się nim na następnej przerwie. Pozostały czas wykorzystam na zjedzenie czegoś, bo wcześniej byłam zajęta prowizorycznymi wywiadami.
                Kastiel chował się za drzewem paląc papierosa. Fuj. Czemu się tak katujesz głupku jeden?
-Co kurduplu? – Zapytał, widząc, że się do niego przysiadam. Zajęłam miejsce obok, by nie musieć patrzeć na jego ryj, a wiatr wiał w drugą stronę, więc nie naruszał mojego czystego powietrza, aż tak bardzo. Szczerze? To jestem zmęczona tą bieganiną. Najlepiej bym teraz zamknęła oczy i zasnęła.
-Co myślisz o Amber? – Przeszłam do rzeczy, znudzona już tym zdaniem.
-Co cię to interesuje? Jeszcze chwila, a pomyślę, że wpadłem ci w oko. – Taa! Jak drzazga w nim tkwisz. Skromne masz marzenia, przykro mi ich niespełnienia.
-Jakbyś miał jeszcze czym myśleć. – Dmuchnął mi w twarz tytoniowym dymem. To twoja zemsta? Słabo, słabo. Mój ojciec i brat też palili, więc ten ohydny zapach nie razi mych płuc.
-Dobrze, że ty masz. Taka niewyrośnięta, pewnie w główce też. – Zaśmiał się, chyba gasząc peta. Nie chce mi się z nim dyskutować. Naprawdę jestem śpiąca. Wczoraj tyle pracy, dziś tyle biegania. Jeszcze te mączące myśli. Ziewnęłam cichutko, zakrywając dłonią usta.
-Powiesz mi co o niej myślisz? Nie lubisz jej? A może ci się podoba? – Parsknął śmiechem. Wiem głupie pytanie. Komu ona może się podobać?
-Chwilowo inna blondynka przykuwa moją uwagę. – Odparł, ale jego słowa nie do końca do mnie dotarły. Zmęczenie przejmowało powoli mój umysł oraz stabilność. Nagle chłopak objął mnie i pociągnął tak, abym położyła głowę na jego grubym, męskim udzie. Zaskoczona popatrzałam wprost w szare oczy. Uśmiechnął się łobuzersko. – Śpij. Zrobimy sobie 45 minutowe wagary. – O nie! Nie ma mowy. Nie będę opuszczać lekcji w drugim tygodniu mojej edukacji na tym terenie. Nie sprowadzisz mnie na złą drogę.
-Co ty gadasz. Trzeba iść na le… - Nie dokończyłam, bo zatkał mi usta