Chyba powinnam się do tego przyzwyczaić.
Otaczający mnie ludzie nie są normalni. Stwierdziłam patrząc z politowaniem na
leżącego pod drzwiami łazienki Kastiela. Co za zboczeniec, żeby tak
podsłuchiwać. Brakuje mu czegoś w życiu. Nagle wejście otworzyło się z hukiem
uderzając w pustą banię.
- Kastiel żyjesz? Czemu tu leżałeś? –
Zmartwił się Leo, przykucając przy próbującym się ogarnąć chłopakowi.
- Eh? Chciałem skorzystać, ale nie mogłem
wejść i jakoś tak zsunąłem się, odlatując. – Mamrotał, zerkając na mnie.
Zmierzyłam go pogardliwym spojrzeniem.
- Ach sorki. Roza źle się czuła. –
Wytłumaczył. Ta, jasne. Już mu w to wierzę. Podeszłam do nich, zaglądając do
pomieszczenia. Hmm. A może jednak uwierzę, bo dziewczyna cała blada siedziała
na desce, podpierając się o umywalkę obok.
- Alice… - Uśmiechnęła się z trudem. Po
co się do tego zmuszasz?
- My się chyba będziemy zbierać. –
Popatrzyłam po zmartwionym Leo. Kastiel stał obok z czerwonym plackiem po
uderzeniu. Będzie guz. Jakby to nie był on, to nawet bym współczuła. – Nie wiem
co twoja ciocia wyciągnęła za alkohol, ale jak widać łatwo się nim zatruć. –
Podrapał się po czarnych włosach zerkając, to na Kastiela, to na Rozalię,
którzy byli biali jak papier.
- No dobrze. Taka mała rada na
przyszłość: Nie pijcie już z moją ciotką. – Uśmiechnęłam się wchodząc do
środka. Pomogłam wstać białowłosej, ale szybko moją rolę przejął jej chłopak. Ta
jego opiekuńczość to duży plus. Poszli w stronę salonu, pewnie żeby pozbierać
swoje rzeczy. Czerwony łepek był jakiś taki otępiały, bo stał w milczeniu,
opierając się o próg. Bacznie mnie obserwował, co nie było zbyt komfortowe.
- Kastiel ty też lepiej idź. –
Rozkazałam, zabierając z szuflady nożyczki. Podeszłam do niego, chcąc wyjść,
ale zagrodził mi przejście ręką.
- Czemu mnie wyganiasz? – Wybełkotał
lekko ochrapiałym głosem. Jego oczy przysłoniła mgła, a jego ciało lekko się
kiwało. Wygląda jakby był chory. Matko, jak się nie umie pić, to się tego nie
robi.
- Bo ledwo żyjesz. – Westchnęłam.
- Martwisz się o mnie? – Zapytał. Taa,
jeszcze czego. Nikt nie jest mi tak bardzo obojętny, niż on. Nagle jakby tracąc
przytomność opadł mi na ramię. Wtulił swój łeb, a rękoma mocno mnie przytulił,
lekko podnosząc. – Jesteś jedyną.
- Co ty gadasz? Twoi rodzice cały cza…
- ICH NIGDY NIE MA! – Podniósł głos.
Przestraszył mnie trochę. – Och, sorry. – Odparł puszczając mnie. Chyba głupio
mu się zrobiło, bo kazał mi o tym zapomnieć, po czym uciekł. A mi, o dziwo, w
uszach odbijał się ten jego wrzask wypełniony smutkiem i tęsknotą. Nigdy nie
zastanawiałam się nad tym, ale przecież on mieszka sam. Nie wiem dlaczego mu to
przeszkadza, ja tak bardzo chciałabym być samotna.
Wróciłam do pokoju dziennego. Leo
dyskutował o czymś z bratem, przytrzymując przy okazji Rozalię. Kastiel
rozłożył się na kanapie, jakby był u siebie. Ech, niech sobie leży, lepsze to
niż rozwalanie mieszkania. No dobra, to moja ciotka tak robi. Przybliżyłam się
do gaduł, prosząc Lysandra o pomoc z oknem. Po paru minutach, rama została
wypełniona kartonem. Matko, musi wytrzymać tak parę dni, póki nie załatwię
jakiegoś w miarę taniego szklanego zastępstwa. Chłopak zdradził nam, że ciotka
zobaczyła kogoś i rzuciła butelką. Potem stwierdziła, że jednak jej szkoda
trunku i w ostateczności ruszyła za nim. Tak się znalazła po drugiej stronie.
Jak można być takim tępakiem? Bez urazy, ale scenariusz wyciągnięty z jakieś
marnej komedii. Wstyd mi za nią. Jeden pozytywny skutek tej całej domówki,
nigdy już ich nie będzie. Całe szczęście.
Pożegnałam się z świętą trójcą, nie
chcieli już dłużej zakłócać mi spokoju. No wreszcie. Tylko Kastiel nie ruszał
się z sofy. Postanowiłam trochę posprzątać salonowy syf, bo nie będę mogła
zasnąć. Nie cierpię bałaganu, więc świadomość zdewastowanego pomieszczenia
będzie mnie męczyć. Krzątałam się, śledzona przez pytający wzrok nieproszonego
gościa. Znów bacznie mi się przygląda, o co może mu tym razem chodzić?
- Alice dlaczego taka jesteś? – Odezwał się
w końcu.
- Co masz na myśli? – Dopytałam wykręcając
szmatę, którą miałam zamiar umyć podłogę.
- No nie wiem. Taka oziębła, zamknięta w
sobie. Tak jakbyś na siłę próbowała udowodnić innym, swoją wielką zaradność i
tym samem ich zbędność . – Drgnęłam za sprawą jego słów.
- Ja nie próbuję. Jestem taka, znaczy
muszę taką być. Chcę być sama, więc nie mogę polegać na innych. – Wyjaśniłam,
trochę siebie zaskakując. Nie wiem dlaczego zaczęłam tak dużo mówić. Chłopak
odwrócił się na drugi bok.
- Nie chciej tego. Bycie samotnym nie
jest fajne. – Wymamrotał, po czym chyba odpłynął w świat snów. Co z nim? Niczym
mi nie dowalił, ani nic. Nawet mnie chyba ostrzegł. Matko, co procenty robią z
człowiekiem? Zmieniają go nie do poznania. Rozmyślam, ścierając mopem rozlane
płyny z podłogi.
Zmęczona wróciłam do łóżka. Po głowie
wciąż chodziły mi słowa Kastiela. Moje życie staje się coraz bardziej kłopotliwe.
To wszystko przez posiadanie znajomych, dlatego tak się przed nimi bronię. Ludzie
są ulotni, ich obecność przy nas jest krucha. Przywiązując się do kogoś,
skazujesz się na cierpienie. Kurczę. Śpioch na dole nie daje mi spokoju. Mimo
że za niedługo będzie lato, nasz dom nie jest zbyt dobrze ogrzewany, a rozbite
okno przepuszcza chłód z dworu. Brakuje jeszcze tego, by się łoś przeziębił.
Ostatni raz wstaję tej nocy. Zabrałam zbędny koc i po cichu zeszłam do salonu.
Chłopak spał w najlepsze, nawet nie drgnął, gdy go staranie opatuliłam. Co ja
robię? To nie jest moja siostra, ani nikt z mojej rodziny. Jest to obcy facet,
który w pełni wykształcił zdolność dbania o siebie. Nie mogę się o niego
troszczyć, nie mogę traktować jak dziecko. Zachowując się tak jak przed chwilą,
kopię sobie dół, do którego prędko wpadnę. Jestem fałszywa. Narzucam sobie
zasady postępowania, lecz w praktyce się do nich nie dostosowuję.
Hej dziś trochę krótko, ale naprawdę cierpię na okropną przypadłość, a mianowicie: brak czasu :( Ale żebyście mi wybaczyli przesyłam rysunek Alice jako chibi aniołka. Mam nadzieję, że nie jesteście źli :*
Przy okazji tego magicznego okresu chciałabym Wam wszystkim życzyć:
WESOŁYCH ŚWIĄT! :) ♥