23 listopada 2015

Otulona uczuciem - Fragment 18

Stałam pod szkołą w sobotnie przed południe czekając na Jade i Nataniela. Nienawidzę się spóźniać, dlatego przyszłam dużo wcześniej niż faktycznie miałam. Liczyłam, że zajrzę do ogrodu, lecz brama została bezczelnie zamknięta. No nic. Nawet nie ma gdzie usiąść. Zerknęłam na przystanek. Hmm. Może jednak jest. Już miałam ruszyć w jego stronę, gdy zatrzymał mnie znajomy głos wołający "o hej". Był to Jade we własnej, pięknej osobie.
- Cześć. - Uśmiechnęłam się na powitanie. Ostatnio coraz częściej wymuszam u siebie ten gest. 
- Co tak wczas? - Zapytał podchodząc. Szkoda, że musimy czekać na blondyna. Moglibyśmy już iść.
- Tak jakoś wyszło. Nie lubię się spóźniać. - Zdziwiony uniósł jedną brew do góry.
- Ja też. - Odparł spoglądając na kraty. - Chcesz się ze mną włamać?
- Co? – Zainteresował mnie. Spinać się to nie jest dla mnie problem tylko… Moja błękitna sukienka trochę może mi w tym dziś przeszkodzić. Jest ciepło, więc postawiłam na zwiewną szmatkę. Tą kiedyś dostałam od matki i uznałam, czemu nie? Podszedł do żelaznego ogrodzenia. Poszperał w kieszeni swoich czarnych dżinsów, aby wyciągnąć dwa kluczyki przypięte do malutkiej latarki. Pomachał mi nimi z łobuzerskim uśmiechem.
- Idziesz?
- Tak. – Zawędrowałam za chłopakiem do ogrodu. Zaszedł do schowka wyciągając konewki i specjalistyczne proszki. Ubrał wyciągniętą z plecaka koszulę flanelową, następnie zlustrował mnie od góry do dołu.
- Chcesz mi pomóc kwiatki podlewać?
- Pewnie. – Jakiś zdziwiony zajrzał do torby. Pomyślał nas czymś przez chwilę, po czym zdjął jednak prowizoryczny strój ochronny.
- Łap. – Rzucił mi ciuch. Był przesiąknięty zapachem płynu do prania oraz jego perfum. Miłe połączenie dla węchu. – Wyjątkowo ci ją pożyczę. Szkoda tak ładnej sukienki, a wyglądasz na ciapowatą. – Mrugnął mi oczkiem rezolutnie.
- Dzięki. – Rzekłam zakładając skromny podarunek. Wziął ogromną podlewaczkę. Mi zaś wskazał głową na jakieś małe wypierdki. Te! Nie sugeruj się moim nieporadnym wyglądem. Ech. Wzięłam łaskawie przedmioty i poleciałam za nim. Minęliśmy salę gimnastyczną. Po dźwiękach piszczących butów, odbijanych piłek oraz męskich krzyków domyśliłam się trwania treningu w środku. Za sportowym pomieszczeniem odnaleźliśmy studnię z kołowrotkiem i wiadrem. Jade złapał się za niego spychając stalowy pojemnik w głąb, który głośno plusnął. 
- Tak właściwie to macie klucze do bramy? – Też bym chciała.
- Tak. Przewodniczący klubu dostaje na wszelki wypadek. Jak będziesz dobrze się spisywać to, gdy odejdę z tej szkoły przejmiesz mój tytuł. – Uśmiechnął się. – Podaj konewkę. – Rozkazał wydobywając przepełniony wodą kubeł. Posłusznie podstawiłam, a on zaczął przelewać przy okazji oblewając i mnie.
- No i kto tu jest ciapowaty. – Zaczepiłam.
- Sorki. – Pokazał niewinnie swoje białe kiełki. Twoja koszula na nic mi się zdała, bo jak to materiał lubi przesiąkać.
Wróciliśmy z powrotem. Bardzo nie poręcznie wykopali te źródło wody, bo trzeba przejść przez cały dziedziniec. Biedy Jade, ciekawe ile razy musiał latać w tę i we w tę. Nasypał mi trochę odżywki, następnie nakazał podlać róże. Tak też zrobiłam. Gdy brakło wody, postanowiłam, że sama udam się po dokładkę. Wyciągnięcie wiadra jednak nie było zbyt proste, jak mi się wydawało. Ugh. Zacisnęłam zęby i drżącymi dłońmi próbowałam wyciągnąć kołowrotkiem do góry ceber. Nagle poczułam ulgę. Ktoś za mną złapał drążek, odbierając mi ciężar. Kręcił razem ze mną. Spojrzałam przez ramię na czarnoskórego chłopaka. Był niesamowicie wysoki i kierując się jego napiętymi mięśniami także dobrze zbudowany. Odsunęłam się, by mu nie zagradzać. Bez słownie nalał mi ciecz do konewki.
- Dziękuję. – Odparłam, szybko zabierając pojemnik. 
- Drobiazg. – Uśmiechnął się swoimi murzyńskimi ustami. Czyżbym poznała właśnie brata Kim? Matko. Nie wdając się z nim w żadne dyskusje, czym prędzej uciekłam do zielonego zakątka.
Gdy uporaliśmy się z obowiązkiem, Jade zamknął schowek. Oddałam mu jego mokrą własność, a on popatrzył na mnie z politowaniem dla mojej wilgotnej sukienki. Cienki materiał przykleił się gdzie nie gdzie do mojego ciała, co nie było zbyt komfortowe. Powtórnie mnie przeprosił. Ubolewał, że nie ma co mi nawet pożyczyć na górę. Oj tam! Się przejmuje. Przecież z cukru nie jestem, pogoda jest ciepła, więc nim się obejrzymy już będę suchutka.
- Hej Jade! – Usłyszeliśmy głośne zawołanie. Rozejrzeliśmy się za obiektem wrzasku. Był nim murzyn z wcześniej. Zbliżył się do nas i przybił piątkę z zielonowłosym. – Ta laska jest z tobą? – Zapytał obrzucając mnie badawczym spojrzeniem.
- Tak. Pomogła mi dziś. Nowy nabytek w klubie.
- To okej. Myślałem, że włamała się tu nielegalnie. Nie widziałem cię tu nigdy. – Przejechał dłonią po spiętych w kucyka dredach, przekrzywiając jeden kącik ust do góry.
- Bo jestem tu dopiero od dwóch tygodni. – Burknęłam.
- Serio? W takim razie Dajan jestem. – Poczochrał mnie po włosach.
- Alice. – Oznajmiłam odgarniając pasma, które przez jego haniebny czyn wpadały mi do oczu. Muszę je ściąć. Zaczęła mi już przeszkadzać ich długość.
- Właśnie Dajan! Nie masz jakiegoś ciucha pożyczyć? – Wtrącił się Jade, spoglądając na mój brzuch prześwitujący przez tkaninę. Czarnoskóry podążył za jego wzrokiem.
- Hmm, a może mam. Tylko ty taka drobna. Zresztą zobaczę. – Zastanowił się, po czym poleciał do sali. Wrócił prędko, trzymając czarny, męski T-Shirt. Zadziornie zaciągnął mi go na głowę. – Trzymaj lalka. – Po cichym dziękuję, ubrałam. Była sporo za duża, ale wygodna. Sama lubowałam się w takich rozmiarach. – No, no. – Zagwizdał. – Ładnemu, we wszystkim ładnie. – Puścił mi zalotnie oczko.
- Dajan dzięki Ci jeszcze raz. – Odparł Jade.
- Spoczko, spoczko. Muszę spadać na trening, bo te młokosy się tam pozabijają beze mnie. Narazka. – Machnął ręką, po czym zwinął się do sportowego budynku. My stanęliśmy przed bramą, bo dochodziła godzina naszego umówionego spotkania.

Nie czekaliśmy długo, ponieważ Nataniel nie należy do grupy ludzi mających problem z punktualnością. Nawet mi to imponuje, postawa tego odpowiedzialnego i kulturalnego blondyna. Obyś daleko zaszedł w przyszłości przy okazji nie zmieniał się tak jak ci, co posiadają miliony na bankowych kontach. Co dziwne, a może nawet nie, ale razem z nim wędrowała wystrojona w kwiecistą kieckę Melania. Ładny wzorek, muszę przyznać. Wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. W przeciwieństwie do markotnego towarzysza. Dziewczyno aleś ty męcząca. Z jednej strony trochę mi cię szkoda, z drugiej zaś ja sama mam cię powoli dość. Chociaż ja mam tak z większością ludzi, więc nie bierzmy mnie pod uwagę.
- Hej, witajcie. – Uśmiechnęli się serdecznie na powitanie.
- No cześć. Nat jednak zabrałeś Melanie? – Popatrzeli na nią. Złotooki podrapał się po głowie.
- Taa… - Twoja twarz zdradza wszystko. Pewnie okupywała twój dom, dopóki jej łaskawie nie zaprosiłeś. Oj wy faceci. Gdzie wasza męskość w tych czasach? Mi tam ilość osób jest obojętna. I tak już było o jeden złoty łepek za dużo. Olać to.
- Idziemy? – Zapytałam, bo na razie staliśmy jak ciołki.
- Co to masz za top? Raczej nie twój. – Zwróciła uwagę na pożyczoną rzecz.
- To… Zwykła czarna bluzka. – Takie to dziwne?
- Alice skapnęłam się. Od kogo ją masz? Od ciebie Jade? – Czy to ważne? Zbawi cię ta informacja? Powoli łapię się w tym, dlaczego Nataniel średnio chce przebywać w twojej obecności. 
- Nie. Od Dajana pożyczyła, bo przy podlewaniu kwiatków jej też się trochę oberwało. – Wyjaśnił. Masz jeszcze jakieś durne pytania, czy możemy iść? Zależy mi na czasie, tymczasem nieodwracalnie go tu marnujemy.
- Chodźmy już może, co? – No! Jeden Nataniel z podobnym zdaniem. Ruszył w kierunku parku, więc przyłączyliśmy się do niego.

Zawędrowaliśmy do centrum miasta. Po drodze napotkaliśmy energiczną Rozalię, która poinformowała o swoim spotkaniu z chłopakiem. Ciekawe, jakiego ma na myśli? Przykleiła się do nas, bo miała w tym samym kierunku.
- Dobra to tu. – Kiwnęła głową na sklep odzieżowy. Ale wybrali sobie miejsce, typowe dla białowłosej zakupoholiczki.
- Ej jak już tu jesteśmy to obrazilibyście się, gdybym kupiła sobie jakiś ciuch? - Wtrąciła nieśmiało Melania, a Rozalii błysnęły oczy.
- Ooo! Doradzę ci! Alice tobie też przydałaby się jakaś bardziej dziewczęca bluzka. - Powiedziała z wyrysowaną odrazą. Przecież nie jest taka zła, więc nie rób takiej miny.
- Nie mam pieniędzy na takie zbędne rzeczy. - Westchnęłam. Mam niewielką ilość odliczoną na ogrodnicze zakupy.
- Ja ci coś zafunduje jako podziękowanie za zajęcie się moimi stopami. – Rzekła, chwytając mnie za rękę i ciągnąc do środka.
- To ja poczekam w kawiarence. – Uprzedził Jade, wymigując się z ślęczenia przy wieszakach. Udał się naprzeciwko do małej knajpki. Nasza resztka chcąc czy nie chcąc musiała wejść. Chętnie bym dołączyła do zielonowłosego, ale szarpanie Rozalii jest na tyle silne, iż raczej nie uda mi się uciec. Szkoda. Nagle jakby za sprawą zaklęcia puściła mnie w progu. Bezsłownie podbiegła do lady i przytuliła się do sprzedawcy. Zaraz! Czy to nie jest ten jej kochanek? Pocałowali się. Co? Tak otwarcie? Przy wszystkich? Spojrzałam na moje towarzystwo. Nikt nie wykazał ani odrobiny oburzenia. Zakradłam się do dziewczyny, a ta oderwała się od swej miłości.
- Rozalia, kto to jest? – Szepnęłam na tyle głośno, aby zainteresowani chłopaki nastawili uszy.
- Och. To Leo. Brat Lysandra. – Żartujesz? Tacy jesteście fałszywi. Co za perfidność!
- Dlaczego zdradzasz Lysandra z jego własnym bratem?
- CO?! – Wrzasnęła na cały sklep, patrząc na mnie jak na idiotkę. Nataniel i nieznajomy, którzy usłyszeli naszą rozmowę zaśmiali się. Co tu się dzieje?

Hej! Alice jest już o krok poznania prawdy na temat urojonego związku Rozalii i Lysandra :D Wiem, że długo na to czekaliście, więc w końcu nadchodzi ten moment. Wybaczcie mi za te niefortunne pseudo akapity, coś mi się z tym pierniczy :/
Mam dziś super optymistyczny humor. Dzięki temu, iż lekcje rozpoczynam o 11:40 mogłam porządnie się wyspać :) A jak Wam mija poniedziałek? ^^ Ach przy okazji opowiedzcie o swoich faworytach z SF? Kogo lubicie, a kogo nie? Z dziewczyn też. :) Chciałabym poznać Wasze opinie.
Pozdrawiam serdecznie ♥

14 listopada 2015

Otulona uczuciem - Fragment 17

                Zatrzymał się milimetry przed moimi ustami.
-Chcę, abyś od poniedziałku robiła mi śniadania do budy. – Uśmiechnął się triumfalnie, odsuwając się. Poklepał mnie po głowie jak przerażone dziecko, po czym opuścił pokój. Pff. Jakbym się jeszcze ciebie bała. Zmarnowałeś tylko mój czas, w którym zdążyłabym już coś przepisać. A o śniadaniach możesz zapomnieć. W życiu nic dla ciebie nie przygotuję. Nie jesteś wart moich dań.
                Na rowerze jeździ się naprawdę cudownie. Cieszyłam się w drodze do szkoły. Zaparkowałam przy stojakach, spotykając tam Peggy. Widocznie też tak się przemieszcza.
-O dobrze się składa. Daj mi artykuł. – Odparła na powitanie. Rzeczowa, nie da się ukryć. Posłusznie wyciągnęłam z torby teczkę, a z niej wybrałam odpowiednie kartki. Wręczyłam piegowatej dziewczynie. Popatrzała zaskoczona. Przejrzała ile stron zapisałam. Pięć to chyba odpowiednia ilość? – Pisałaś to ręcznie? – Zapytała zdziwiona, przerzucając wzrok z tekstu na mnie.
-Jak widać.
-Ile czasu ci to zajęło? Są takie rzeczy jak drukarki. – Nie widziałam u Kastiela takiego urządzenia.
-Trochę. Nie mam drukarki. – Zapakowała moje wypociny do plecaka.
-Dobra. Zobaczę czy jest to fajne. A notka o tobie i tak się pojawi. – Pokazała mi zadziornie język szybko się oddalając. Jaka podła. To, po co ja się wczoraj męczyłam z tymi głupotami? Ech. Tak się kończy, gdy się w coś angażujemy. Dupa. Niedocenienie i zawód. Dlatego wolałam się do tego nie przykładać. Przynajmniej nie czuję żalu.
                Na wychowaniu fizycznym pan Borys wymyślił, że zrobimy sobie aerobik. Większość dziewczyn zadowolone chwaliły pomysł, a reszta nie miała w sumie wyjścia i musiała zaakceptować obrót spraw na ich niekorzyść. Kastiel oraz Lysander uratowali się przed tańczeniem zostając zatrudnionymi do ogarnięcia magazynku. Co za! Na szczęście do nauczyciela w porę doszło, iż ich połączenie w robieniu czegokolwiek nie przynosi pożądanych efektów, dlatego dla czystego sumienia zatrudnił Violettę i mnie do przypilnowania chłopców. Dał nam pompkę, worki oraz kartki, na których mieliśmy zanotować bilans. Weszliśmy do składziku. Kastiel rozłożył się na stercie materaców. Ehe. Mogę zapomnieć o pomocy z jego strony. Muzyka rozległa się po sali, rozpoczynając zajęcia. W troje zaczęliśmy wszystko układać na swoich miejscach. Zniszczony sprzęt pakowaliśmy od razu do wora. Lysander zaczął pompować piłki, Violetta liczyła wszystko, ja notowałam, a czerwony łeb spał w najlepsze. Co za nie rób, szkoda słów. Zauważyłam, że na samej górze wysokiej szafy tkwią puste butelki po napojach. Super. Ktoś sobie chyba zrobił tam śmietnik. Nie mogąc tego zignorować podsunęłam sobie kozła do przeskakiwania na lekcjach.
-Lysander weź mnie asekuruj. – Rozkazałam, wdrapując się na grzbiet. Nie było zbyt stabilnie. Tym bardziej, iż powierzchnia pod moim stopami była elipsą. Zwołany chłopak stanął za mną. Koleś, tak to mnie nie uchronisz przed upadkiem. – Przytrzymaj mnie chociaż za nogi, bo zaraz spadnę. – Nieśmiało wykonał polecenie. Mocnym chwytem trzymał moje łydki. Aż tyle masz siły? Nie spodziewałam się. Sięgałam po plastikowe flakoniki zrzucając je na ziemię. Kątem oka przyuważyłam Violettę wyciągającą za szafy jakieś szare papiery. Nagle pisnęła przeraźliwie odskakując i wpadając na Lysandra. No pięknie! Myślałam w locie do tyłu, podcięta przez tego, który miał mnie chronić przed tym losem. O dziwo szybko zareagował łapiąc mnie w objęcia. Razem runęliśmy wprost na materace za nami, przygniatając w ten sposób Kastiela.
-Uch, ile wy ważycie?! – Wydusił wybudzony śpioch, gdy po kolei z niego schodziliśmy.
-Violetta, co się stało? – Zapytałam o powód jej zachowania. Dziewczyna schowała się za mną.
-Uuu, bo tam… Bo tam… - Zakryła dłońmi twarz. - …Leży zdechła myszka. – Nie wiem czy ty teraz bardziej się boisz czy rozpaczasz nad śmiercią. Westchnęłam. Wzięłam papier i zawinęłam w niego trupa. Chłopaki oraz Violetta byli zmieszani moim zachowaniem. Nie rozumiem dlaczego. Zwierzę jak zwierzę. Taka kolej rzeczy. Każdy tak kiedyś skończy. Tak czy inaczej trzeba je stąd zabrać. Wręczyłam gryzonia Kastielowi i nakazałam razem z Violettą go zakopać. Przeszkadzali mi tu tylko, więc niech się zajmą czymś pożytecznym.
                Gdy kolorowa parka opuściła magazyn, muzyka ucichła. Oznaczało to koniec lekcji. Rozejrzałam się po nieuporządkowanym wnętrzu. Nie ma mowy, nie da mi to spokoju. Musi być tu czyściutko. Spojrzałam na cichego towarzysza.
-No dalej, dalej. Do roboty.
-Panienka jest niezmordowana. – Uśmiechnął się, siadając na materacach. Tylko nie zachowuj się jak ten leń. Podniosłam hula hop i nałożyłam na siebie, a następnie na Lysandra skracając między nami dystans. Szarpnęłam kilka razy, by nakłonić go do wstania, ale tylko ja się przysuwałam. W pewnym momencie złapał mnie za dłonie trzymające koło.
-Niech panienka da mi odpocząć. – Spojrzał na mnie. Teraz dopiero to dostrzegłam. Teraz, gdy jestem tak blisko. Jego magiczne spojrzenie. W morskim błękicie mogłam utonąć, a w złotym skarbcu zagubić. Patrzał na mnie, dosięgając mojej duszy. Kradł mi ją, porywał. Wyciągnęłam rękę, aby zakryć tą czarną dziurę. Mój dotyk sprawił, że jego skóra zapłonęła, jakby dostał gorączki. Na policzkach pojawiły się czerwone wypieki. Zabrzmiało głośne pukanie, więc zabrałam rękę spoglądając na Kastiela i zarumienioną Violettę.
-Co wy robicie? – Zapytała nieśmiało dziewczyna. Twarz Kastiela była straszna, myślałam, iż udusi mnie wzrokiem. Zagryzając dolną wargę trzasnął drzwiami, zamykając nas w środku. Usłyszałam oddalające się kroki oraz Violettę wołającą „poczekaj, co się stało?” Lysander szybko się ocknął. Ściągnął z siebie hula hop i bez patrzenia na mnie ruszył pośpiesznie za kolegą. No i co teraz? Kto to posprząta? Uciekli sobie. Violetta stała nieswojo, a ja zaczęłam zbierać butelki z podłogi. – Alice coś ty robiła z Lysandrem? – Popatrzałam po niej, nie ogarniając pytania.
-Nic. – Ani nie sprzątaliśmy, ani nie gadaliśmy, więc to nazywa się chyba „nic”. Wzięłam worek, by następnie wpychać do niego śmieci. W krótce milcząca Violetta przyłączyła się. Tą drętwą ciszę, przerwał pan Borys wyłaniając się za progu.
-Dziewczyny koniec lekcji. Zbierajcie się, bo chcę zamknąć salę. Dokończycie w przyszłym tygodniu. – No cóż. Co się odwlecze to nie uciecze.

11 listopada 2015

Otulona uczuciem - Fragment 16

Nie dokończyłam, bo zatkał mi usta śmierdzącą tytoniem łapą.
-Nie hałasuj tyle. - Ach. No dobra. Tym razem ulegnę zmęczeniu. Sen przyszedł prędko, bo nawet nie zorientowałam się, kiedy opłynęłam.

Wróciłam na ostatnią lekcję samotnie. Kastiel stwierdził, że to już bez sensu i polazł do domu.
-Alice gdzieś ty była? Jak wywiady? - Zapytała od razu Peggy, wręcz rzucając się na mnie. Oddałam jej mikrofon i nakazałam odsłuchać. Popatrzała na mnie głupkowato.
-Gdzie masz to nagranie?
-No w mikrofonie. - Uderzyła się w czoło. O co chodzi?
-Widzisz to połączenie USB? - Zapytała podnosząc dyndający kabelek z dziwną końcówką. Kiwnęłam głową potwierdzająco, lecz nie za bardzo wiedziałam o czym mówi. - To miałaś podłączyć do dyktafonu lub telefonu z wbudowanym urządzeniem do nagrywania dźwięku.
-Co?
-Alice to jest mikrofon. Służy do wyłapywania w dobrej jakości głosów. Nagrywasz magnetofonem! Nie wierzę w ciebie! - Seerio? Skąd ja to miałam wiedzieć? Nikt mi nie powiedział, a nie znam się na tych sprzętach. Przecież ja nawet telefonu nie mam. Cóż, wyszło na to, że jestem tępa. No trudno. Peggy zrezygnowana trzymała się na czoło, patrząc na mnie jak na skończoną idiotkę. No ej. Każdemu się może zdarzyć. No prawie. - Napisz na jutro jakiś artykuł to, to jakoś przeboleję. - Westchnęła, widać, że ją zawiodłam.
-Okej. - Już wiem nawet o czym napiszę. To mi się podoba, to mogę zrobić.

Kurcze. Obejrzałam wszystkie możliwe miejsca, gdzie mogą być książki i nigdzie nie znalazłam odpowiedniej. No i co ja mam zrobić? Wyjrzałam przez okno mojego pokoju na dom Kastiela. Na dworze było ciemno, więc zapalone światło zdradzało, że ktoś jest w środku. Hmm. Zeszłam na dół do kuchni. Otworzyłam lodówkę. Zabrałam z niej potrzebne składniki. Na szybko przyrządziłam proste, ale smaczne omlety z szynką, zasmażoną cebulką oraz serem. Zapakowałam do termicznego pojemnika, by nie ostygło. Zakluczyłam mieszkanie, po czym przeszłam przez ulicę. Gdy minęłam furtkę jego małej posesji usłyszałam szczekanie Demona. Jak ja go w pierwszym dniu nie usłyszałam, nie mam pojęcia. Zadzwoniłam do drzwi. Drapanie ich po drugiej stronie trochę mnie odstraszało. "Demon spokój" warknął Kastiel, a pies uspokoił się lekko. Dopiero, gdy wyniuchał mnie przez uchylone wrota spotulniał i przywitał mnie machając wesoło ogonem.
-Ha? Role się odwróciły? Teraz to ty mnie nachodzisz? - Zaczął swą gatkę, szmatkę opierając się o próg. Nogą przytrzymywał psa za sobą.
-Chcesz zjeść czy nie? - Dobry plan z tą przynętą. Skuszony propozycją, odsunął siebie oraz psa, bym mogła wejść. Zadowolona z siebie wykonałam czynność. Obejrzałam się dookoła. Małe, przytulne gniazdko. Parterowe. Odebrał mi siatkę i zajrzał do środka. Z krótkiego, wypełnionego trojgiem drzwi przeszliśmy przez łukowate przejście do kuchni. Połączona była z jadalnią, sądząc po porozwalanych pudełkach po knajpowym żarciu. Ogólnie panował syf i nieład, przewyższający nawet ten, co miała ciotka w sypialni. Typowy samotny mężczyzna, czemu wy tak nie dbacie o prezencję swego domostwa? Ignoranci porządku, doceniajcie bardziej wasze kobiety.
-Co tak naprawdę chcesz? - Zapytał wyjmując jedzenie na cudnie czysty talerz. Pies kręcił się obok mnie, aż musiałam go pogłaskać.
-Masz komputer?
-Nie.
-W takim razie oddawaj żarcie. - Burknęłam odbierając mu parujące jajko sprzed nosa. Chwycił mnie za nadgarstki, zatrzymując naczynie na stoliku.
-Dobra mam! Odpal sobie. - Wskazał kciukiem na w pół otwarty pokoik. To jego sypialnia? Zgadywałam widząc wielkie, małżeńskie łoże. Nic dziwnego, że tak często olewasz poranne lekcje. Też bym z niego nie wychodziła. Zasiadłam przy biurku, a Demon jakby mnie pilnując położył się pod blatem. Chwilę później roznegliżowany spał w najlepsze. Miałam styczność z takimi urządzeniami elektrycznymi, więc obsługa go nie była dla mnie czarną dziurą jak w przypadku mikrofonu. Laptop wyglądał na kosztowny, pewnie ma dzianych rodziców. Weszłam w internet i poszukałam informacji o różnych gatunkach róż oraz o ich znaczeniu. Przydatne, jeśli komuś chcemy podarować kwiat przedstawiający nasze uczucia.
-Masz jakieś niepotrzebne kartki? - Zapytałam, gdy najedzony wszedł do pokoju. Usiadł na łóżku, patrząc co robię.
-W biurku. - Odparł krótko, po czym chyba nie zaciekawiony położył się. Wyciągnęłam papier, przy okazji ciągnąć jakiś błyszczący sznureczek. Spadł na podłogę, więc schyliłam się, by go podnieść. Był to srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie człowieczej czaszki. Pff urocze dziadostwo, pewnie zakupione u chińczyków. Zerknęłam kątem oka na czerwonego łepka. Czy to miał być dla kogoś prezent? Jasne. Przecież tego buntownika nie stać na taki gest. Odłożyłam biżuterię z powrotem, a w zamian zabrałam długopis. - Blondi to będzie cię kosztować.
-Kosztować? - Zapytałam nieznacznie, skupiając się na przepisywaniu. - Przecież zapłaciłam ci omletem.
-To była opłata za to, żebym cię wpuścił. - Ale ty się kurde cenisz. Ciesz się, że ja cię nie rozliczam za te wcześniejsze porcje.
-Nie będę ci płacić. - Zaprotestowałam, nie odrywając się od wykonywanej czynności.
-To wypad mi z tąd.
-Najpierw skończę. - Po dźwiękach sądzę, iż musiał wstać. Z głośnym drapaniem o podłogę odsunął mnie razem z krzesłem od deski do tyłu. Nawet Demon podniósł głowę, przebudzony. Chłopak nachylił się do mojej buźki, podpierając się o oparcia mebla, na którym siedziałam. Osaczona, nie miałam drogi ucieczki. Dystans między nami był niewielki.
-Chciałem być miły. Ale z tobą nie da się współpracować. - Powiedział twardo, chciał chyba mnie wystraszyć, ale wcale nie był groźny. Ha? Miły? Kiedy niby byłeś miły łachudro?
-Nie dasz mi tego dokończyć? - Dopytałam zawiedzionym głosem.
-Dopiero, gdy zapłacisz. - Nie ustępował. Zażarty jak nie wiem.
-Jak? - Zaczął przesuwać delikatnie jedną ręką po mojej, coraz wyżej. Zostawiał po sobie łaskoczący ślad, który wżynał się w skórę. Gdy przejechał po szyji, po ciele przeszedł mi dreszcz. Nawet nie wiedziałam, że jest ona tak podatna na czyjś dotyk. Było to... Przyjemne? Musnął mój policzek i na nim się zatrzymał. Nie potrafiłam rozszyfrować rodzaju jego wzroku. Wtapiał się w błękit mych tęczówek. Najmniejszym palcem dotknął moich warg, lekko je rozchylając. Co to za bezczelne zachowanie? Kto ci pozwolił mnie tknąć w ten sposób. Nie wolno ci.
-Chcę... - Wyszeptał głębokim tonem. To on potrafi mówić takim głosem? Zaczął niebezpiecznie się przybliżać...

7 listopada 2015

Otulona uczuciem - Fragment 15

                Od samego rana sprawnie unikam ludzi. Nawet Rozalia nie była w stanie złapać mnie w swe nieszczere sidła. Ani po niej, ani po Lysandrze nie widać, że coś jest nie tak. Zachowują się jak zwykle. Dobrzy z nich aktorzy. Nic dziwnego, iż trzymają się z takim typem jak Kastiel. Są gorsi od niego. On przynajmniej nikogo nie udaje. W drodze do łazienki zatrzymała mnie krótkowłosa dziewczyna. Bodajże chodząca ze mną do klasy. Przytknęła mi mikrofon do ust i z szerokim uśmiechem przedstawiła się jako redaktor naczelny szkolnej gazetki.
-Przyszłam przeprowadzić z tobą wywiad. – Taka ja sławna jestem? Przypominają mi się stare dzieje z gimnazjum, gdy wszyscy też mnie tak męczyli. Wydawało mi się, że chociaż tutaj się nie wyróżniam i łatwo mnie przeoczyć.
-Wywiad? – Dopytałam, czy aby nie pomyliła osób.
-Tak. Nowa uczennica przybyła z nie wiadomo skąd. Zmienić szkołę pod koniec roku, co się za tym kryje? – Ruszyła parę razy brwiami w górę i w dół. Co? Nic tylko gonitwa moich rodziców za pracą. Nic wielkiego. Nie mogę. Czy tu na serio nie można zaznać chwili spokoju?
-Odmawiam udzielenia odpowiedzi. – Oznajmiłam stanowczo, a dziennikarce zszedł uśmiech z buźki.
-Nie możesz mi odmówić. – Zaprotestowała oburzona.
-Jak to nie? Ja tu mam wolę czy chcę, czy nie. Ty musisz się dostosować. – Zdenerwowałam ją chyba, bo jej piegowate policzki stały się różowe.
-To zajmie chwilkę, więc zgódź się, bo nie dam ci żyć. Możesz zapytać kogo chcesz, a powiedzą ci jak zażarta jestem. – Kąciki jej ust wykrzywiły się do góry. Taa… Wierzę. Upierdliwość to wspólna cecha wszystkich osób z tej szkoły. To pewnie oddziaływanie tego różu, atakującego ze ścian. Żebym ja się tylko taka nie stała…
-Ale ja jestem zbyt nudna, żebyś o mnie pisała. – Westchnęłam, powoli się uginając.
-Ja to stwierdzę. – Podekscytowała się. – No więc, co cię skłoniło do zapisania się do „Słodkiego Amorisa”?
-Przypadek.
-Podoba ci się u nas?
-Średnio.
-Jakieś ulubione miejsce?
-Ogród.
-…Pewnie już ktoś zawrócił ci w głowie. Kto to?
-Kwiatki też się liczą?
-Nie.
-To nikt.
-Dobra! Nie chcesz to nie, ale przyniesiesz mi za to wywiad z kimś innym. Byle z kim, ale ma być ciekawy. Powtarzam cie-ka-wy! – Zagroziła mi palcem, wręczając mikrofon. Poddała się, ostrzegałam ją. Nie jestem dobrym materiałem na artykuł. Spojrzałam na sprzęt elektroniczny, a następnie na oddalającą się pośpiesznie reporterkę. Te! Czy ja cię teraz przypadkiem nie wyręczę? W co ja się zaś wpakowałam? Coś ciekawego? Hmm. Zazwyczaj to wszystkich interesują szkolne piękności. Rozalia byłaby odpowiednia. No i ostatnio skrywa mały sekrecik.
                Złapałam złotooką w klasie z niezmiennym towarzystwem. Podeszłam przykładając jej mikrofon. Popatrzała zdziwiona.
-Co ty w Peggy się bawisz? – Zapytał Kastiel tym swoim denerwującym, kpiącym tonem. Ach to ta laska się Peggy nazywa. Miło dowiedzieć się imienia kolejnej osoby, z którą wspólnie bawisz się w udawanie pilnego uczenia.
-Kazała mi przeprowadzić wywiad, no więc Rozalio powiedz o czymś ciekawym. – Zwróciłam się do dziewczyny, a ta widocznie zaczęła szukać myślami odpowiedniej informacji.
-Ostatnio jak byłam u kosmetyczki… - Zaczęła poważnie. Czerwony łepek parsknął. No co się stało? Czyżby komuś obcięto palce? A może od nagrzanej lokówki wybuchł mały pożar? Zaraz. To drugie, to raczej u fryzjera się dzieje. Zresztą nie znam się.
-I co? – Udałam zainteresowanie. Jakoś nie za bardzo ciekawiły mnie kosmetyczne tragedie.
-I przez przypadek wybrałam lakier, który… - Trzymała w napięciu. Co? Wypaliło ci płytkę?
-Który? – Zapytałam. Wyciągnęła telefon z kieszonki i zaczęła czegoś na nim szukać.
-…Który pod wpływem temperatury zmienia kolor. – Podekscytowana pokazała mi filmik, jak pod strumieniem wody, zależnie czy ciepłej, czy zimnej, jej paznokcie zmieniały się z białego na brązowy i odwrotnie. Załamałam się. Szyderczy śmiech pewnego idioty jeszcze bardziej mnie dołował. – Lysiu też chcesz zobaczyć? – Entuzjastycznie poźgała łokciem chłopaka. Sądząc po jego zdegustowanej minie, wcale nie miał na to ochoty, lecz zmuszony nie miał wyjścia. Czego ja się od niej spodziewałam? Muszę poszukać kogoś innego. Co jeszcze mogło by zaciekawić? Rozejrzałam się po hałasującej klasie. Niestety ciąg dalszy poszukiwań idealnego tematu musiałam przenieść na kolejną przerwę, bo pani Delaney rozpoczęła lekcję chemii. Ta kobieta jest straszna, lepiej jej nie podskakiwać.
                Mam genialny pomysł. Wpadłam na niego obserwując jak Amber ogląda się za Kastielem. Popytam chłopaków, co myślą o tej idiotce. To powinno się spodobać Peggy. Podeszłam najpierw do małomównego Lysandra. Nie za bardzo był zadowolony z mojego pytania, ale udzielił mi odpowiedzi. Nic ciekawego. On nie jest typem człowieka, potrafiącym mówić złe rzeczy o płci pięknej, choć nieważne jak bardzo sobie na to zasłużyły. Szkoda, że nie jesteś taki w porządku w stosunku do Rozalii. Blondyn w kitce o imieniu Dake wypowiadał się o Amber w samych superlatywach. Musi ją lubić. W sumie na w-f wybrał ją do swojej drużyny, a po bliższym poznaniu w autobusie okazał się być niezłym amatorem spódniczek. Gdy zaczął walić do mnie oklepanymi tekstami na podryw, zwinęłam się od niego jak najdalej. Został tylko czerwony łepek. Zajmę się nim na następnej przerwie. Pozostały czas wykorzystam na zjedzenie czegoś, bo wcześniej byłam zajęta prowizorycznymi wywiadami.
                Kastiel chował się za drzewem paląc papierosa. Fuj. Czemu się tak katujesz głupku jeden?
-Co kurduplu? – Zapytał, widząc, że się do niego przysiadam. Zajęłam miejsce obok, by nie musieć patrzeć na jego ryj, a wiatr wiał w drugą stronę, więc nie naruszał mojego czystego powietrza, aż tak bardzo. Szczerze? To jestem zmęczona tą bieganiną. Najlepiej bym teraz zamknęła oczy i zasnęła.
-Co myślisz o Amber? – Przeszłam do rzeczy, znudzona już tym zdaniem.
-Co cię to interesuje? Jeszcze chwila, a pomyślę, że wpadłem ci w oko. – Taa! Jak drzazga w nim tkwisz. Skromne masz marzenia, przykro mi ich niespełnienia.
-Jakbyś miał jeszcze czym myśleć. – Dmuchnął mi w twarz tytoniowym dymem. To twoja zemsta? Słabo, słabo. Mój ojciec i brat też palili, więc ten ohydny zapach nie razi mych płuc.
-Dobrze, że ty masz. Taka niewyrośnięta, pewnie w główce też. – Zaśmiał się, chyba gasząc peta. Nie chce mi się z nim dyskutować. Naprawdę jestem śpiąca. Wczoraj tyle pracy, dziś tyle biegania. Jeszcze te mączące myśli. Ziewnęłam cichutko, zakrywając dłonią usta.
-Powiesz mi co o niej myślisz? Nie lubisz jej? A może ci się podoba? – Parsknął śmiechem. Wiem głupie pytanie. Komu ona może się podobać?
-Chwilowo inna blondynka przykuwa moją uwagę. – Odparł, ale jego słowa nie do końca do mnie dotarły. Zmęczenie przejmowało powoli mój umysł oraz stabilność. Nagle chłopak objął mnie i pociągnął tak, abym położyła głowę na jego grubym, męskim udzie. Zaskoczona popatrzałam wprost w szare oczy. Uśmiechnął się łobuzersko. – Śpij. Zrobimy sobie 45 minutowe wagary. – O nie! Nie ma mowy. Nie będę opuszczać lekcji w drugim tygodniu mojej edukacji na tym terenie. Nie sprowadzisz mnie na złą drogę.
-Co ty gadasz. Trzeba iść na le… - Nie dokończyłam, bo zatkał mi usta

4 listopada 2015

Otulona uczuciem - Fragment 14

Ciocia siedziała na kanapie w salonie. Przypuszczalnie to jej ulubione miejsce w tym ogromnym domu.
-Hej. – Odparłam na powitanie, podchodząc bliżej. Oglądała jakiś durny teleturniej. Po co zatruwasz sobie tym umysł? Marnujesz życie na te pierdoły.
-Cześć Alice, jak było w szkole? – Zapytała radośnie, odrywając się od telewizora. Dawno nikt nie zadawał mi tego pytania, więc uśmiechając się niewyraźnie, szepnęłam randomowe „normalnie”.
-Ciociu masz może jakiś rower? – Przeszłam do rzeczy. Podrapała się po główce, po czym podniosła swój tyłek.
-A mam, mam. Tylko jest dość stary. Musiałabyś go sobie odrestaurować. – Radość nie schodziła jej z twarzy. Wyciągnęła z torebki pęk kluczy. Machnęła mi ręką, abym udała się za nią. Otworzyła drzwi pod schodami prowadzącymi na piętro. Włączyła światło, a ja zeszłam na dół do piwnicy. Sama została na górze, jakby zabrakło jej odwagi. Tony kurzu i pajęczyn, zapieczętowane pudła. Mogę się domyślać co jest w nich schowane. Czemu się tego nie pozbyłaś? Mieszkasz na wspomnieniach. To okropne. Przeszłam między poniszczonymi kartonami w poszukiwaniu rowerów. Spostrzegłam trzy, leżące w rogu jeden na drugim. Wzięłam pierwszy lepszy i z trudem wyniosłam go na podwórko. Nie chciałam przedłużać pobytu w podziemiach, bo zapach stęchlizny sprawiał, iż czułam się tam coraz gorzej. Wnikliwym wzrokiem rozeznałam co trzeba zrobić, by odnowić tą przeleżaną machinę. Po pierwsze wymienić dętki, ponieważ te na pewno nie są już zdatne do użycia. Po drugie sprawdzić czy wszystko działa, naoliwić łańcuch. Zamontować światła dla bezpieczeństwa, dopasować odległości siodełka i kierownicy, po czym uwieńczyć dokładnym wyczyszczeniem. Niestety musiałam wrócić do piwnicy, by zabrać zapasowe rzeczy. Wzięłam także potrzebne do renowacji przedmioty. Podziemia cioci okazały się być jaskinią skarbów.
Cała ze smaru, w końcu weszłam na ostatnią bazę odnowienia mojego przyszłego środka transportu. Nalałam do miski wody, dodałam odpowiedni płyn, wzięłam szmatę i rozłożyłam pod rowerem. Namoczyłam materiał, następnie zabrałam się do czyszczenia ramy.
-Hej czyścioszku! Przerzucasz się na rower? – Usłyszałam znajomy głos za sobą. Wstałam zaglądając za czerwonym łepkiem opartym o płot. Tss. Zaś będziesz mi przeszkadzał łachudro? Wezmę cię pobrudzę, może wtedy zniknie ci ten głupkowaty uśmieszek. Rzuciłam dawny kawałek ubrania do wody, aż chlupnęło. Wyszłam przez furtkę i… Podskoczyłam przestraszona głośnym szczekaniem bestii trzymanej na smyczy. Chłopak zaśmiał się widocznie rozbawiony moją reakcją na jego czarnego psa. Nastroszony, w bojowej postawie warczał, bacznie mi się przyglądając. Wyglądał jakby zaraz miałby mi się rzucić do gardła. Taki stwór pod opieką tego buntownika? Czy kogoś pogięło? Przecież to połączenie nie powinno się nigdy zdarzyć.
-Haha mój Demon chyba cię nie polubił. – Dogadywał cwaniaczek.
-Demon? – Tym razem to ja się zaśmiałam. Pies, który tak się bawi nie może być agresywny. Wyciągnęłam otwartą dłoń w stronę zwierzaka, aby mógł się zapoznać z moim zapachem i jednocześnie się z nim oswoić. W końcu się rozluźnił. Pomachał ogonem i wyciągnął język. Pogłaskałam go po główce, a on zadowolony przybliżył się. Jego krótka sierść była wyjątkowo przyjemna w dotyku. Milusio.
-Coś ty mu zrobiła? – Zapytał zdziwiony. Co? Zaskoczony? Demon zajął się obwąchiwaniem mojego płotu. Spróbuj mi tylko naszczać. Popatrzałam pewna siebie na niedowierzającego Kastiela.
-Twój pies jest jak ty. – Przyrównałam. W sumie zwierzęta upodobniają się do właścicieli.
-Jak ja? – Zmarszczył brwi, nie ogarniając co mam na myśli. Pff zademonstruję ci. Przysunęłam się trochę bliżej.
-Tak. Szczeka, warczy… - Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego szorstkiego policzka. Chyba nie wiedział jak na to zareagować, bo stał zdrętwiały, głęboko się we mnie wpatrując. - …ale i tak w ostateczności daje się pogłaskać. – Musnęłam go kilka razy kciukiem. I co? Jak się czujesz porównany do zwierza? Właściwie to trochę obrażam twojego psa. Kastiel jakby skamieniał. Po chwili ocknął się i nachylił do mnie. Jego twarz była tak blisko, że aż zaczęłam się trochę lękać. Jego przenikliwy wzrok jakoś mnie onieśmielał.
-Hau. – Wypowiedział spokojnie, po czym pociągnął Demona do swojego domu. Co to było? Żadnego pyskowania? Zgadzasz się z tym? Pełna pytań wróciłam do przerwanego zajęcia.
             Skończyłam. Zadowolona popatrzałam po lśniącym rowerze. Cudeńko. Moja ciotka miała gust, ciekawe ile wypraw na nim pokonała. Ach kusi mnie! Muszę się przejechać. Wykąpię się, przebiorę i zrobię sobie małą rundkę.
             Związałam włosy w kucyka, aby mi nie przeszkadzały w jeździe. Narzuciłam na siebie ciepła bluzę, która miała elementy odblaskowe. Tak specjalnie, by choć trochę być ubraną zgodnie z prawem. Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy ruszyłam na przejażdżkę. Wiatr owiewający moje policzki, przyjemny wysiłek fizyczny, nic na siłę, nie przymuszona. Mogłabym wiecznie przemieszczać się na tych dwóch kółkach. Czuję się taka szybka, nie do złapania, niezniszczalna. Cudowny wynalazek. Dojechałam na przedmieścia. Ups. Chyba się zapędziłam. Zaraz się zgubię. Wracamy, wracamy. Zawróciłam. Jadąc przy chodniku, nieopodal parku miałam wrażenie, że minęłam kogoś znajomego. Zatrzymałam się na sekundkę. Z nadzieją, żeby okazało się, iż się myliłam. Odwróciłam się. Szok. Ten styl ubioru, ta fryzura, ta postura. To Lysander we własnej osobie idący pod ramię z niewielką blondynką. Co to ma być? Oboje się zdradzają? Co to za związek? A ja go miałam za porządnego faceta. Znów zwiodły mnie pozory. Jak to tak wygląda, to są kwita. Prychnęłam kontynuując powrót do domu. Są siebie warci.