24 grudnia 2015

Otulona uczuciem - Fragment 22

Chyba powinnam się do tego przyzwyczaić. Otaczający mnie ludzie nie są normalni. Stwierdziłam patrząc z politowaniem na leżącego pod drzwiami łazienki Kastiela. Co za zboczeniec, żeby tak podsłuchiwać. Brakuje mu czegoś w życiu. Nagle wejście otworzyło się z hukiem uderzając w pustą banię.
- Kastiel żyjesz? Czemu tu leżałeś? – Zmartwił się Leo, przykucając przy próbującym się ogarnąć chłopakowi.
- Eh? Chciałem skorzystać, ale nie mogłem wejść i jakoś tak zsunąłem się, odlatując. – Mamrotał, zerkając na mnie. Zmierzyłam go pogardliwym spojrzeniem.
- Ach sorki. Roza źle się czuła. – Wytłumaczył. Ta, jasne. Już mu w to wierzę. Podeszłam do nich, zaglądając do pomieszczenia. Hmm. A może jednak uwierzę, bo dziewczyna cała blada siedziała na desce, podpierając się o umywalkę obok.
- Alice… - Uśmiechnęła się z trudem. Po co się do tego zmuszasz?
- My się chyba będziemy zbierać. – Popatrzyłam po zmartwionym Leo. Kastiel stał obok z czerwonym plackiem po uderzeniu. Będzie guz. Jakby to nie był on, to nawet bym współczuła. – Nie wiem co twoja ciocia wyciągnęła za alkohol, ale jak widać łatwo się nim zatruć. – Podrapał się po czarnych włosach zerkając, to na Kastiela, to na Rozalię, którzy byli biali jak papier.
- No dobrze. Taka mała rada na przyszłość: Nie pijcie już z moją ciotką. – Uśmiechnęłam się wchodząc do środka. Pomogłam wstać białowłosej, ale szybko moją rolę przejął jej chłopak. Ta jego opiekuńczość to duży plus. Poszli w stronę salonu, pewnie żeby pozbierać swoje rzeczy. Czerwony łepek był jakiś taki otępiały, bo stał w milczeniu, opierając się o próg. Bacznie mnie obserwował, co nie było zbyt komfortowe.
- Kastiel ty też lepiej idź. – Rozkazałam, zabierając z szuflady nożyczki. Podeszłam do niego, chcąc wyjść, ale zagrodził mi przejście ręką.
- Czemu mnie wyganiasz? – Wybełkotał lekko ochrapiałym głosem. Jego oczy przysłoniła mgła, a jego ciało lekko się kiwało. Wygląda jakby był chory. Matko, jak się nie umie pić, to się tego nie robi.
- Bo ledwo żyjesz. – Westchnęłam.
- Martwisz się o mnie? – Zapytał. Taa, jeszcze czego. Nikt nie jest mi tak bardzo obojętny, niż on. Nagle jakby tracąc przytomność opadł mi na ramię. Wtulił swój łeb, a rękoma mocno mnie przytulił, lekko podnosząc. – Jesteś jedyną.
- Co ty gadasz? Twoi rodzice cały cza…
- ICH NIGDY NIE MA! – Podniósł głos. Przestraszył mnie trochę. – Och, sorry. – Odparł puszczając mnie. Chyba głupio mu się zrobiło, bo kazał mi o tym zapomnieć, po czym uciekł. A mi, o dziwo, w uszach odbijał się ten jego wrzask wypełniony smutkiem i tęsknotą. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ale przecież on mieszka sam. Nie wiem dlaczego mu to przeszkadza, ja tak bardzo chciałabym być samotna.

Wróciłam do pokoju dziennego. Leo dyskutował o czymś z bratem, przytrzymując przy okazji Rozalię. Kastiel rozłożył się na kanapie, jakby był u siebie. Ech, niech sobie leży, lepsze to niż rozwalanie mieszkania. No dobra, to moja ciotka tak robi. Przybliżyłam się do gaduł, prosząc Lysandra o pomoc z oknem. Po paru minutach, rama została wypełniona kartonem. Matko, musi wytrzymać tak parę dni, póki nie załatwię jakiegoś w miarę taniego szklanego zastępstwa. Chłopak zdradził nam, że ciotka zobaczyła kogoś i rzuciła butelką. Potem stwierdziła, że jednak jej szkoda trunku i w ostateczności ruszyła za nim. Tak się znalazła po drugiej stronie. Jak można być takim tępakiem? Bez urazy, ale scenariusz wyciągnięty z jakieś marnej komedii. Wstyd mi za nią. Jeden pozytywny skutek tej całej domówki, nigdy już ich nie będzie. Całe szczęście.

Pożegnałam się z świętą trójcą, nie chcieli już dłużej zakłócać mi spokoju. No wreszcie. Tylko Kastiel nie ruszał się z sofy. Postanowiłam trochę posprzątać salonowy syf, bo nie będę mogła zasnąć. Nie cierpię bałaganu, więc świadomość zdewastowanego pomieszczenia będzie mnie męczyć. Krzątałam się, śledzona przez pytający wzrok nieproszonego gościa. Znów bacznie mi się przygląda, o co może mu tym razem chodzić?
- Alice dlaczego taka jesteś? – Odezwał się w końcu.
- Co masz na myśli? – Dopytałam wykręcając szmatę, którą miałam zamiar umyć podłogę.
- No nie wiem. Taka oziębła, zamknięta w sobie. Tak jakbyś na siłę próbowała udowodnić innym, swoją wielką zaradność i tym samem ich zbędność . – Drgnęłam za sprawą jego słów.
- Ja nie próbuję. Jestem taka, znaczy muszę taką być. Chcę być sama, więc nie mogę polegać na innych. – Wyjaśniłam, trochę siebie zaskakując. Nie wiem dlaczego zaczęłam tak dużo mówić. Chłopak odwrócił się na drugi bok.
- Nie chciej tego. Bycie samotnym nie jest fajne. – Wymamrotał, po czym chyba odpłynął w świat snów. Co z nim? Niczym mi nie dowalił, ani nic. Nawet mnie chyba ostrzegł. Matko, co procenty robią z człowiekiem? Zmieniają go nie do poznania. Rozmyślam, ścierając mopem rozlane płyny z podłogi.


Zmęczona wróciłam do łóżka. Po głowie wciąż chodziły mi słowa Kastiela. Moje życie staje się coraz bardziej kłopotliwe. To wszystko przez posiadanie znajomych, dlatego tak się przed nimi bronię. Ludzie są ulotni, ich obecność przy nas jest krucha. Przywiązując się do kogoś, skazujesz się na cierpienie. Kurczę. Śpioch na dole nie daje mi spokoju. Mimo że za niedługo będzie lato, nasz dom nie jest zbyt dobrze ogrzewany, a rozbite okno przepuszcza chłód z dworu. Brakuje jeszcze tego, by się łoś przeziębił. Ostatni raz wstaję tej nocy. Zabrałam zbędny koc i po cichu zeszłam do salonu. Chłopak spał w najlepsze, nawet nie drgnął, gdy go staranie opatuliłam. Co ja robię? To nie jest moja siostra, ani nikt z mojej rodziny. Jest to obcy facet, który w pełni wykształcił zdolność dbania o siebie. Nie mogę się o niego troszczyć, nie mogę traktować jak dziecko. Zachowując się tak jak przed chwilą, kopię sobie dół, do którego prędko wpadnę. Jestem fałszywa. Narzucam sobie zasady postępowania, lecz w praktyce się do nich nie dostosowuję.


Hej dziś trochę krótko, ale naprawdę cierpię na okropną przypadłość, a mianowicie: brak czasu :( Ale żebyście mi wybaczyli przesyłam rysunek Alice jako chibi aniołka. Mam nadzieję, że nie jesteście źli :*


Przy okazji tego magicznego okresu chciałabym Wam wszystkim życzyć: 
WESOŁYCH ŚWIĄT! :) ♥

18 grudnia 2015

Otulona uczuciem - Fragment 21

- Co wy tu robicie? – Zapytałam przeszkadzając im w niezrozumiałej dla mnie dyskusji. Pogięło ich? Domów nie mają? Która godzina? Spojrzałam na wyświetlone cyfry na monitorze plazmowego telewizora. Od pół godziny trwa cisza nocna. Czego oni chcą?
- Kameralną powitalną imprezkę. – Uśmiechnęła się Rozalia wskazując na siatki z przekąskami. Imprezkę? To chyba jakieś jaja.
- Wpuściłaś ich? – Zwróciłam się z wyrzutami do mojej ciotki zagadującej Kastiela. Super. Jej to się najwidoczniej podoba. W sumie co się dziwię, skoro ona sama lata nocami po klubach. Nawet mnie nie usłyszała.
- Nie narzucamy się panience? – Dopytał zmartwiony Lysander, podchodząc bliżej z uprzejmym uśmiechem. Chyba jako jedyny zauważył moją reakcję, bo głupio mu się zrobiło. Jedyny członek tej ekipy mający coś w czajniku. Spojrzałam na rozbawioną ciotkę. To jej mieszkanie, skoro jej to nie przeszkadza to ja się dostosuję. W końcu jestem na jej utrzymaniu i jakby nie patrzeć, ona rządzi.
- Róbcie co chcecie. – Odparłam nieznacznie.
- Tyy Alice! Może byś się ubrała, co? – Zażartowała białowłosa zasłaniając oczy swojemu chłopakowi. Wczas się skapnęła. Męscy towarzysze popatrzyli po mnie zainteresowani. Lysander pokrył się rumieńcem, a Kastiel wykrzywił usta w perwersyjnym uśmieszku. Co za niewyżyte zwierze. Jestem u siebie i będę chodzić w czym mi się podoba. Coś nie pasi to won. Ogólnie wynocha mi stąd.
- Dobranoc. – Pożegnałam się, odwracając na pięcie, gdy ciotka wyciągnęła z barku jakieś butelki. Na pewno nie były to soczki dla dzieci, jakimi są te kolorowe zbiorowisko.
- Alice zostań! – Zawołała za mną Rozalia. Nie ma mowy. Ruszyłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Zakluczyłam je dla pewności, że nikt mi nie zakłóci świętego spokoju. Runęłam do łóżka, chcąc zasnąć.

Kurde! Walnęłam pięściami w materac. Nie mogą być trochę ciszej? Co tam się dzieje? Spojrzałam na zegarek ścienny. Już od półtorej godziny na dole trwa głośna domówka. Może zadzwonię po policję? Dotarły do mnie wrzaski ciotki. Nie… Nie zrobię jej tego… Trzask. Coś się rozbiło. Po chwili usłyszałam niepewne pukanie do drzwi.
- Alice proszę otwórz. – To był chyba głos Lysandra. Co ten gościu może chcieć? Uchyliłam przejście, a on oparty o framugę patrzył przestraszony.
- Co?
- Twoja ciotka. Jakby to… Wyleciała przez okno.
- Żyje? – Znając wyczyny tej kobiety wcale mnie to nie dziwi. Zawsze na rodzinnych spotkaniach wszyscy dyskutują o jej występkach. Uznawana za czarną owcę, często pomijana w zaproszeniach. Kiedyś tak nie było. Pamiętam ją jako wesołą, odpowiedzialną matkę i żonę. Lecz to była przeszłość, zaledwie rozmazane wspomnienie. Było mi jej szkoda, dopóki z nią nie zamieszkałam i nie poznałam bliżej. Stwierdzałam w myślach w trakcie podnoszenia jej z trawnika wspólnie z Lysandrem. Brudna, pijana, pokaleczona. Odleciała w zupełności. Wciągnęliśmy ją do przedsionka. Chciałam ją tam pozostawić, lecz chłopak uparł się, by zawlec ją do łóżka. Nie wiem jakim cudem, bo jej nieprzytomne ciało ważyło chyba z tonę, ale udało nam się przetransportować trupa do wyra. Westchnęliśmy w uldze, po pozbyciu się półżywego ciężaru. Uśmiechnął się do mnie miło, raczej jest trzeźwy. Ma u mnie dużego plusa, nie lubię alkoholików. Już mieliśmy odejść, gdy ciotka chwyciła Lysandra za rękę. Z całą swoją siłą wciągnęła go w swe ramiona i przytuliła mocno. Skąd u niej taka siła, nie mam pojęcia. To pewnie procentowa adrenalina.
- Proszę pani. – Próbował się uratować, cały czerwony. Nie powiem, widok zabawny. Nawet uśmiechnęłam się, gdy ciotka mrucząc coś, przycisnęła jego twarz do swej obfitej klatki piersiowej. Ha! Masz za swoje. Mówiłam, żebyśmy zostawili ją przy butach. Następnym razem lepiej się mnie słuchać. Chłopak desperacko próbował się wyrwać. Powodzenia. Odwróciłam się, by opuścić pokój, jednak zatrzymał mnie stłumiony głos więźnia. Ech. Podeszłam do pary i klepnęłam ciotkę w policzek. Ta odwróciła się, wypychając Lysandra na podłogę. Runął nieźle, pewnie się tego nie spodziewał. Zebrał się i z prędkością światła uciekł z pomieszczenia. Jego czerwona buźka, będzie mnie długo prześladować. Biedny. I co żeś narobiła kobieto stara?
- Ron… - Burknęła przez sen, głosem wypełnionym cierpieniem. Och. Usiadłam na skraju i otarłam jej pełne żalu łzy. Pogłaskałam ją, pełna współczucia. Musi boleć, co?
- To nie była twoja wina. – Szepnęłam cicho. - Ciociu… - Tyle lat minęło. Wybacz sobie, tak jak zrobiliśmy to my.

- Gdzie Rozalia i Leo? – Zapytałam wchodząc do nieuporządkowanego salonu. Wyglądał jakby huragan tędy przeszedł, masakra. W tak krótkim czasie tak napaskudzić. Mistrze. Lysander okupował kanapę i tępo patrzył w jeden punk. Co jakiś czas rumienił się, pewnie od przypomnienia sobie piersi mojej ciotki. Kastiel także gdzieś zniknął, ale on akurat mnie nie obchodził.
- Muszę się napić. Nie chcę tego pamiętać! – Złapał butelkę w dłoń. Była to chyba wódka. Nie wiem, nie znam się. Odebrałam mu ją, nim zdążył zrobić łyk. Widziałam jakie są tego skutki, więc nie pozwolę mu na szaleństwo. Pogłaskałam go po głowie, jak moją siostrzyczkę, gdy czymś się przejmowała. Popatrzył na mnie zdziwiony, a ja uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Ja i tak będę pamiętać. – Odparłam. Załamany schował twarz w dłoniach. No co jest? Powinieneś być pocieszony.
- Daj mi ten alkohol. – Rzekł zdruzgotany. Poczułam na sobie powiew wiatru. Rozbite okno przyciągnęło moją uwagę, więc olałam smutki Lysandra i podeszłam bliżej, by ogarnąć szkody.
- Co tu zaszło? – Zapytałam zerkając na chłopaka.
- Nie pytaj. Twoja ciotka jest… - Przerwał łapiąc się za czoło. Chyba łóżkowa sytuacja go naprawdę męczy.
- … Szalona? – To zbyt lekkie określenie. – Nie przejmuj się. Przynajmniej możesz mówić, że masz doświadczenie ze starszą od siebie. – Mam nadzieję, iż nie będziesz powtarzał balowania z starymi piernikami. I przy okazji słuchał się mnie.
- Alice proszę, nic już nie mów. – Odparł na skraju rozpaczy. Chyba moje pocieszanie odnosi odwrotny efekt. Cóż, chłopak jest za bardzo przewrażliwiony. Przeniosłam uwagę na pustą ramę okna. Trzeba zakleić tę dziurę, bo zostawienie jej tak może być niebezpieczne. Chociaż czy znajdzie się tak naiwny przestępca, który przechodziłby przez wybity otwór? Przecież na kilometr czuć w tym podstęp. Hmm. Zrobiłam szybkie oględziny. Nie no, trzeba zabezpieczyć. Znając moją ciotkę, prędko szyby nie wstawi. Ta dziura za bardzo kusi. Mogę się założyć, że Kastiel nie raz by z niej skorzystał. A właśnie!
- Gdzie się podziali Rozalia i Leo?
- Poszli do łazienki. – Kurde. Będę musiała ją zdezynfekować.

Weszłam ponownie do sypialni ciotki. Nie lubię tego, ale musiałam zajrzeć do jej torebki w poszukiwaniu klucza od piwnicy. Znajdując przedmiocik, szybko wyszłam. Nie chciałam jej przypadkiem obudzić. Niech śpi, odpoczywając od trudnego życia. Oświeciłam sobie światło i zeszłam na dół. Zabrałam z jednego pudła taśmę izolacyjną oraz porozwalane kartony spod ściany.
- Lysander pomóż mi. – Poprosiłam wchodząc do salonu.
- Panienka zawsze taka zaradna? – Dopytał, gdy przyłożyłam tekturę do framugi.
- W tych czasach trzeba taką być. Tym bardziej jak chce się być niezależnym. – Wyjaśniłam. Nieporadność w moim przypadku nie wchodzi w grę, skoro pragnę życia w samotności. W przyszłości będę zmuszona do polegania tylko na sobie, takie są konsekwencje mojego stylu bycia. – Zapomniałam o nożyczkach. Poczekaj chwilę. – Przypomniałam sobie odkładając karton. Powędrowałam szybkim krokiem w stronę łazienki, ponieważ tam widziałam je ostatnim razem. Zakochana parka musi przerwać swoją prywatność, gdyż nie daruję im dalszego okupowania pokoju. Bez przesady. Minęłam łukowate przejście z salonu na korytarz. Przeszłam między schodami oraz uchylonymi drzwiami przedsionka. Spojrzałam przed siebie. Zatrzymałam się zaskoczona widokiem. Co on tu robi?

8 grudnia 2015

Otulona uczuciem - Fragment 20

Siedziałam na zapleczu przesłuchiwana przez ekspedientkę wspieraną napakowanym gorylem. Nie byłam w stanie racjonalnie wyjaśnić tego nieporozumienia, bo jak to kobiety mają swoją rację i nie ma sił, by ich uświadomić, że jest inaczej. Byłam załamana. Zaczęła grozić mi wezwaniem policji i w ten rozległo się pukanie do drzwi. Wszedł przez nie Nataniel z zdegustowaną miną. Wybaw mnie.
- Proszę, niech pani wybaczy mojej nieuważnej koleżance. Nie miała zamiaru dopuścić się przestępstwa. – Zaczął swą działalność adwokacką. Dobrze jednak, iż się tu znalazł. Pewnie sączyłabym marnie. Z zapisaną kartoteką byłabym na tym samym poziomie społecznym, co Kastiel. Ta wizja jest lekko przerażająca.
- Jak to nie? Chciała wynieść dwie doniczki. – Mówiła już na skraju załamania nerwowego.
- Nie, to nie tak. Koleżanka chciała zapytać tylko o moje zdanie, a że mam uczulenie na pyłki czekałem przed sklepem. – Wyjaśniał z przyklejonym uśmiechem. Zdawał się być przekonywujący.
- To niczemu nie dowodzi. – Skrzyżowała ręce na piersi, marszcząc narysowane od szklanki prototypy brwi.
- Pomyślmy logicznie. Jeśli faktycznie chciałaby coś ukraść to po pierwsze byłaby sama, a po drugie bardziej by się z tym kryła. No proszę pani, czy ona świadomie ukradłaby doniczki przy całym dużo cenniejszym asortymencie? – Podchodził ją, chyba zaraz zacznę bić mu brawa, bo pracownica się rozluźniła.
- No dobrze. Obejdzie się bez policji. Tym razem odpuścimy. Proszę jednak zakupić prawie skradziony towar. – Posłała nam fałszywy uśmieszek.
- Dobrze. Dziękujemy. – Ukłoniliśmy się i opuściliśmy pomieszczenie. Jaka ulga.

Jade zdążył wszystko kupić, łącznie z tymi nieszczęsnymi doniczkami. Wręczył mi siatkę, w akcie pocieszenia tarmosząc za kudły. Marzyłam o jak najszybszym zakończeniu tego beznadziejnego dnia. Nataniel po długim, nieszczęśliwym jęczeniu Melanii, odprowadził mnie samotnie do domu.
- To na razie. – Rzekłam przy bramie mojego mieszkanka.
- Ach nie chciałabyś tej drugiej doniczki? Jedna mi starczy. – Uśmiechnął się, przeciągając nasze rozstanie.
- W sumie mogę wziąć. – Oznajmiłam. Dał mi czarną. – Jednak podoba ci się pstrokata?
- Tak, bo to ty ją wybrałaś. – To się cieszę. Ja to jednak mam gust.
- Niech ci służy. – Mruknęłam przechodząc przez furtkę. Naciskając klamkę jeszcze zerknęłam za siebie. Blondyn pomachał mi, po czym ruszył w swoją stronę. Dziwny gość. Pomyślałam wchodząc do domu.

W końcu mrok otulił podwórze. Zapanowała głucha, piękna cisza. Tylko na dole dało się wyłapać dźwięki z telewizora. Wzięłam ciepłą kąpiel, by zmyć z siebie ciężkość dzisiejszego dnia. Lustro, aż zaparowało od gorąca. Leżałam w wannie, muskana pianą wydzielającą różany zapach. Skóra pomarszczyła się dając mi znak, że ma już dość. Tak mi się nie chciało rozstawać z tym cudownym relaksem. No cóż, trzeba wychodzić. Wytarłam się porządnie miękkim ręcznikiem. Spięłam włosy w niedbały kucykokok. Denerwuje mnie ich długość i sprzeciwianie się przed układaniem. Zwykle olewam je, pozwalając na własne życie. Szkoda mi czasu na ogarnianie takich drobnostek. Nie zależy mi na wyglądzie. Że tym wszystkim paniusiom chce się to robić. Starać się dla mających to gdzieś błaznów. Ubrałam moją prowizoryczną piżamę w postaci luźnej, męskiej bluzki, którą kiedyś ukradłam starszemu bratu, do dziś się nie zorientował oraz skąpych bokserek. Najlepiej spałabym nago, bo jest zdecydowanie wygodniej i zdrowiej, lecz nie mieszkam sama. Wolę nie ryzykować. Kiedyś jak będę na swoim to sobie pozwolę na wszystko, co chcę. I w końcu będę tkwiła w samotności. Żadnych dokuczliwych mężów, żadnych rozwrzeszczanych dzieciaków. Tylko ja i puste mieszkanko. To jest mój cel, moje skromne marzenie. Przykryłam się chłodną kołdrą. Przyjemne doświadczenie, kiedy moje rozpalone ciało styka się z zimnem. Zamykanymi oczami pożegnałam sobotni dzień. Jutro niedziela, chcę obudzić się pełna energii. Nawet dzwonek do drzwi nie przeszkodził mi w powolnym odpływaniu. Dobranoc.

- Aaaaaaalice! – Usłyszałam wołanie mojej ciotki. Co ta kobieta może chcieć? Udam, że śpię. Sama sobie może przełączyć kanał, więc niech da mi spać. Dobijało mnie głośne stąpanie po drewnianych schodach. Była coraz bliżej, aż w końcu bez kulturalnego zapukania gwałtownie wpadła do mojego dość dziewczęcego pokoju. – Wstawaj szybko! – Gorączkowała się, szarpiąc moje szczupłe ramię. Daj se siana. Nie widzisz, że jestem zmęczona? Podniosłam się do siadu i przetarłam dłońmi twarz, zrezygnowana tym życiem. Ciocia podskakiwała w progu, cała w skowronkach. Czekaj… Coś jest nie tak. Jej podekscytowanie zdradzało, iż tu nie chodzi tylko o kablówkę. Już się boję. – No chodź, chodź! – Machała ręką, wołając jak do psa. Niepewnie wyszłam z łóżka. Niespokojna udałam się za nią. Zbiegła jakby była małym dzieckiem w okresie świąt nie umiejącym doczekać się prezentów spod choinki. Jak można być tak niedojrzałym? Ile ty masz lat? 5 czy 40? Już na ostatnich schodkach dosięgły moich uszu znajome głosy. No nie. Nie wierzę! Co to za włam na chatę? Pytałam w duchu spostrzegając pięcioro szkodników okupujących salon.

Hej kochani! Dziś trochę krótko i późno, wybaczcie :( Mam pytanie: czy ten rozmiar czcionki Wam odpowiada? Bo wydaje mi się, że większa jest przyjemniejsza do czytania.
Nawiązując do posta pod spodem, jeszcze raz pragnę złożyć Wam podziękowania :) Jestem z tego powodu prze szczęśliwa. n////n
Chciałabym Was cieplutko pozdrowić i życzyć (ze względu na porę dnia) dobrej nocy ♥ Do następnego ~

[przy okazji dołączam skromny rysunek Alice z dwóch wcześniejszych rozdziałów - przy spotkaniu z Jade przed ogrodem. Jest to tylko ubarwiony szkic, wymagający wiele popraw /głównie proporcji/ ale że z nieuwagi zapisałam plik jako całość, a nie osobne warstwy myślę, iż prędko się do tego nie chwycę]



{Jeszcze tak z innej beczki, pytanie skierowane do osób, oglądających anime: Znacie jakieś godne uwagi tytuły? Ostatnio obejrzałam nową wersję Sailor Moon (które było moim pierwszym, więc mam sentyment do tych starych 200 odcinków) i chciałabym zapełnić pustkę po nim. Też tak macie? Jak coś obejrzycie to czujecie w środku taki smutek i nie możecie normalnie funkcjonować? Masakra -,-}

2 grudnia 2015

Otulona uczuciem - Fragment 19

- Czy ty przez cały ten czas myślałaś, że ja i Lysio jesteśmy parą? – Zapytała niedowierzająco łapiąc się za policzki. Jej oczy wyglądały jakby zaraz miały wyskoczyć z orbit. Zmarszczyłam brwi w zastanowieniu. Czyżbym znów coś sobie uroiła? Mam poważny problem z ocenianiem ludzi i galopowaniem myślami w utwardzaniu się w paranoi. Masakra.
- Oj Alice, Alice. – Mruknął gdzieś w tle Nataniel. Nie żałuj mnie tak.
- Nie mogę w to uwierzyć. Ja i Lysio? Lysio i ja? Nawet sobie tego nie wyobrażam. – Masowała opuszkami palców skroń. Dobra, pomyliłam się, ale jej reakcja jest aż nad to żywiołowa. Popatrzyła po kochanku, który dopiero co zwalczył napad śmiechu. – Słyszałeś ją? Ja z twoim bratem razem? Pff. – Sama w końcu wybuchła rozbawiona.
- Roza czemu tak się tym katujesz? Stwarzasz z Lysandra nie wiadomo kogo. – Przypomniała o sobie Melania, trochę rozgniewana. Dla niej to wcale nie było zabawne.
- Nie zrozumcie mnie źle jak niektórzy… - Tutaj skierowała spojrzenie w moim kierunku. - …Chodzi o to, że on jest dla mnie jak rodzony brat. Kocham go tylko w ten sposób, dlatego nie mogę tego przetrawić. To tak, jakbyście wy byli łączeni z członkiem swojej rodziny. – Wyjaśniła, po czym podskoczyła do mnie, stanęła z tyłu i złapała mnie za ramiona. Jak wózek na kółkach popchała mnie bliżej chłopaka. Byliśmy wprost przed sobą. Różniła nas spora różnica wzrostu, więc musiałam podnieść wzrok do góry, by popatrzeć mu na twarz. – Przedstawię was sobie oficjalnie, żebyś nie miała jakichkolwiek wątpliwości. To jest mój chłopak. Nazywa się Leo.
- Spotykamy się już drugi raz, nieprawdaż? – Uniósł kąciki ust w serdecznym uśmiechu. Jego piękne oczy zabłyszczały jakby skradły blask gwiazdom. Kiwnęłam głową, onieśmielona. - Leoś to jest ta Alice, o której ci z Lysiem opowiadaliśmy. – Mówili o mnie? Chyba nie mieli już tematów do rozmowy.
- Rozalia mogę się tu rozejrzeć? – Zapytała Melania, zwracając naszą uwagę.
- To ja chyba pójdę posiedzieć z Jadem. – Odparł blondyn, drapiąc się po karku. Ja też!
- Niee! Chodź coś wspólnie wybierzemy. – Uczepiła się jego ramienia, ciągnąc go w stronę półek. Jego twarz przybrała wyraz skazanego na śmierć.
- Alice ty też! – Krzyknęła Rozalia. O nie! Oblało mnie przestraszenie przez widok białowłosej w swoim żywiole. Pozbierała jakieś ciuchy z wieszaków i razem ze mną wcisnęła się do przymierzalni.
- Ja nie po to tu przyszłam. – Oznajmiłam twardo.
- Właśnie! Co to za zastępowanie mnie w shoppingu ludźmi bez gustu?
- Ej! My to słyszymy. – To była chyba parka na zewnątrz. Dziewczyna kompletnie ich zignorowała.
- Chcę tylko ogrodniczki i inne artykuły związane z… - Nie dokończyłam, bo zaczęła ściągać ze mnie bluzkę. Chwyciłam ubranie, starając się przerwać molestowanie. - … Co ty wyprawiasz?
- Rozbieram cię.
- Alice czy wszystko okej? – Nie miałam sił na odpowiedź, bo zaczęłam szarpaninę. W końcu poddałam się. Niech się dzieje, co chce. Byle, żebym jak najszybciej skończyła tą szopkę. Ukradła mi zbrodniczy dla niej łachman.
- Ładna sukienka. Czemu ją zasłoniłaś? – Burknęła, przyglądając się mojej suchej już szmatce.
- Bo była mokra.
- Ale deszcz nie padał… Co ty robiłaś? – Poruszyła dziwnie brwiami w górę i w dół.
- Na pewno nie to, co sobie ubzdurałaś w główce. – Parsknęłam.
- Mniejsza. Przyznaj się, który z nich cię kręci? – Szepnęła ściskając mocniej czarny materiał. Patrzyła na mnie cała w skowronkach.
- Co? – Dopytałam nie rozumiejąc pytania.
- Nat czy Jade? – Szczerzyła się jak głupia do sera. O co ona mnie podejrzewa?
- Kwiatki. – Tak! Tylko to mi się podoba, tylko to mnie kręci. Nie jakieś naszpikowane testosteronem małpiatki.
- Jasne. Dobrze wiem, że te ogrodnicze zakupy to jest tylko pretekst do randki. – Nie wnikam co ty tam sobie wiesz. Taka prawda i kropka.
- Nie. Wręcz przeciwnie. – Nie podejmując dalszej dyskusji, zaczęła ściągać ze mnie sukienkę, lecz na ten czyn jej nie zezwoliłam. Gdzieś muszą być granice, a mnie, o dziwo, zaczęło to krępować. Wypchnęłam ją z przebieralni. Ale żeby ostatecznie się ode mnie odczepiła ubrałam tą jej kusą kieckę. Matko! Że legalna jest sprzedaż takich ubrań. Zastanawiałam się widząc swoje odbicie w lustrze. Czerwień materiału, wyciętość w biuście oraz jej mini rozmiar były niemoralnie prowokujące. Każdy facet w podświadomości uwielbia ten odcień. Przecież jak byli jeszcze bezmózgimi łowcami w epoce kamienia łupanego to ten kolor był najczęstszym jakim widzieli. Masakra. Odsłoniłam zasłonkę, by pokazać jak bardzo ten styl mi nie pasuje. Jednak ku memu zaskoczeniu uzyskałam chyba odwrotny efekt, bo pisząca Rozalia zaczęła podskakiwać wokół mnie.
- Nataniel! Spójrz na nią! – Zaczęła szarpać blondyna za ramię, więc musiał na mnie zerknąć. Zarumienił się i szybko uciekł spojrzeniem. – Nie masz ochoty się teraz na nią rzucić? – Ciągnęła. Podrapał się nerwowo po głowie. Co za żałosne przedstawienie. Idę zdjąć to z siebie, zanim się uduszę. Jednak za nim schowałam się za kurtyną, dziewczyna zagrodziła mi drogę. Zaczęła głęboko mi się przyglądać od czubka głowy do pępka. Zatrzymała wzrok na odsłoniętej części mojego dekoltu.
- Ojej. Uroczy. – Popatrzyłam na nią zdziwiona.
- O czym mówisz?
- O twoim pieprzyku. – Zasłoniłam ręką znamię. Trochę się go wstydzę.
- Ładnie ci w tym. Masz fajny biust, mogłabyś go od czasu do czasu eksponować. Prawda, Nataniel?
- Ta… Eee… niee? – Ta, ta. Pytaj nastolatka o zdanie. Zarechotała. Musiał ją rozbawić jego wyraz twarzy. Dobrze, że stoję tyłem i go nie widzę. Jaki z niej zbok, straszne.
- No co ty. Szanujące się kobiety nie powinny świecić cyckami.
- Myślę, że raz za kiedy ubranie bardziej wyciętej bluzki nie ujmuje godności. – Mruknęła zalotnie oczkiem. Może nie, ale ten widok powinien być przeznaczony tylko dla naszego męża. To ma być jego zaszczyt, ale co ja tam wiem. Miłość i te bzdety to nie moja działka.

Jade czekał już przed sklepem, gdy w końcu wyrwaliśmy się z odmętów wieszaków, manekinów i tony kusych ciuszków. Nic nie kupiłam, bo jakimś cudem przekonałam Rozalię, że jej propozycje nie są w moim stylu. Na szczęście dała się na to nabrać. Mam taką nadzieję, bo jej podśmiewywanie przy pożegnaniu trochę mnie zaniepokoiło. I to jej „do zobaczenia Alice”. Skąd się biorą takie osóbki?

Po krótkim sprawozdaniu ruszyliśmy w stronę mojej Mekki. Westchnęłam ciężko, zmęczona dzisiejszym dniem. W duszy marzyłam już o powrocie do domu. Średnio mi się chciało iść nawet do tego sklepu. Żeby tylko zielonowłosy był konkretny, a nie jak Rozalia. Tysiąc przymiarek, bo coś jej nie pasuje. Litości.
- Alice lubisz smak czekolady? – Zapytał cicho Jade podążając obok mnie za Natanielem i Melanią pochłoniętymi rozmową. Znaczy poprawka. Melania zagadywała bez wytchnienia blondyna, który tylko uprzejmie potakiwał głową.
- Nawet. – Mruknęłam nieznacznie. Zastanawiałam się jak odzyskać zarekwirowaną przez Rozalię bluzkę od murzyna. Żeby jej tylko nie wyrzuciła, bo ją chyba uduszę.
- To wyciągnij rękę. – Przerwał mi moje myśli. Posłusznie wykonałam prośbę, a on nachylił się odrobinę do mojego ucha. – Proszę. To dla ciebie. – Szepnął kładąc mi na otwartej dłoni zapakowaną w sreberko pralinę.
- Z jakiej to okazji? – Dopytałam zaskoczona miłym gestem.
- Dostałem do kawy, ale tobie bardziej przyda się odrobina słodyczy. – Spojrzałam na niego pytająco. – Z kilometra widać, że masz dość dzisiejszego dnia. Więc to w ramach dodania otuchy i marnej próby poprawienia twojego nastroju. – Uśmiechnął się. Zrobiło mi się jakoś cieplej. Jade nie przejmuj się moim humorem, taki mi zawsze doskwiera.
- Dzi… - Ucięłam, bo wkroczyła między nas Melania z głośnym: „co tak szepczecie?”. Schowałam prędko czekoladkę w pięści, a następnie w torbie.

Podeszliśmy pod sklep ogrodniczy. Nareszcie!
- Ej czy tam na wystawie są żywe kwiatki? – Zapytał Nataniel z wyraźnym wstrętem.
- No raczej. – Odpowiedział Jade, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Kurczę to ja tam nie mogę wejść. – Posmutniał.
- A co chcesz? – Zapytała zainteresowana Melania.
- Doniczkę. Ty widziałaś moją roślinkę.
- No tak. – Przytaknęła kiwnięciem głowy.
- Powiedz jaka średnica ma być, to ci ją kupię. – Zaproponował Jade, chcąc tak samo jak ja mieć już zakupy za sobą. Miało mi to zająć paręnaście minut, a nie godzin.
- Coś koło 15 cm? – To ty się nas pytasz? Myślałam, że jesteś bardziej rzetelny.
- No okej. To my z Alice ci jakąś wybierzemy. – Rzekł, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Ej! Ja chcę wybrać! – Zgłosiła się Melania.
- To ok, ja poczekam tutaj. – Westchnął rozglądając się za jakąś ławeczką. Dostrzegając jedną przy skromnej fontannie powędrował w jej stronę.
- Albo Alice ty wybierz. Ja dotrzymam Natanielowi towarzystwa. – Oznajmiła Melania, w podskokach udając się za blondynem. Biedny, ani minuty wytchnienia nie masz od tej zakochanej pannicy. Czemu mózg robi z nas takich idiotów w tej całej urojonej miłości? Hmm… Właściwie oglądając te wszystkie pary, coraz częściej łapię się na myśli „ciekawe jak to jest?”. Matko. Za dużo przebywania z ludźmi, ot co.

- Patrz ta jest fajna. – Wskazał na czarną donicę tkwiącą na metalowej półce. Zmierzyłam wazon przenikliwym wzrokiem. Nie, taka jakaś smętna jest. Rozejrzałam się po wyposażeniu. W oczy rzuciła mi się jedna, naprawdę urzekająca.
- Ta jest lepsza. Solidniejsza. – Pokazałam mu moją z kwiecistym wzorem. Popatrzył po mnie zażenowany wyborem.
- No błagam cię. Facet nie będzie chciał takiej kolorowej. – Parsknął.
- A ja sądzę, że Natanielowi się taka spodoba. Pasuje do niego. Czarna jest zbyt smutna. – Próbowałam przekonać go do swojej racji. Ale taka prawda. Blondyn jest wesoły, więc ciemne barwy go przygnębią.
- Przynajmniej nie odbierze roli kwiatkom. – Trafna uwaga, ale mimo to nie chcę odpuścić.
- Bo w ogóle nie zwróci uwagi. Zresztą daj ją. Pójdę po prostu zapytać Nataniela. Bez sensu jest się spierać o taką pierdołę. – Wzięłam obie doniczki i bez namysłu ruszyłam w stronę drzwi.
- Alice czekaj! – Usłyszałam jeszcze za sobą, gdy stanęłam we wściekle piszącym wyjściu. O nie! Dopiero teraz zorientowałam się co zrobiłam. Przyleciała do mnie wystraszona ekspedientka razem z ochroniarzem. Zabrali mnie gdzieś do wyjaśnienia sprawy. Jaka jestem głupia. Że się wpakowałam w próbę kradzieży. Ten dzień nie może być jeszcze gorszy!

Dzisiaj trochę późno. Jako wytłumaczenie posłużę się brakiem czasu :D I może trochę chęci (nawet bardzo). Nie wiem czy wypada o tym mówić, ale: w mojej szkole plastycznej przez ponad miesiąc przygotowywaliśmy ozdoby świąteczne do pałacu prezydenckiego i w piątek równo o 5 rano wyjeżdżamy do Warszawy, aby udekorować choinkę. Powrót mamy przewidywany na 22/23. Piszę to, żeby uprzedzić Was, że nie wiem czy wyrobię się z sobotnimi rozdziałami na "Opowiem Ci historię..." Fragment Su i Kasa mam napisany na telefonie i musiałabym go tylko przepisać na kompa, jednakże Su i Lysia plan mam tylko w głowie. Zwykle tego nie robię, ale o tej parze piszę na żywioł... Więc już z góry Was przepraszam, mam nadzieję, że mi wybaczycie :<
Jako rekompensatę, a może po prostu, żeby się pochwalić wstawię zdjęcie mojej pracy jubilerskiej na ten wyjazd:
Ona ogólnie jest srebrna, nie sugerujcie się się tym kolorem na ostatnim zdjęciu. :D I co myślicie? Czy warta jest powieszenia na prezydenckiej choince? :P