17 marca 2016

Otulona uczuciem - Fragment 25

Zważywszy na dzisiejsze święto, postanowiłam zadzwonić do matki. Rozłąka z rodziną nie jest dla mnie czymś bolesnym. Nigdy jakoś nie przywiązywałam się, ani też nie byłam typem rodzinnej osoby. Zeszłam na dół, gdy tylko usłyszałam szamotanie się domowniczki. Przedstawiłam jej moją sprawę, a ta cała w skowronkach sięgnęła po telefon. Dobrze wiedziałam, że rozmowy między krajowe są niesamowicie drogie, ale nie miałam zamiaru się rozgadywać. Nigdy nie utrzymywałam dobrego kontaktu z mamą, więc nie poplotkujemy jak kumpele. Ciocia wybrała mi numer, po czym naciskając odpowiedni przycisk wręczyła słuchawkę. Po prawie trzech tygodniach w uszach rozległ mi się znajomy głos ubrany w krótkie „halo?”
- Cześć mamo, przepraszam, jeśli przeszkadzam, ale chciałbym ci życzyć wszystkiego najlepszego z okazji dnia matki. – Usiadłam na kanapie, nie przejmując się naturalną klimatyzacją w postaci kartonu w ramie okna. Uśmiechnięta ciotka opuściła salon pozostawiając mnie sam na sam z technologicznym pośrednikiem między mną, a moją rodzicielką.
- Ojj dziękuję. Miło, że pamiętałaś. – Odparła radośnie, chyba naprawdę się ciesząc. Nie jestem w stanie tego stwierdzić, przez jej szorstką naturę. Kontakty z tą kobietą są trudne, zawsze musiałam się przy niej pilnować z słowami, bo posądzała mnie o pyskowanie. Nigdy nie potrafiłyśmy się dogadać, ani rozszyfrować. Ona jest trochę jak ja, znaczy ja jestem jak ona. W tej kolejności jest poprawniej. – Mów co u ciebie? Jak nowa szkoła? – Bo ją to interesuje.
- W porządku. – Nie będę jej zamęczać opowieściami o upierdliwych uczniach, jeszcze gorszych nauczycielach oraz o jednym dobrym aspekcie składającym się na moje licealne życie. Oczywiście miałam na myśli klub ogrodniczy.
- A jak z ciocią? Da się wytrzymać? – Zapytała zaintrygowana. Według niej, ciotka jest istotą, z którą nie ma łatwo. No cóż, po części ma w tym rację, ale nie jest najgorzej.
- Daję radę. Chyba mnie znasz na tyle. – Oznajmiłam ironicznie.
- Naturalnie, dlatego się nie martwię. Zawsze byłaś dojrzalsza na swój wiek i zaradna lepiej, niż niektóry dorosły. – Tak. Ciągłym pozostawianiem mi na głowie domu oraz małej siostrzyczki nauczyła mnie poradności. Nie żebym marudziła czy miała do niej o to wyrzuty, gdyż wcale za nic jej nie winię. Wręcz przeciwnie. To dzięki niej poznałam jak dobrze jest mi samej. Jak kocham ciszę wokół siebie. – Właśnie Adrianna cały czas za tobą płacze, musisz prędko przyjechać. Wyślę ci bilety na wakacje.
- Dałabyś mi Adę do telefonu? – Pamiętam jak ta mała istotka, uzależniona od codzienności ze mną, rozpaczała przy pożegnaniu.
- Nie, bo nie będzie się dało jej później uspokoić. – Burknęła chłodno. No tak, po co robić problemy. – Potrzebujesz na coś pieniędzy? – Zmieniła temat na bardziej przyziemne sprawunki. Spojrzałam za siebie na kartonowe okno. Nie, tym to się sama zajmę. Nie będę jej o takich rzeczach mówić, nie chcę, żeby przypadkiem zaczęła się o mnie martwić. Tss kogo ja próbuję oszukać?
- Mam wycieczkę szkolną w czerwcu. – Powiedziałam cicho.
- No to wyślij mi szczegóły e-mailem, trzymaj się. – Rzuciła pośpiesznie, nawet nie umożliwiając mi odpowiednio tego skomentować. Cóż, ona naprawdę mnie musi nie znać, skoro każe mi tak się z nią skontaktować. Mamo czy ty masz świadomość, że ja nawet telefonu nie posiadam?

Wstałam wcześniej, aby przygotować specjalne śniadanie dla Kastiela. Tak bardzo o to mnie męczył, że postanowiłam spełnić jego błaganie i włożyć w ten posiłek całe moje serce. Zapakowałam do chlebaka mój specjał. Bułeczki z pastą własnej produkcji. Liczyłam na zaspokojenie jego podniebienia raz na zawsze. I gdy później złapał mnie w klasie z przyjemnością wręczyłam mu haracz z uprzejmym:
- Udław się. – Na co on tylko poklepał mnie po głowie, jak grzeczne zwierzę.
- Dobra dziewczynka. – Uśmiechnął się triumfalnie, odchodząc w stronę swojej ławki. Taak, zobaczymy, czy będzie się tak później wyszczerzał. Chciałam skierować, i siebie na moje miejsce, lecz drogę zagrodził mi potężny posąg Amber wyrosły z podziemi. Za sobą czułam sapanie jej świty, zatrzasnęły mnie w ludzkiej klatce. Dziwiło mnie, iż przeszły do ataku w zaludniającej się klasie.
- Co ty odwalasz z Kassim? – Zasyczała, krzyżując ręce. Znudzona przewróciłam oczami, co zakończyłam bezradnym westchnięciem. – Pamiętaj, że mam na ciebie haka. Może Nat nic nie rozpowiedział, ale ja mogę to zrobić w każdej chwili. – Jej kąciki ust wykrzywiły się do góry w zadowoleniu z siebie.
- Nie wiem czy wiesz, ale istnieje coś takiego jak wolność słowa. Nie mam zamiaru cię powstrzymywać. Jeśli nie masz ciekawszych tematów to proszę bardzo, mów sobie o mnie. Przecież ja mam wszystko w dupie. – Zadeklarowałam spokojnym tonem. Nie chciałam tracić nerwów na tą królewską bestię. Po prostu muszę ją olewać, nie warto przejmować się czyimś bulwersem i pogróżkami na poziomie szkoły podstawowej. Jednak najwidoczniej tylko ja obrałam taką taktykę, bo przejęta Amber poczerwieniała na twarzy. Zmarszczki między jej idealnie wyprofilowanymi brwiami pogłębiły się jak nowo wyryte szczeliny w lodowcu. Wyciągnęła do mnie drapieżną łapę i stłumionym uderzeniem położyła ją na moim ramieniu. Wbiła mi w skórę swoje drogocenne tipsy, tak mocno, aż zdziwiłam się, że się nie połamały. Popatrzyła mi prosto w oczy, wysyłając w ten sposób mordercze fale.
- Słuchaj mała. Zaczynasz przeginać, nie wojuj ze mną, bo przegrasz. I nikt nie przyjdzie ci wytrzeć łez. – Zgrzytała jak stare drzwi.
- Amber czy byłabyś tak łaskawa darować Alice wolność od swoich gróźb? – Usłyszałyśmy uprzejmy głos, więc przekierowałyśmy spojrzenie na stojącego obok Lysandra. Amber o dziwo zabrała dłoń, ale tym samym popychając mnie do tyłu. Jednakże zamiast rypnąć o podłogę czy o ławki, uratowała mnie wystawiona ręka białowłosego wybawiciela. Królewna prychnęła i razem z chichoczącą świtą powędrowała zasiąść na swój drewniany tron.
- Co za niemożliwa kobieta. – Odparł z pożałowaniem Lysander.
- Nie obrażaj kobiet. – Rzekłam, odsuwając się od niego. – Dzięki za ratunek.
- To nic takiego. – Uśmiechnął się niewyraźnie.

Przerwa obiadowa to czas moich ogródkowych obowiązków. Nie mogąc się doczekać, czym prędzej pomknęłam w stronę zielonego zakątka. Udało mi się ominąć wszelakie niebezpieczeństwa, w postaci kolorowych włosów innych uczniów. Weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Najwyraźniej mijamy się z Jadem. Hmm trudno. Sama zdecyduję, co porobić, przecież od kiedy to pozwalam sobą dyrygować w sprawach związanych z moją pasją? Szukając zajęcia przyglądałam się rosnącym roślinom. Są w wyjątkowo dobrym stanie, nie wierzę, iż jeden chłopak potrafi tak dbać o kwiatki, to raczej nie jest w męskiej naturze. Podeszłam ku pięknie kwitnącym czerwonym różom i dotknęłam zawiniętych przy końcówce listków.
- W weekend będę z nimi walczyć. – Spojrzałam za siebie na zbliżającego się Jade. – Te mszyce to prawdziwe utrapienie. – Odparł smętnie, oglądając z każdej strony zaatakowane przez te potwory pączki.
- Pomogę ci. O której tutaj będziesz w sobotę? – Zapytałam zdeterminowana do przyjścia, lecz on tylko popatrzył na mnie z pod byka.
- Lepiej się wyśpij. – Burknął z politowaniem. Naprawdę zaczyna mnie to drażnić.
- Zazwyczaj to nie obchodzi mnie zdanie innych, ale czy mógłbyś przestać mnie tak traktować? Nie zapisałam się do tego klubu, żeby się obijać. – Wydukałam zaciskając pięści. Nie jestem księżniczką, niech mnie nie myli z Amber. Ja nie boję się pobrudzić rączek czy trochę podźwigać. Niech to do niego w końcu dotrze, póki jeszcze go toleruję.
- No dobra, to przyjdź w tą sobotę. – Powiedział z wielką łaską.
- Looooretti! Zabiję cię!! – Zbliżały się okropne krzyki. Aha, czyli posmakował kanapeczki. Zerknęłam na wściekłego Kastiela, który kładł ciężkie kroki w moją stronę. Może bym się nawet zlękła, gdyby nie ta przeogromna satysfakcja z dopieczenia temu złośnikowi. – Coś ty kurna wsadziła to tej pasty?! – Wrzasnął zasłaniając dłonią usta.
- Jak to co? Całe serce. – Uśmiechnęłam się rozbawiona jego czerwoną buźką i zaszklonym wzrokiem. Jak dobrze, smak udanego kawału jest niesamowicie słodki.

24 stycznia 2016

Otulona uczuciem - Fragment 24

Zadzwonił dzwonek głoszący wyczekiwany powrót do domu. Za nim jednak oddam się w ramiona spokoju podeszłam do pakującej się Violetty. Z zeszytu wypadła jej jakaś kartka, więc siłą rzeczy nachyliłam się, by podnieść ją z ziemi. Podałam dziewczynie, a ona grzecznie mi podziękowała.
- Co potrzeba do stworzenia plakatu? – Zapytałam, pokładając nadzieje na jakąś artystyczną poradę. Natomiast spotkałam tylko zdziwienie.
- Pomysłu. – Powiedziała cichutko, przenosząc wzrok na swoje lśniące buciki. Jej nieśmiałość jest naprawdę urocza, taka charakteryzująca ją. Pewnie kolor włosów to specjalne działanie, mające na celu sprawienie, aby nie zniknęła w tłumie oraz aby zawsze o niej pamiętano. – A dlaczego pytasz? – Dopytała ściskając skrawek swojej szarawej sukienki.
- Muszę ich kilka stworzyć. Kompletnie nie mam do tego głowy ani zdolności, więc liczyłam na jakieś wskazówki od plastyczki. – Oni mają głowę wypełnioną wyobraźnią i kontekstami. Nie to co ja, ukierunkowana tylko w ogrodnictwie.
- Jeśli chcesz to mogę ci z nimi pomóc. – Zaproponowała podnosząc dzielnie oczy w chęci niesienia dobroci. Pewnie bym odmówiła, w końcu nie chcę od nikogo być uzależnianym, ale tym razem zrobię wyjątek. Musi dobrze to wyglądać graficznie, aby przyciągnąć uwagę.
- Chcesz do mnie przyjść czy wolisz to zrobić w szkole po zajęciach?
- Wolałabym cię odwiedzić. Będzie spokojniej. – W sumie to trafna uwaga. Tutaj jest za dużo upierdliwych ludzi, którzy wtykają nosy w nie swoje sprawy.
- Kiedy ci pasuje? – Ja akurat czas po szkole mam wolny, lecz ona z pewnością szwenda się po jakiś dodatkowych zajęciach plastycznych.
- Może środa? – Zapytała wstydliwie, a ja uśmiechnęłam się zgadzając na wyznaczony termin. Radośniejsza wyjęła z plecaka liliowy telefon powyklejany kolorowymi naklejkami. – Podałabyś mi na wszelki wypadek twój numer? – Ściskała go mocno, patrząc na mnie z lekko zaróżowionymi policzkami.
- Wybacz, ale nie posiadam komórki. – Odparłam. Nigdy jej jakoś nie potrzebowałam, może jestem trochę zacofana, ale po co mi coś, z czego nie będę zyskiwała żadnych korzyści.
- Ach, chyba że tak. – Powiedziała smutno. Schowała go z powrotem i zarzuciła na ramię torbę wyglądającą na ciężką. Mamy te same lekcje, a moja nie jest tak wypakowana. Tss plecaki plastyków, Bóg wie, co oni tam mają. Pod pachę złapała zieloną teczkę i niewyraźnie się do mnie uśmiechnęła. – To ja uciekam, do jutra Alice.

Gdy rankiem weszłam do szkoły, przy drzwiach do pokoju gospodarzy napotkałam lekko przygnębionego Nataniela. Cóż, może ma gorszy dzień. Chciałam go minąć, lecz mój stukot butów przyciągnął jego uwagę. Spojrzał na mnie, a jego markotność ustąpiła wypisanemu zdenerwowaniu. Zatrzymałam się pozwalając mu na nerwowe podejście.
- Alice mam do ciebie jedno pytanie. – Odparł marszcząc brwi, widocznie czymś zaniepokojony.
- Słucham cię. – Potwierdziłam swoje słowa kiwnięciem głową, a chłopak westchnął ciężko. Złapał się bokiem palców za czoło, po czym zniżył lekko wzrok unikając patrzenia mi w oczy.
- Czy to prawda, że masz mnie gdzieś tak jak całą społeczność tej szkoły? – Zapytał spokojnie, jednak dałam radę wyłapać cień nadziei, mówiący, iż moja odpowiedź będzie przecząca. Niestety, skoro pyta to udzielę mu szczerej odpowiedzi.
- Tak. – Wydukałam cicho, a chłopak w niedowierzaniu skrzyżował błękit naszych tęczówek. Zawód zastąpił gniew, złość - rozczarowanie samym sobą. Splotłam dłonie za plecami, przygotowując się emocjonalnie na wielki monolog, na temat tego, jaką jestem fałszywą i okropną osobą. Jestem egoistką, samotniczką i wszystkim, co najgorsze. Taka już jestem i lubię się taką, więc przyzwyczaiłam się do tych określeń.
- Alice zaskoczyłaś mnie. Myślałem, że będziesz teraz usilnie zaprzeczać, a ty bez mrugnięcia okiem przytaknęłaś. Udana jesteś, wiesz? Ale dobrze, skoro jestem dla ciebie utrapieniem to przestanę się o ciebie martwić. Chciałem ci pomóc ze startem w nowym miejscem, jednakże okazuje się, iż nie było warto się starać. Dam ci spokój ode mnie, tak jak pragniesz. Jeśli dotkniesz samotności zobaczysz, jaka ona jest bolesna. Żegnaj. – Burknął strapiony, po czym odszedł. Dziwne, nie wydarł się, nie powyzywał mnie, ani nic. Spojrzałam na moje lekko drżące ręce. Więc czemu moje ciało zareagowało w taki sposób?

Wyciągałam z szafki zeszyt na następną lekcję, gdy wielkie, szorstkie dłonie pachnące damskimi perfumami przysłoniły mi widok. Ktoś stał za mną, emanując ciepłem, które zbliżyło się do mojego karku. Czyjś spokojny, delikatny oddech owiewał moją skórę.
- Zgadnij kto. – Głęboki, męski ton wdarł mi się w małżowinę uszną docierając do mojej świadomości. Nie znałam tego głosu, zdawało mi się, że gdzieś już go wcześniej słyszałam, ale nie jestem w stanie wskazać prawidłowego właściciela. Szybka analiza. Ilu znam chłopców w tej szkole? Który byłby do tego zdolny? Hmm… Tylko jedna osoba mi przychodzi na myśl.
- Perwers. – Usłyszałam rozbawione parsknięcie i poczułam wolność od nieprzyjemnej bliskości. Spojrzałam za siebie na śmiejącego się Dakotę, zasłaniającego swoje szczerzące zęby.
- No nie wierze, nikt mnie jeszcze tak nie nazwał. – Popatrzył na mnie z iskierkami w oczach, próbujące mnie zaczarować. Pff. Na Hogwart go nie przyjmą, marny z niego czarodziej.
- Ktoś musiał być tym pierwszym. – Odparłam wracając do przerwanego zajęcia.
- A może zostaniesz pierwszą w innych sprawach? – Oparł się, zerkając mi na twarz z zalotnym uśmieszkiem.
- To zostały ci jeszcze jakieś pierwsze razy? – Wypowiedziałam myśl na głos, traktując ją jako pytanie retoryczne. Jednak on złapał moją rękę i przysunął ją sobie bliżej do wykrzywionych ust.
- Tak. Taki specjalny zwany pierwszą miłością. – Przymykając lekko oczy, ucałował mój palec serdeczny, służący do przyjęcia narzeczeńskiego pierścionka.
- Dake twoje fanki cię szukają. – Przerwała tą dziwną sytuację rudowłosa Iris, pojawiająca się znikąd. Chłopak kiwnął mi głową, po czym bez słowa udał się do swoich miłośniczek. Eee on jest nie do ogarnięcia, serio. Moja towarzyszka westchnęła z ulgą, widać zadowolenie z siebie z powodu przepędzenia szkodnika. – Straszny jest. Uważaj na niego i te jego słówka. – Ostrzegła mnie jak jakąś naiwną dziewczynkę, szukającą prawdziwej miłości. Pff, jak dla mnie to niedomyślenia. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, abym kogoś nazwała „moim ukochanym”. Zakluczyłam szafkę i spojrzałam na kierowany w moją stronę przyjazny uśmiech.
- Iris nie martw się. Ja tu mam wszystkich i wszystko gdzieś. – Oznajmiłam twardo, zdziwiona, że Nataniel nic jej nie powiedział. Liczyłam na uzyskanie samotności oraz spokoju od ludzi, a tu nic się nie zmieniło.
- Alice nie oszukasz mnie tą swoją maską. Roza wszystkim naokoło opowiada, jaka jesteś troskliwa. – Zaśmiała się lekko, strofując mnie w ten sposób. Ja troskliwa? Rozłożyłam ręce w bezradności. Przecież wszystkich unikam, więc kiedy niby pokazałam tą cechę? – Masz już dzisiaj podręcznik? – Zapytała chcąc chyba zmienić temat. Kiwnęłam przecząco głową, a ona wzięła głęboki wdech. Nie mam kasy na takie pierdoły. Nauczycielka męczy mnie już drugi tydzień o tą książkę, jakby była bezcenna.
- Chcesz ze mną usiąść? Przynajmniej unikniesz monotonnego kazania. – Zaproponowała wskazując na siebie kciukiem.
- Dzięki, ale nie skorzystam.
- Czemu? Pozwól mi zaczerpnąć radości z podzielenia się. – Skoro ujmuje to w ten sposób, to ugnę trochę mojego zdystansowanego charakteru. I tak od wczoraj robię wyjątki, więc kolejny raz mnie nie zbawi. Ale to już ostatni, bo nie mogę dopuścić do przyzwyczajenia się do mnie i polubienia, gdyż raczej nigdy, nie zostanie to odwzajemnione.

Po męczących lekcjach nadszedł czas dłużej przerwy obiadowej. Chcąc w pełni wykorzystać minuty wolności udałam się prosto w stronę ogródka. Liczyłam na spotkanie przewodniczącego klubu, by dopytać o moje obowiązki. Ku memu szczęściu natrafiłam na niego, zajętego grzebaniem w szopce. Odstawiłam torbę w miarę bezpieczne miejsce, po czym zwróciłam się do Jade z zapytaniem. Ten uśmiechnął się serdecznie, wręczając mi konewkę.
- Idź podlej kwiatki w klasie biologicznej i geograficznej. Poradzisz sobie? – Uniósł jedną brew do góry trochę prześmiewczo dla mojej kruchej postury.
- Dam radę. – Odparłam zawzięcie, a chłopak wręczył mi klucze uprzedzając o pilnowaniu ich jak oka w głowie. Podoba mi się jego przezorność. Bez dalszej konwersacji powędrowałam pobrać wodę. Nabrałam jej trochę mniej, by móc wyciągnąć wiadro na powierzchnię. Jednak dokucza mi moja słabość. Chciałabym być silniejsza… Szkoda, że nie urodziłam się mężczyzną.
- Co tu kminisz mała? – Zerknęłam na Kastiela stojącego z dymiącym papierosem w ustach. A ten tu czego? Odnoszę wrażenie, że od jakiegoś czasu jestem przez niego prześladowana. Co za utrapienie.
- Nie interesuj się. – Oznajmiłam szorstko, przelewając wodę do wnętrza konewki.
- Masz dla mnie śniadanie? – Prawdziwy z niego maniak moich kulinarnych zdolności. Straszny. W sumie skoro już zakłóca moją codzienność to można go jakoś wykorzystać, a dokładniej jego mięśnie.
- No pewnie. Weź to i chodź za mną. – Przynajmniej się do czegoś przyda prócz uprzykrzania ludziom życia. O dziwo, bez marudzenia wykonał rozkaz i podniósł konewkę z widoczną łatwością. Wyprostował się, patrząc na mnie pytająco. Podeszłam do niego, stanęłam na palcach, po czym wyrwałam mu papierosa i wtarłam go w podłoże.
- No ej! – Oburzył się niezadowolony.
- Do szkoły z tym nie wejdziesz.

Po nawodnieniu paprotek w sali geograficznej, powędrowaliśmy do klasy podpisanej etykietką „biologia”. Kastiel nie sprzeciwiał się, nie zadawał pytań, ani nic. Wiernie czekał na mnie w progu, chyba naprawdę zależało mu na otrzymaniu nagrody. Gdy skończyłam wyznaczone zadanie ruszyłam w stronę wyjścia, lecz ten głupek zatarasował mi przestrzeń, nie chcąc mnie przepuścić. Dopiero teraz odnalazł język w gardle, by wyrazić swój bunt przeciwko traktowaniu go jako tanią siłę roboczą.
- No i co z tym śniadaniem? – Zapytał krzyżując ręce na piersi.
- Serio myślałeś, że coś dla ciebie mam? – Zmarszczył brwi i przymrużył oczy, a jego usta wykrzywiły się w dół w… zawodzie? Może złości? Była to mieszanka tych dwóch emocji. Jednak wyraz jego twarzy uległ drastycznej zmianie, kiedy przebiegł wzrokiem od czubka mojej głowy po same sznurowadła szarych, upaćkanych trzewików.
- Mmm skoro nie ma normalnego posiłku to pozostaje zjeść mi ciebie. – Jakoś ogarnął mnie niepokój i strach na widok jego łakomego uśmieszku oraz migoczących w podekscytowaniu źrenicach.
- Nie próbuj! – Zagroziłam mu palcem, na co on tylko prychnął. Nagle chwycił mnie za nadgarstek uniesionej ręki. Słabszą, lecz wolną lewicą podniósł mnie jak nic niewarzący manekin i posadził na ławce. Nie zdążyłam nawet odpowiednio zareagować, nim zostałam skutecznie unieruchomiona. Były to ułamki sekundy, o których świadczyła wciąż odbijająca się od podłoża wypuszczona konewka. Trzymał mnie mocno, tkwiąc między moim nogami. Nie mam pojęcia jak się tam znalazł tak prędko i łatwo, chyba musi mieć w tym doświadczenie. Mierzył mnie łowczym wzrokiem, wodząc po każdym calu odkrytych części ciała. – Puścisz mnie?
- Cicho! Zastanawiam się, co by tu odgryźć. Oho. Już wiem. – Złączył moje dłonie, ujmując je w silnym uścisku, aby drugą swoją ręką odgarnąć przeszkadzające mu w żeru włosy. Kurczę! Wyrywanie na nic mi się nie zdaje, już wcześniej przekonał mnie o swojej przewadze. Nie dam rady z nim wygrać, nawet nie mam jak go odpowiednio kopnąć. Kurde! Niech sobie robi co chce, z nim to jak z dzieckiem. Pobawi się, znudzi i zostawi. Nachylił się, żeby użreć płatek mojego ucha. Och! Po ciele przeszedł mi nieopisywalny dreszcz. Był dziwny, tak jak ta sytuacja. Ach! Wydałam z siebie przytłumiony jęk, gdy przejechał po ugryzieniu swoich językiem. Ohyda! I w ogóle co to za dźwięk, to byłam ja? Masakra. Odsunął się prędko, jakby nie spodziewając się mojej niewyjaśnionej reakcji. Na jego durnej twarzy wymalował się szok, dzięki któremu mogłam wyrwać ręce. Dla oprzytomnienia walnęłam go w ryj.
- Idiota! – Tylko to określenie przyszło mi do głowy, jednak ten nic sobie z tego nie zrobił. Zadowolony dotknął palcem czubka języka z perwersyjnym uśmieszkiem i błyskiem w oczach.
- Jesteś całkiem słodziutka. Jeśli jutro mi nie przygotujesz lunchu to spróbuję cię w innych miejscach. – Pokazałabym mu środkowy palec, ale mam w sobie odrobinę dobrego wychowania.


Hej! Znów po długiej nieobecności, ale wiecie - koniec semestru = walka o oceny :P W tym tygodniu postaram się nadgonić fragmenty o Alice :) Kolejny rozdział mam już napisany w połowie, więc liczę na wrzucenie go dość szybko ^^ Tak przy okazji, dołączam rysunek mojej siostry:
Słodziusia, prawda? Dziękuję Ci Dragon Animation >>jej blog<<
Naprawdę kochany gest!


7 stycznia 2016

Otulona uczuciem - Fragment 23

Gdy w niedzielny poranek zeszłam na dół, Kastiela o dziwo nie było. Trochę mnie to zaskoczyło, bo znając tego łachudrę to myślałam, że łatwo sobie nie pójdzie. Przynajmniej nie bez śniadania. Cóż, nawet dobrze.
Siedziałam w szkolnej ławce po męczącym weekendzie. Na szczęście udało mi się wypocząć trochę wczoraj. Ciotka stwierdziła, iż musi opróżnić barek z trunków jej byłego męża, bo nie nadają się do spożywania. Poparłam ją i pomogłam powyrzucać alkohole, bo sama nie była w stanie. To była część jej przeszłości, ciężko było się z nią rozstać, ale kiedyś trzeba. Aby iść naprzód, nie można wciąż żyć wspomnieniami. A propos zapominania, kompletnie wyleciało mi z głowy załatwienie podpisu pod zgodą na wycieczkę. Na szczęście pan Farazowski okazał się wspaniałomyślny i pozwolił mi samej wypisać dokument, ze względu na pobyt moich rodziców za granicą. Dodatkowo kazał mi się zastanowić, jakie przedmioty chciałbym rozszerzyć w przyszłym roku szkolnym, bo każdy prócz mnie zdążył już się zdeklarować.
Pierwsze lekcje minęły spokojnie. Czerwony łepek chyba czuje jeszcze skutki popijawy, bo łaskawie zawitał dopiero na trzecią. Nikt jakoś nie wspomina o wydarzeniach z tamtego wieczoru, no i dobrze. Znaczy to, że im się nie podobało, co skutkuje brakiem takich niespodzianek w przyszłości. Najlepiej uczyć się na błędach. Wędrowałam korytarzem w stronę wyjścia ze szkoły, chcąc zajrzeć do ogrodu. Jade mówił mi, iż praktycznie na każdej przerwie obiadowej można go tam znaleźć.
- Heeeej Alice! Stój, zatrzymaj się na moment! – Usłyszałam głośny krzyk znajomej mi osoby. A już chciałam pochwalić nie ganianie mnie przez tą specyficzną osóbkę. Odwróciłam się, by spostrzec falujące we wszystkie strony białe pasma oraz z gracją biegnącą Rozalię.
- O co chodzi? – Zapytałam, gdy podparła się całym ciężarem o moje ramię, by nabrać powietrza. Jest dość cienka w sporcie, to trzeba przyznać. Tylko dziwi mnie, że jeśli chodzi o kilkugodzinne zakupy to jest pełna werwy, a jej kondycję można równać z zawodowym maratończykiem.
- Czy ty… - Odetchnęła ciężko. – … To czytałaś? – Podała mi ściskaną gazetę. Jasne, bo mnie interesują jakieś klozetowe pisemka.
- Nie. – Odparłam krótko, nawet nie przyjmując szaro-czarnej makulatury.
- To dobrze. Już sobie pogadam z tą Peggy, żeby coś takiego o tobie pisać. Przechodzi samą siebie. – Westchnęłam nie bardzo tym przejęta. Świat dziennikarzy chyba na tym polega. Wymyślają sobie swoje własne wersje wydarzeń i brną w temacie, aż zniszczą słabego człowieka. – Poważnie! Zdenerwowała mnie. O, o! O wilku mowa. – Gorączkowała się na widok zbliżającej się do nas reporterki. O matko, spojrzałam na drzwi, które były tak bliskie, a tak dalekie. Jak się zagadają to je opuszczę, kwiatki mnie wzywają, więc muszę odpowiedzieć na alarm.
- No i jak Alice? Świetnie cię opisałam, nie? – Uśmiechnął się piegusek, unosząc w górę kciuka.
- No chyba nie! To stek bzdur! Czy ty byłaś świadoma tego, co piszesz?! – Oburzała się Rozalia, podnosząc głos. No o co jej chodzi? Czemu tak się przejmuje takimi pierdołami, skoro dotyczą mnie. Jak ja sama mam to w czterech literach, nawet nie ciekawi mnie, co tam faktycznie jest napisane.
- Byłam. Po obserwacji i krótkiej wymianie zdań, taki profil wykreowała nasza nowa uczennica. – Odparła spokojnie ze swoim uśmieszkiem. Pewnie długo ćwiczyła, żeby jej łatwo nie schodził.
- To ty sobie wykreowałaś. Poznałam Alice bliżej i wcale nie jest zamkniętą w sobie, niewrażliwą ignorantką. No powiedz sama, że to nieprawda. – Wskazała na mnie palcem, pewna siebie. Przykro mi, ale nie mogę się z nią zgodzić. Widać Peggy jednak potrafi dostrzec prawdziwe oblicze, a nie ślepo wierzy w swoją wersję. Słusznie mnie oceniła.
- Ale to jest prawda. – Odpowiedziałam nieznacznie, sprawiając, iż na twarzy Rozalii zawitał cień zawodu, natomiast uśmiech dziennikarki stał się jeszcze większy i dumniejszy.
- No i powiedz jeszcze, że twoje upodobania miłosne to roślinki. – Wydukała sarkastycznie.
- Zgadza się. – Uśmiechnęłam się. – Dobra ja was opuszczam, bo idę się właśnie spotkać z moją drugą połówką.
Wyszłam na zewnątrz natykając się na leżącego na ławce czerwonego buntownika. Nie zwracając na niego większej uwagi powędrowałam w stronę zielonego zakątka. Pustka. Dziś Jade tu nie ma. Nawet lepiej, choć chciałam zapytać o moje zadania. Usiadłam na trawie i wyciągnęłam drugie śniadanie. Mogę w spokoju zjeść, trzeba to wykorzystać.
- Wiedziałem, że mignęły mi jakieś blond kudły. – Zerknęłam na stojącego Kastiela z fajką w ustach. Chowając dłonie w kieszeniach rozejrzał się dookoła, po czym łakomie spojrzał na mój chlebak. Wyrzucił peta i podszedł do mnie. – To dla mnie? Dziena, dziena. – Uśmiechnął się zadziornie, zabierając mi mój posiłek.
- Jesteś bezczelny! – Warknęłam, gdy zasiadł obok.
- Ta? Zapomniałaś, że jesteś mi to winna? – Burknął, odwijając z papieru jedną z dwóch kanapek. W sumie jak teraz wspomniał o „byciu komuś coś winnym” to przypomniałam sobie o bluzce Dajana. Muszę dowiedzieć się od Rozalii, czy ona żyje. Bo mam złe przeczucia. – Masz. – Machnął mi pudełkiem, jakby pozwalając zabrać drugą kanapkę. Popatrzyłam po nim lekko zaskoczona, bo nie spodziewałam się, że ten cham i prostak się podzieli.
- Dzięki za podzielenie się ze mną moim śniadaniem. – Burknęłam odpakowując pieczywo.
- Drobiazg. – Uśmiechnął się cwanie, mrugając jednym oczkiem. Zmarszczyłam brwi odrzucona gestem. Szkoda, że nie mam czym go dźgnąć w te szare paczadło.  Palca mi szkoda.

- Rozalia! – Złapałam ją, gdy uciekała z sali. Odwróciła się na pięcie, zdziwiona moim zagadaniem. To zazwyczaj jej rola, nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje. Że biegam za kimś, tak się kończy na siłę wciskanie się innych do twojego życia. – Coś ty zrobiła z tamtą bluzką z soboty, którą mi ukradłaś? Bo muszę ją oddać Dajanowi. – Przeszłam do rzeczy, bez zbędnego przedłużania. Dziewczyna podrapała się nerwowo po głowie i zrobiła skrzywioną minę.
- Ona była jego? Wybacz Alice, ale pocięłam ją i przerobiłam na coś lepszego. – Klepnęłam się w czoło. No i co ja teraz powiem Dajanowi? Chyba mnie udusi. Dobra, trzeba wziąć za to odpowiedzialność. Nie upilnowałam ciucha, więc to moja wina. – Jesteś zła? Przepraszam, nie wiedziałam, że miałaś ją pożyczoną. – Wydukała składając dłonie razem w akcie błagania o litość.
- Następnym razem zapytaj, nim podejmiesz jakąś decyzję z cudzą rzeczą. Idę go przeprosić. – Odparłam, lecz za nim udam się na salę gimnastyczną, wpierw pójdę umyć ręce, bo nie zdążyłam na wcześniejszej przerwie, a trochę mam je brudne od siedzenia w ogrodzie.
Weszłam do łazienki mając wrażenie bycia śledzoną. Cóż, moje przeczucia okazały się słuszne, gdy podczas mycia rąk zostałam okrążona przez Amber i jej tandetną świtą.
- Nowa czy przypadkiem nie miałaś trzymać się z dala od chłopców? – Wysyczała przez zaciśnięte zęby, przybliżając się do mojego ucha.
- Niby. – Odparłam nieznacznie, mydląc dłonie.
- Więc co ty kurna odwalasz? Jakieś sobotnie randeczki z Natanielem? Prowokujesz mnie?! – Podniosła lekko głoś. Hmm. Wcześniej czepiała się o Kastiela, teraz o niego. No fajnie, tak na dwa fronty. Zerknęłam na nią jak na idiotkę.
- Nie mam zamiaru denerwować szkolnej królewny. On sam się mnie uczepił, nie mogąc dostrzec jak głęboko mam to w czterech literach. Nie wiem czy to ten tusz ci psuje wzrok, ale jakbyś nie zauważyła staram się tu wszystkich zlewać i to wy nie dajecie mi spokoju. – Wyjaśniłam spokojnym tonem, żeby to w końcu dotarło do jej wycyklinowanego mózgu, jeśli go w ogóle posiada. Podłożyłam ręce pod strumień, aby zmyć mydlaną pianę.
- Jesteś chamska…
- Czyli masz Nataniela w dupie? – Przerwała swojej chińskiej koleżance z zadowolonym uśmieszkiem.
- Tak.
- Pff. Wiedziałam, że za tą twoją słodką buźką kryje się coś wstrętnego. Brawa dla twojej fałszywości, szmato. – Wyszarpała wysokiej,  wypiercingowanej towarzyszce kubek i nalała do niego wody. – Może to zmyje twoją maskę. – Rzekła wylewając mi zawartość na głowę. Zaśmiała się i wyszła.
Póki jest jeszcze przerwa pójdę przeprosić Dajana za pozwolenie zniszczenia jego mienia. Mam nadzieję, że nie było dla niego cenne, bo chcę jeszcze pożyć na tej zaniedbanej planecie. Nie przejmując się cieknącą z brody wodą powędrowałam w stronę sali gimnastycznej z przekonaniem zastania tam tego sportowego druha. Na szczęście się nie myliłam. Zapukałam w otwarte drewniane drzwi, a trzymający piłkę pod pachą Dajan oderwał się od rozmowy z kimś, by przywitać mnie szerokim uśmiechem.
- Witaj lalka, co cię tu sprowadza? – Zapytał wypełniony energią skradzioną Rozalii.
- Właściwie to ty. – Oznajmiłam podchodząc niepewnie. Zerknęłam na nieznajomego chudzielca, który bacznie mi się przyglądał. Był prawie tak samo wysoki, jak murzyn. Czuję się teraz jakbym stała z dwoma olbrzymami, mając zaledwie metr pięćdziesiąt dziewięć.
- Tak? To mnie zaskoczyłaś. O co chodzi?
- Ta sprawa dotyczy tylko nas dwojga. – Złapałam się za ramię trochę zawstydzona.
- Ach to może ja was zostawię. Do później. – Machnął ręką żywy kościotrup, zbliżając się do wyjścia. Jednak nim wyszedł obejrzał się jeszcze za nami.
- Poczekaj chwilę. – Rzekł Dajan. Pobiegł do szatni i szybko z niej wrócił. Zarzucił mi na głowę wymiętolony ręcznik. – Powiedz jak to się dzieje, że co się spotykamy to jesteś mokra? – Zażartował tarmosząc materiał, który pochłaniał wilgoć równocześnie kudłacąc moje włosy. Chłopak nie był zbyt delikatny, bo pod wpływem ruchu podążała też moja głowa. Musiałam odsunąć się kawałek, by przerwać tą nieświadomą torturę. Szmatka spadła mi na ramiona, a ja popatrzyłam po zadowolonym sportowcu. – No, teraz możesz mi wszystko wyznać.
- Wiesz, tak trochę głupio o tym mówić, tym bardziej, iż nie znamy się prawie wcale. – Zaczęłam trochę nieśmiało. Jego obecność nie była dla mnie zbytnio komfortowa, bo jak już wspominałam nie za dobrze czuję się przy czarnoskórych osobach. Oblatuje mnie niewyjaśniony lęk, sama nie wiem dlaczego, ponieważ nic do tych ludzi nie mam. Może to ta ich „inność”? Ale czym oni się różnią? Kręgosłup mamy ten sam.
- Długość znajomości nie ma nic do rzeczy. Czasem ludzie przebywający ze sobą kilka lat i myślący, że dobrze się znają, są w wielkim błędzie. My nawet samych siebie do końca nie znamy, więc nie wstydź się i mów otwarcie. Przecież cię nie zjem. – Mrugnął mi oczkiem na zachętę, jakiś taki radosny. Muszę przyznać, iż trochę mnie zaskoczył. Powiedział coś mądrego.
- No dobrze. Bo widzisz ta bluzka, którą mi pożyczyłeś, niechcąco została pocięta na strzępy. – Oznajmiłam prosto z mostu. Zszedł mu uśmiech, a jednak była dla niego ważna. Matko. – Mogłabym ją dla ciebie odkupić? Albo czymś zastąpić? – Dawałam propozycje. Westchnął smętnie.
- Tylko tyle chciałaś mi powiedzieć?
- Tak. – Ponownie smutno odetchnął.
- Nie przejmuj się. To był tylko ciuszek. A ja myślałem, że wpadłem ci w oko. – Co? Wpaść w oko? Widać, iż mnie nie zna. Zaczął przybliżać do mnie rękę. O nie, uderzy mnie? Zrobiłam krok do tyłu, cała się kuląc, lecz on tylko zadziornie uszczypnął mój nos, śmiejąc się cicho. – To ci się udało. – Pomasowałam lekko piekącą część twarzy.
- To co z rekompensatą? – Dopytałam nie zwracając uwagi na jego śmiech.
- Nie potrzebuję żadnych szmatek, ale mogłabyś oddać mi przysługę? – Założył ręce za głową.
- Zależy jaką?


Hej, witajcie :) Przepraszam, że tak długo nic nie wstawiałam na tego bloga. Jakoś nie mogłam się zabrać za Alice, aż ostatnio naszła mnie wena i stworzyłam plan na kilkanaście kolejnych rozdziałów ^^ 


Co z tego, że w ogóle nie pasuje tu to zdjęcie, ale wsadzę, bo tak XD Zrobione w Paryżu w ubiegłym roku przy spełnianiu marzenia :) Tęsknię ;C

24 grudnia 2015

Otulona uczuciem - Fragment 22

Chyba powinnam się do tego przyzwyczaić. Otaczający mnie ludzie nie są normalni. Stwierdziłam patrząc z politowaniem na leżącego pod drzwiami łazienki Kastiela. Co za zboczeniec, żeby tak podsłuchiwać. Brakuje mu czegoś w życiu. Nagle wejście otworzyło się z hukiem uderzając w pustą banię.
- Kastiel żyjesz? Czemu tu leżałeś? – Zmartwił się Leo, przykucając przy próbującym się ogarnąć chłopakowi.
- Eh? Chciałem skorzystać, ale nie mogłem wejść i jakoś tak zsunąłem się, odlatując. – Mamrotał, zerkając na mnie. Zmierzyłam go pogardliwym spojrzeniem.
- Ach sorki. Roza źle się czuła. – Wytłumaczył. Ta, jasne. Już mu w to wierzę. Podeszłam do nich, zaglądając do pomieszczenia. Hmm. A może jednak uwierzę, bo dziewczyna cała blada siedziała na desce, podpierając się o umywalkę obok.
- Alice… - Uśmiechnęła się z trudem. Po co się do tego zmuszasz?
- My się chyba będziemy zbierać. – Popatrzyłam po zmartwionym Leo. Kastiel stał obok z czerwonym plackiem po uderzeniu. Będzie guz. Jakby to nie był on, to nawet bym współczuła. – Nie wiem co twoja ciocia wyciągnęła za alkohol, ale jak widać łatwo się nim zatruć. – Podrapał się po czarnych włosach zerkając, to na Kastiela, to na Rozalię, którzy byli biali jak papier.
- No dobrze. Taka mała rada na przyszłość: Nie pijcie już z moją ciotką. – Uśmiechnęłam się wchodząc do środka. Pomogłam wstać białowłosej, ale szybko moją rolę przejął jej chłopak. Ta jego opiekuńczość to duży plus. Poszli w stronę salonu, pewnie żeby pozbierać swoje rzeczy. Czerwony łepek był jakiś taki otępiały, bo stał w milczeniu, opierając się o próg. Bacznie mnie obserwował, co nie było zbyt komfortowe.
- Kastiel ty też lepiej idź. – Rozkazałam, zabierając z szuflady nożyczki. Podeszłam do niego, chcąc wyjść, ale zagrodził mi przejście ręką.
- Czemu mnie wyganiasz? – Wybełkotał lekko ochrapiałym głosem. Jego oczy przysłoniła mgła, a jego ciało lekko się kiwało. Wygląda jakby był chory. Matko, jak się nie umie pić, to się tego nie robi.
- Bo ledwo żyjesz. – Westchnęłam.
- Martwisz się o mnie? – Zapytał. Taa, jeszcze czego. Nikt nie jest mi tak bardzo obojętny, niż on. Nagle jakby tracąc przytomność opadł mi na ramię. Wtulił swój łeb, a rękoma mocno mnie przytulił, lekko podnosząc. – Jesteś jedyną.
- Co ty gadasz? Twoi rodzice cały cza…
- ICH NIGDY NIE MA! – Podniósł głos. Przestraszył mnie trochę. – Och, sorry. – Odparł puszczając mnie. Chyba głupio mu się zrobiło, bo kazał mi o tym zapomnieć, po czym uciekł. A mi, o dziwo, w uszach odbijał się ten jego wrzask wypełniony smutkiem i tęsknotą. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ale przecież on mieszka sam. Nie wiem dlaczego mu to przeszkadza, ja tak bardzo chciałabym być samotna.

Wróciłam do pokoju dziennego. Leo dyskutował o czymś z bratem, przytrzymując przy okazji Rozalię. Kastiel rozłożył się na kanapie, jakby był u siebie. Ech, niech sobie leży, lepsze to niż rozwalanie mieszkania. No dobra, to moja ciotka tak robi. Przybliżyłam się do gaduł, prosząc Lysandra o pomoc z oknem. Po paru minutach, rama została wypełniona kartonem. Matko, musi wytrzymać tak parę dni, póki nie załatwię jakiegoś w miarę taniego szklanego zastępstwa. Chłopak zdradził nam, że ciotka zobaczyła kogoś i rzuciła butelką. Potem stwierdziła, że jednak jej szkoda trunku i w ostateczności ruszyła za nim. Tak się znalazła po drugiej stronie. Jak można być takim tępakiem? Bez urazy, ale scenariusz wyciągnięty z jakieś marnej komedii. Wstyd mi za nią. Jeden pozytywny skutek tej całej domówki, nigdy już ich nie będzie. Całe szczęście.

Pożegnałam się z świętą trójcą, nie chcieli już dłużej zakłócać mi spokoju. No wreszcie. Tylko Kastiel nie ruszał się z sofy. Postanowiłam trochę posprzątać salonowy syf, bo nie będę mogła zasnąć. Nie cierpię bałaganu, więc świadomość zdewastowanego pomieszczenia będzie mnie męczyć. Krzątałam się, śledzona przez pytający wzrok nieproszonego gościa. Znów bacznie mi się przygląda, o co może mu tym razem chodzić?
- Alice dlaczego taka jesteś? – Odezwał się w końcu.
- Co masz na myśli? – Dopytałam wykręcając szmatę, którą miałam zamiar umyć podłogę.
- No nie wiem. Taka oziębła, zamknięta w sobie. Tak jakbyś na siłę próbowała udowodnić innym, swoją wielką zaradność i tym samem ich zbędność . – Drgnęłam za sprawą jego słów.
- Ja nie próbuję. Jestem taka, znaczy muszę taką być. Chcę być sama, więc nie mogę polegać na innych. – Wyjaśniłam, trochę siebie zaskakując. Nie wiem dlaczego zaczęłam tak dużo mówić. Chłopak odwrócił się na drugi bok.
- Nie chciej tego. Bycie samotnym nie jest fajne. – Wymamrotał, po czym chyba odpłynął w świat snów. Co z nim? Niczym mi nie dowalił, ani nic. Nawet mnie chyba ostrzegł. Matko, co procenty robią z człowiekiem? Zmieniają go nie do poznania. Rozmyślam, ścierając mopem rozlane płyny z podłogi.


Zmęczona wróciłam do łóżka. Po głowie wciąż chodziły mi słowa Kastiela. Moje życie staje się coraz bardziej kłopotliwe. To wszystko przez posiadanie znajomych, dlatego tak się przed nimi bronię. Ludzie są ulotni, ich obecność przy nas jest krucha. Przywiązując się do kogoś, skazujesz się na cierpienie. Kurczę. Śpioch na dole nie daje mi spokoju. Mimo że za niedługo będzie lato, nasz dom nie jest zbyt dobrze ogrzewany, a rozbite okno przepuszcza chłód z dworu. Brakuje jeszcze tego, by się łoś przeziębił. Ostatni raz wstaję tej nocy. Zabrałam zbędny koc i po cichu zeszłam do salonu. Chłopak spał w najlepsze, nawet nie drgnął, gdy go staranie opatuliłam. Co ja robię? To nie jest moja siostra, ani nikt z mojej rodziny. Jest to obcy facet, który w pełni wykształcił zdolność dbania o siebie. Nie mogę się o niego troszczyć, nie mogę traktować jak dziecko. Zachowując się tak jak przed chwilą, kopię sobie dół, do którego prędko wpadnę. Jestem fałszywa. Narzucam sobie zasady postępowania, lecz w praktyce się do nich nie dostosowuję.


Hej dziś trochę krótko, ale naprawdę cierpię na okropną przypadłość, a mianowicie: brak czasu :( Ale żebyście mi wybaczyli przesyłam rysunek Alice jako chibi aniołka. Mam nadzieję, że nie jesteście źli :*


Przy okazji tego magicznego okresu chciałabym Wam wszystkim życzyć: 
WESOŁYCH ŚWIĄT! :) ♥

18 grudnia 2015

Otulona uczuciem - Fragment 21

- Co wy tu robicie? – Zapytałam przeszkadzając im w niezrozumiałej dla mnie dyskusji. Pogięło ich? Domów nie mają? Która godzina? Spojrzałam na wyświetlone cyfry na monitorze plazmowego telewizora. Od pół godziny trwa cisza nocna. Czego oni chcą?
- Kameralną powitalną imprezkę. – Uśmiechnęła się Rozalia wskazując na siatki z przekąskami. Imprezkę? To chyba jakieś jaja.
- Wpuściłaś ich? – Zwróciłam się z wyrzutami do mojej ciotki zagadującej Kastiela. Super. Jej to się najwidoczniej podoba. W sumie co się dziwię, skoro ona sama lata nocami po klubach. Nawet mnie nie usłyszała.
- Nie narzucamy się panience? – Dopytał zmartwiony Lysander, podchodząc bliżej z uprzejmym uśmiechem. Chyba jako jedyny zauważył moją reakcję, bo głupio mu się zrobiło. Jedyny członek tej ekipy mający coś w czajniku. Spojrzałam na rozbawioną ciotkę. To jej mieszkanie, skoro jej to nie przeszkadza to ja się dostosuję. W końcu jestem na jej utrzymaniu i jakby nie patrzeć, ona rządzi.
- Róbcie co chcecie. – Odparłam nieznacznie.
- Tyy Alice! Może byś się ubrała, co? – Zażartowała białowłosa zasłaniając oczy swojemu chłopakowi. Wczas się skapnęła. Męscy towarzysze popatrzyli po mnie zainteresowani. Lysander pokrył się rumieńcem, a Kastiel wykrzywił usta w perwersyjnym uśmieszku. Co za niewyżyte zwierze. Jestem u siebie i będę chodzić w czym mi się podoba. Coś nie pasi to won. Ogólnie wynocha mi stąd.
- Dobranoc. – Pożegnałam się, odwracając na pięcie, gdy ciotka wyciągnęła z barku jakieś butelki. Na pewno nie były to soczki dla dzieci, jakimi są te kolorowe zbiorowisko.
- Alice zostań! – Zawołała za mną Rozalia. Nie ma mowy. Ruszyłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Zakluczyłam je dla pewności, że nikt mi nie zakłóci świętego spokoju. Runęłam do łóżka, chcąc zasnąć.

Kurde! Walnęłam pięściami w materac. Nie mogą być trochę ciszej? Co tam się dzieje? Spojrzałam na zegarek ścienny. Już od półtorej godziny na dole trwa głośna domówka. Może zadzwonię po policję? Dotarły do mnie wrzaski ciotki. Nie… Nie zrobię jej tego… Trzask. Coś się rozbiło. Po chwili usłyszałam niepewne pukanie do drzwi.
- Alice proszę otwórz. – To był chyba głos Lysandra. Co ten gościu może chcieć? Uchyliłam przejście, a on oparty o framugę patrzył przestraszony.
- Co?
- Twoja ciotka. Jakby to… Wyleciała przez okno.
- Żyje? – Znając wyczyny tej kobiety wcale mnie to nie dziwi. Zawsze na rodzinnych spotkaniach wszyscy dyskutują o jej występkach. Uznawana za czarną owcę, często pomijana w zaproszeniach. Kiedyś tak nie było. Pamiętam ją jako wesołą, odpowiedzialną matkę i żonę. Lecz to była przeszłość, zaledwie rozmazane wspomnienie. Było mi jej szkoda, dopóki z nią nie zamieszkałam i nie poznałam bliżej. Stwierdzałam w myślach w trakcie podnoszenia jej z trawnika wspólnie z Lysandrem. Brudna, pijana, pokaleczona. Odleciała w zupełności. Wciągnęliśmy ją do przedsionka. Chciałam ją tam pozostawić, lecz chłopak uparł się, by zawlec ją do łóżka. Nie wiem jakim cudem, bo jej nieprzytomne ciało ważyło chyba z tonę, ale udało nam się przetransportować trupa do wyra. Westchnęliśmy w uldze, po pozbyciu się półżywego ciężaru. Uśmiechnął się do mnie miło, raczej jest trzeźwy. Ma u mnie dużego plusa, nie lubię alkoholików. Już mieliśmy odejść, gdy ciotka chwyciła Lysandra za rękę. Z całą swoją siłą wciągnęła go w swe ramiona i przytuliła mocno. Skąd u niej taka siła, nie mam pojęcia. To pewnie procentowa adrenalina.
- Proszę pani. – Próbował się uratować, cały czerwony. Nie powiem, widok zabawny. Nawet uśmiechnęłam się, gdy ciotka mrucząc coś, przycisnęła jego twarz do swej obfitej klatki piersiowej. Ha! Masz za swoje. Mówiłam, żebyśmy zostawili ją przy butach. Następnym razem lepiej się mnie słuchać. Chłopak desperacko próbował się wyrwać. Powodzenia. Odwróciłam się, by opuścić pokój, jednak zatrzymał mnie stłumiony głos więźnia. Ech. Podeszłam do pary i klepnęłam ciotkę w policzek. Ta odwróciła się, wypychając Lysandra na podłogę. Runął nieźle, pewnie się tego nie spodziewał. Zebrał się i z prędkością światła uciekł z pomieszczenia. Jego czerwona buźka, będzie mnie długo prześladować. Biedny. I co żeś narobiła kobieto stara?
- Ron… - Burknęła przez sen, głosem wypełnionym cierpieniem. Och. Usiadłam na skraju i otarłam jej pełne żalu łzy. Pogłaskałam ją, pełna współczucia. Musi boleć, co?
- To nie była twoja wina. – Szepnęłam cicho. - Ciociu… - Tyle lat minęło. Wybacz sobie, tak jak zrobiliśmy to my.

- Gdzie Rozalia i Leo? – Zapytałam wchodząc do nieuporządkowanego salonu. Wyglądał jakby huragan tędy przeszedł, masakra. W tak krótkim czasie tak napaskudzić. Mistrze. Lysander okupował kanapę i tępo patrzył w jeden punk. Co jakiś czas rumienił się, pewnie od przypomnienia sobie piersi mojej ciotki. Kastiel także gdzieś zniknął, ale on akurat mnie nie obchodził.
- Muszę się napić. Nie chcę tego pamiętać! – Złapał butelkę w dłoń. Była to chyba wódka. Nie wiem, nie znam się. Odebrałam mu ją, nim zdążył zrobić łyk. Widziałam jakie są tego skutki, więc nie pozwolę mu na szaleństwo. Pogłaskałam go po głowie, jak moją siostrzyczkę, gdy czymś się przejmowała. Popatrzył na mnie zdziwiony, a ja uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Ja i tak będę pamiętać. – Odparłam. Załamany schował twarz w dłoniach. No co jest? Powinieneś być pocieszony.
- Daj mi ten alkohol. – Rzekł zdruzgotany. Poczułam na sobie powiew wiatru. Rozbite okno przyciągnęło moją uwagę, więc olałam smutki Lysandra i podeszłam bliżej, by ogarnąć szkody.
- Co tu zaszło? – Zapytałam zerkając na chłopaka.
- Nie pytaj. Twoja ciotka jest… - Przerwał łapiąc się za czoło. Chyba łóżkowa sytuacja go naprawdę męczy.
- … Szalona? – To zbyt lekkie określenie. – Nie przejmuj się. Przynajmniej możesz mówić, że masz doświadczenie ze starszą od siebie. – Mam nadzieję, iż nie będziesz powtarzał balowania z starymi piernikami. I przy okazji słuchał się mnie.
- Alice proszę, nic już nie mów. – Odparł na skraju rozpaczy. Chyba moje pocieszanie odnosi odwrotny efekt. Cóż, chłopak jest za bardzo przewrażliwiony. Przeniosłam uwagę na pustą ramę okna. Trzeba zakleić tę dziurę, bo zostawienie jej tak może być niebezpieczne. Chociaż czy znajdzie się tak naiwny przestępca, który przechodziłby przez wybity otwór? Przecież na kilometr czuć w tym podstęp. Hmm. Zrobiłam szybkie oględziny. Nie no, trzeba zabezpieczyć. Znając moją ciotkę, prędko szyby nie wstawi. Ta dziura za bardzo kusi. Mogę się założyć, że Kastiel nie raz by z niej skorzystał. A właśnie!
- Gdzie się podziali Rozalia i Leo?
- Poszli do łazienki. – Kurde. Będę musiała ją zdezynfekować.

Weszłam ponownie do sypialni ciotki. Nie lubię tego, ale musiałam zajrzeć do jej torebki w poszukiwaniu klucza od piwnicy. Znajdując przedmiocik, szybko wyszłam. Nie chciałam jej przypadkiem obudzić. Niech śpi, odpoczywając od trudnego życia. Oświeciłam sobie światło i zeszłam na dół. Zabrałam z jednego pudła taśmę izolacyjną oraz porozwalane kartony spod ściany.
- Lysander pomóż mi. – Poprosiłam wchodząc do salonu.
- Panienka zawsze taka zaradna? – Dopytał, gdy przyłożyłam tekturę do framugi.
- W tych czasach trzeba taką być. Tym bardziej jak chce się być niezależnym. – Wyjaśniłam. Nieporadność w moim przypadku nie wchodzi w grę, skoro pragnę życia w samotności. W przyszłości będę zmuszona do polegania tylko na sobie, takie są konsekwencje mojego stylu bycia. – Zapomniałam o nożyczkach. Poczekaj chwilę. – Przypomniałam sobie odkładając karton. Powędrowałam szybkim krokiem w stronę łazienki, ponieważ tam widziałam je ostatnim razem. Zakochana parka musi przerwać swoją prywatność, gdyż nie daruję im dalszego okupowania pokoju. Bez przesady. Minęłam łukowate przejście z salonu na korytarz. Przeszłam między schodami oraz uchylonymi drzwiami przedsionka. Spojrzałam przed siebie. Zatrzymałam się zaskoczona widokiem. Co on tu robi?