24 stycznia 2016

Otulona uczuciem - Fragment 24

Zadzwonił dzwonek głoszący wyczekiwany powrót do domu. Za nim jednak oddam się w ramiona spokoju podeszłam do pakującej się Violetty. Z zeszytu wypadła jej jakaś kartka, więc siłą rzeczy nachyliłam się, by podnieść ją z ziemi. Podałam dziewczynie, a ona grzecznie mi podziękowała.
- Co potrzeba do stworzenia plakatu? – Zapytałam, pokładając nadzieje na jakąś artystyczną poradę. Natomiast spotkałam tylko zdziwienie.
- Pomysłu. – Powiedziała cichutko, przenosząc wzrok na swoje lśniące buciki. Jej nieśmiałość jest naprawdę urocza, taka charakteryzująca ją. Pewnie kolor włosów to specjalne działanie, mające na celu sprawienie, aby nie zniknęła w tłumie oraz aby zawsze o niej pamiętano. – A dlaczego pytasz? – Dopytała ściskając skrawek swojej szarawej sukienki.
- Muszę ich kilka stworzyć. Kompletnie nie mam do tego głowy ani zdolności, więc liczyłam na jakieś wskazówki od plastyczki. – Oni mają głowę wypełnioną wyobraźnią i kontekstami. Nie to co ja, ukierunkowana tylko w ogrodnictwie.
- Jeśli chcesz to mogę ci z nimi pomóc. – Zaproponowała podnosząc dzielnie oczy w chęci niesienia dobroci. Pewnie bym odmówiła, w końcu nie chcę od nikogo być uzależnianym, ale tym razem zrobię wyjątek. Musi dobrze to wyglądać graficznie, aby przyciągnąć uwagę.
- Chcesz do mnie przyjść czy wolisz to zrobić w szkole po zajęciach?
- Wolałabym cię odwiedzić. Będzie spokojniej. – W sumie to trafna uwaga. Tutaj jest za dużo upierdliwych ludzi, którzy wtykają nosy w nie swoje sprawy.
- Kiedy ci pasuje? – Ja akurat czas po szkole mam wolny, lecz ona z pewnością szwenda się po jakiś dodatkowych zajęciach plastycznych.
- Może środa? – Zapytała wstydliwie, a ja uśmiechnęłam się zgadzając na wyznaczony termin. Radośniejsza wyjęła z plecaka liliowy telefon powyklejany kolorowymi naklejkami. – Podałabyś mi na wszelki wypadek twój numer? – Ściskała go mocno, patrząc na mnie z lekko zaróżowionymi policzkami.
- Wybacz, ale nie posiadam komórki. – Odparłam. Nigdy jej jakoś nie potrzebowałam, może jestem trochę zacofana, ale po co mi coś, z czego nie będę zyskiwała żadnych korzyści.
- Ach, chyba że tak. – Powiedziała smutno. Schowała go z powrotem i zarzuciła na ramię torbę wyglądającą na ciężką. Mamy te same lekcje, a moja nie jest tak wypakowana. Tss plecaki plastyków, Bóg wie, co oni tam mają. Pod pachę złapała zieloną teczkę i niewyraźnie się do mnie uśmiechnęła. – To ja uciekam, do jutra Alice.

Gdy rankiem weszłam do szkoły, przy drzwiach do pokoju gospodarzy napotkałam lekko przygnębionego Nataniela. Cóż, może ma gorszy dzień. Chciałam go minąć, lecz mój stukot butów przyciągnął jego uwagę. Spojrzał na mnie, a jego markotność ustąpiła wypisanemu zdenerwowaniu. Zatrzymałam się pozwalając mu na nerwowe podejście.
- Alice mam do ciebie jedno pytanie. – Odparł marszcząc brwi, widocznie czymś zaniepokojony.
- Słucham cię. – Potwierdziłam swoje słowa kiwnięciem głową, a chłopak westchnął ciężko. Złapał się bokiem palców za czoło, po czym zniżył lekko wzrok unikając patrzenia mi w oczy.
- Czy to prawda, że masz mnie gdzieś tak jak całą społeczność tej szkoły? – Zapytał spokojnie, jednak dałam radę wyłapać cień nadziei, mówiący, iż moja odpowiedź będzie przecząca. Niestety, skoro pyta to udzielę mu szczerej odpowiedzi.
- Tak. – Wydukałam cicho, a chłopak w niedowierzaniu skrzyżował błękit naszych tęczówek. Zawód zastąpił gniew, złość - rozczarowanie samym sobą. Splotłam dłonie za plecami, przygotowując się emocjonalnie na wielki monolog, na temat tego, jaką jestem fałszywą i okropną osobą. Jestem egoistką, samotniczką i wszystkim, co najgorsze. Taka już jestem i lubię się taką, więc przyzwyczaiłam się do tych określeń.
- Alice zaskoczyłaś mnie. Myślałem, że będziesz teraz usilnie zaprzeczać, a ty bez mrugnięcia okiem przytaknęłaś. Udana jesteś, wiesz? Ale dobrze, skoro jestem dla ciebie utrapieniem to przestanę się o ciebie martwić. Chciałem ci pomóc ze startem w nowym miejscem, jednakże okazuje się, iż nie było warto się starać. Dam ci spokój ode mnie, tak jak pragniesz. Jeśli dotkniesz samotności zobaczysz, jaka ona jest bolesna. Żegnaj. – Burknął strapiony, po czym odszedł. Dziwne, nie wydarł się, nie powyzywał mnie, ani nic. Spojrzałam na moje lekko drżące ręce. Więc czemu moje ciało zareagowało w taki sposób?

Wyciągałam z szafki zeszyt na następną lekcję, gdy wielkie, szorstkie dłonie pachnące damskimi perfumami przysłoniły mi widok. Ktoś stał za mną, emanując ciepłem, które zbliżyło się do mojego karku. Czyjś spokojny, delikatny oddech owiewał moją skórę.
- Zgadnij kto. – Głęboki, męski ton wdarł mi się w małżowinę uszną docierając do mojej świadomości. Nie znałam tego głosu, zdawało mi się, że gdzieś już go wcześniej słyszałam, ale nie jestem w stanie wskazać prawidłowego właściciela. Szybka analiza. Ilu znam chłopców w tej szkole? Który byłby do tego zdolny? Hmm… Tylko jedna osoba mi przychodzi na myśl.
- Perwers. – Usłyszałam rozbawione parsknięcie i poczułam wolność od nieprzyjemnej bliskości. Spojrzałam za siebie na śmiejącego się Dakotę, zasłaniającego swoje szczerzące zęby.
- No nie wierze, nikt mnie jeszcze tak nie nazwał. – Popatrzył na mnie z iskierkami w oczach, próbujące mnie zaczarować. Pff. Na Hogwart go nie przyjmą, marny z niego czarodziej.
- Ktoś musiał być tym pierwszym. – Odparłam wracając do przerwanego zajęcia.
- A może zostaniesz pierwszą w innych sprawach? – Oparł się, zerkając mi na twarz z zalotnym uśmieszkiem.
- To zostały ci jeszcze jakieś pierwsze razy? – Wypowiedziałam myśl na głos, traktując ją jako pytanie retoryczne. Jednak on złapał moją rękę i przysunął ją sobie bliżej do wykrzywionych ust.
- Tak. Taki specjalny zwany pierwszą miłością. – Przymykając lekko oczy, ucałował mój palec serdeczny, służący do przyjęcia narzeczeńskiego pierścionka.
- Dake twoje fanki cię szukają. – Przerwała tą dziwną sytuację rudowłosa Iris, pojawiająca się znikąd. Chłopak kiwnął mi głową, po czym bez słowa udał się do swoich miłośniczek. Eee on jest nie do ogarnięcia, serio. Moja towarzyszka westchnęła z ulgą, widać zadowolenie z siebie z powodu przepędzenia szkodnika. – Straszny jest. Uważaj na niego i te jego słówka. – Ostrzegła mnie jak jakąś naiwną dziewczynkę, szukającą prawdziwej miłości. Pff, jak dla mnie to niedomyślenia. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, abym kogoś nazwała „moim ukochanym”. Zakluczyłam szafkę i spojrzałam na kierowany w moją stronę przyjazny uśmiech.
- Iris nie martw się. Ja tu mam wszystkich i wszystko gdzieś. – Oznajmiłam twardo, zdziwiona, że Nataniel nic jej nie powiedział. Liczyłam na uzyskanie samotności oraz spokoju od ludzi, a tu nic się nie zmieniło.
- Alice nie oszukasz mnie tą swoją maską. Roza wszystkim naokoło opowiada, jaka jesteś troskliwa. – Zaśmiała się lekko, strofując mnie w ten sposób. Ja troskliwa? Rozłożyłam ręce w bezradności. Przecież wszystkich unikam, więc kiedy niby pokazałam tą cechę? – Masz już dzisiaj podręcznik? – Zapytała chcąc chyba zmienić temat. Kiwnęłam przecząco głową, a ona wzięła głęboki wdech. Nie mam kasy na takie pierdoły. Nauczycielka męczy mnie już drugi tydzień o tą książkę, jakby była bezcenna.
- Chcesz ze mną usiąść? Przynajmniej unikniesz monotonnego kazania. – Zaproponowała wskazując na siebie kciukiem.
- Dzięki, ale nie skorzystam.
- Czemu? Pozwól mi zaczerpnąć radości z podzielenia się. – Skoro ujmuje to w ten sposób, to ugnę trochę mojego zdystansowanego charakteru. I tak od wczoraj robię wyjątki, więc kolejny raz mnie nie zbawi. Ale to już ostatni, bo nie mogę dopuścić do przyzwyczajenia się do mnie i polubienia, gdyż raczej nigdy, nie zostanie to odwzajemnione.

Po męczących lekcjach nadszedł czas dłużej przerwy obiadowej. Chcąc w pełni wykorzystać minuty wolności udałam się prosto w stronę ogródka. Liczyłam na spotkanie przewodniczącego klubu, by dopytać o moje obowiązki. Ku memu szczęściu natrafiłam na niego, zajętego grzebaniem w szopce. Odstawiłam torbę w miarę bezpieczne miejsce, po czym zwróciłam się do Jade z zapytaniem. Ten uśmiechnął się serdecznie, wręczając mi konewkę.
- Idź podlej kwiatki w klasie biologicznej i geograficznej. Poradzisz sobie? – Uniósł jedną brew do góry trochę prześmiewczo dla mojej kruchej postury.
- Dam radę. – Odparłam zawzięcie, a chłopak wręczył mi klucze uprzedzając o pilnowaniu ich jak oka w głowie. Podoba mi się jego przezorność. Bez dalszej konwersacji powędrowałam pobrać wodę. Nabrałam jej trochę mniej, by móc wyciągnąć wiadro na powierzchnię. Jednak dokucza mi moja słabość. Chciałabym być silniejsza… Szkoda, że nie urodziłam się mężczyzną.
- Co tu kminisz mała? – Zerknęłam na Kastiela stojącego z dymiącym papierosem w ustach. A ten tu czego? Odnoszę wrażenie, że od jakiegoś czasu jestem przez niego prześladowana. Co za utrapienie.
- Nie interesuj się. – Oznajmiłam szorstko, przelewając wodę do wnętrza konewki.
- Masz dla mnie śniadanie? – Prawdziwy z niego maniak moich kulinarnych zdolności. Straszny. W sumie skoro już zakłóca moją codzienność to można go jakoś wykorzystać, a dokładniej jego mięśnie.
- No pewnie. Weź to i chodź za mną. – Przynajmniej się do czegoś przyda prócz uprzykrzania ludziom życia. O dziwo, bez marudzenia wykonał rozkaz i podniósł konewkę z widoczną łatwością. Wyprostował się, patrząc na mnie pytająco. Podeszłam do niego, stanęłam na palcach, po czym wyrwałam mu papierosa i wtarłam go w podłoże.
- No ej! – Oburzył się niezadowolony.
- Do szkoły z tym nie wejdziesz.

Po nawodnieniu paprotek w sali geograficznej, powędrowaliśmy do klasy podpisanej etykietką „biologia”. Kastiel nie sprzeciwiał się, nie zadawał pytań, ani nic. Wiernie czekał na mnie w progu, chyba naprawdę zależało mu na otrzymaniu nagrody. Gdy skończyłam wyznaczone zadanie ruszyłam w stronę wyjścia, lecz ten głupek zatarasował mi przestrzeń, nie chcąc mnie przepuścić. Dopiero teraz odnalazł język w gardle, by wyrazić swój bunt przeciwko traktowaniu go jako tanią siłę roboczą.
- No i co z tym śniadaniem? – Zapytał krzyżując ręce na piersi.
- Serio myślałeś, że coś dla ciebie mam? – Zmarszczył brwi i przymrużył oczy, a jego usta wykrzywiły się w dół w… zawodzie? Może złości? Była to mieszanka tych dwóch emocji. Jednak wyraz jego twarzy uległ drastycznej zmianie, kiedy przebiegł wzrokiem od czubka mojej głowy po same sznurowadła szarych, upaćkanych trzewików.
- Mmm skoro nie ma normalnego posiłku to pozostaje zjeść mi ciebie. – Jakoś ogarnął mnie niepokój i strach na widok jego łakomego uśmieszku oraz migoczących w podekscytowaniu źrenicach.
- Nie próbuj! – Zagroziłam mu palcem, na co on tylko prychnął. Nagle chwycił mnie za nadgarstek uniesionej ręki. Słabszą, lecz wolną lewicą podniósł mnie jak nic niewarzący manekin i posadził na ławce. Nie zdążyłam nawet odpowiednio zareagować, nim zostałam skutecznie unieruchomiona. Były to ułamki sekundy, o których świadczyła wciąż odbijająca się od podłoża wypuszczona konewka. Trzymał mnie mocno, tkwiąc między moim nogami. Nie mam pojęcia jak się tam znalazł tak prędko i łatwo, chyba musi mieć w tym doświadczenie. Mierzył mnie łowczym wzrokiem, wodząc po każdym calu odkrytych części ciała. – Puścisz mnie?
- Cicho! Zastanawiam się, co by tu odgryźć. Oho. Już wiem. – Złączył moje dłonie, ujmując je w silnym uścisku, aby drugą swoją ręką odgarnąć przeszkadzające mu w żeru włosy. Kurczę! Wyrywanie na nic mi się nie zdaje, już wcześniej przekonał mnie o swojej przewadze. Nie dam rady z nim wygrać, nawet nie mam jak go odpowiednio kopnąć. Kurde! Niech sobie robi co chce, z nim to jak z dzieckiem. Pobawi się, znudzi i zostawi. Nachylił się, żeby użreć płatek mojego ucha. Och! Po ciele przeszedł mi nieopisywalny dreszcz. Był dziwny, tak jak ta sytuacja. Ach! Wydałam z siebie przytłumiony jęk, gdy przejechał po ugryzieniu swoich językiem. Ohyda! I w ogóle co to za dźwięk, to byłam ja? Masakra. Odsunął się prędko, jakby nie spodziewając się mojej niewyjaśnionej reakcji. Na jego durnej twarzy wymalował się szok, dzięki któremu mogłam wyrwać ręce. Dla oprzytomnienia walnęłam go w ryj.
- Idiota! – Tylko to określenie przyszło mi do głowy, jednak ten nic sobie z tego nie zrobił. Zadowolony dotknął palcem czubka języka z perwersyjnym uśmieszkiem i błyskiem w oczach.
- Jesteś całkiem słodziutka. Jeśli jutro mi nie przygotujesz lunchu to spróbuję cię w innych miejscach. – Pokazałabym mu środkowy palec, ale mam w sobie odrobinę dobrego wychowania.


Hej! Znów po długiej nieobecności, ale wiecie - koniec semestru = walka o oceny :P W tym tygodniu postaram się nadgonić fragmenty o Alice :) Kolejny rozdział mam już napisany w połowie, więc liczę na wrzucenie go dość szybko ^^ Tak przy okazji, dołączam rysunek mojej siostry:
Słodziusia, prawda? Dziękuję Ci Dragon Animation >>jej blog<<
Naprawdę kochany gest!


7 stycznia 2016

Otulona uczuciem - Fragment 23

Gdy w niedzielny poranek zeszłam na dół, Kastiela o dziwo nie było. Trochę mnie to zaskoczyło, bo znając tego łachudrę to myślałam, że łatwo sobie nie pójdzie. Przynajmniej nie bez śniadania. Cóż, nawet dobrze.
Siedziałam w szkolnej ławce po męczącym weekendzie. Na szczęście udało mi się wypocząć trochę wczoraj. Ciotka stwierdziła, iż musi opróżnić barek z trunków jej byłego męża, bo nie nadają się do spożywania. Poparłam ją i pomogłam powyrzucać alkohole, bo sama nie była w stanie. To była część jej przeszłości, ciężko było się z nią rozstać, ale kiedyś trzeba. Aby iść naprzód, nie można wciąż żyć wspomnieniami. A propos zapominania, kompletnie wyleciało mi z głowy załatwienie podpisu pod zgodą na wycieczkę. Na szczęście pan Farazowski okazał się wspaniałomyślny i pozwolił mi samej wypisać dokument, ze względu na pobyt moich rodziców za granicą. Dodatkowo kazał mi się zastanowić, jakie przedmioty chciałbym rozszerzyć w przyszłym roku szkolnym, bo każdy prócz mnie zdążył już się zdeklarować.
Pierwsze lekcje minęły spokojnie. Czerwony łepek chyba czuje jeszcze skutki popijawy, bo łaskawie zawitał dopiero na trzecią. Nikt jakoś nie wspomina o wydarzeniach z tamtego wieczoru, no i dobrze. Znaczy to, że im się nie podobało, co skutkuje brakiem takich niespodzianek w przyszłości. Najlepiej uczyć się na błędach. Wędrowałam korytarzem w stronę wyjścia ze szkoły, chcąc zajrzeć do ogrodu. Jade mówił mi, iż praktycznie na każdej przerwie obiadowej można go tam znaleźć.
- Heeeej Alice! Stój, zatrzymaj się na moment! – Usłyszałam głośny krzyk znajomej mi osoby. A już chciałam pochwalić nie ganianie mnie przez tą specyficzną osóbkę. Odwróciłam się, by spostrzec falujące we wszystkie strony białe pasma oraz z gracją biegnącą Rozalię.
- O co chodzi? – Zapytałam, gdy podparła się całym ciężarem o moje ramię, by nabrać powietrza. Jest dość cienka w sporcie, to trzeba przyznać. Tylko dziwi mnie, że jeśli chodzi o kilkugodzinne zakupy to jest pełna werwy, a jej kondycję można równać z zawodowym maratończykiem.
- Czy ty… - Odetchnęła ciężko. – … To czytałaś? – Podała mi ściskaną gazetę. Jasne, bo mnie interesują jakieś klozetowe pisemka.
- Nie. – Odparłam krótko, nawet nie przyjmując szaro-czarnej makulatury.
- To dobrze. Już sobie pogadam z tą Peggy, żeby coś takiego o tobie pisać. Przechodzi samą siebie. – Westchnęłam nie bardzo tym przejęta. Świat dziennikarzy chyba na tym polega. Wymyślają sobie swoje własne wersje wydarzeń i brną w temacie, aż zniszczą słabego człowieka. – Poważnie! Zdenerwowała mnie. O, o! O wilku mowa. – Gorączkowała się na widok zbliżającej się do nas reporterki. O matko, spojrzałam na drzwi, które były tak bliskie, a tak dalekie. Jak się zagadają to je opuszczę, kwiatki mnie wzywają, więc muszę odpowiedzieć na alarm.
- No i jak Alice? Świetnie cię opisałam, nie? – Uśmiechnął się piegusek, unosząc w górę kciuka.
- No chyba nie! To stek bzdur! Czy ty byłaś świadoma tego, co piszesz?! – Oburzała się Rozalia, podnosząc głos. No o co jej chodzi? Czemu tak się przejmuje takimi pierdołami, skoro dotyczą mnie. Jak ja sama mam to w czterech literach, nawet nie ciekawi mnie, co tam faktycznie jest napisane.
- Byłam. Po obserwacji i krótkiej wymianie zdań, taki profil wykreowała nasza nowa uczennica. – Odparła spokojnie ze swoim uśmieszkiem. Pewnie długo ćwiczyła, żeby jej łatwo nie schodził.
- To ty sobie wykreowałaś. Poznałam Alice bliżej i wcale nie jest zamkniętą w sobie, niewrażliwą ignorantką. No powiedz sama, że to nieprawda. – Wskazała na mnie palcem, pewna siebie. Przykro mi, ale nie mogę się z nią zgodzić. Widać Peggy jednak potrafi dostrzec prawdziwe oblicze, a nie ślepo wierzy w swoją wersję. Słusznie mnie oceniła.
- Ale to jest prawda. – Odpowiedziałam nieznacznie, sprawiając, iż na twarzy Rozalii zawitał cień zawodu, natomiast uśmiech dziennikarki stał się jeszcze większy i dumniejszy.
- No i powiedz jeszcze, że twoje upodobania miłosne to roślinki. – Wydukała sarkastycznie.
- Zgadza się. – Uśmiechnęłam się. – Dobra ja was opuszczam, bo idę się właśnie spotkać z moją drugą połówką.
Wyszłam na zewnątrz natykając się na leżącego na ławce czerwonego buntownika. Nie zwracając na niego większej uwagi powędrowałam w stronę zielonego zakątka. Pustka. Dziś Jade tu nie ma. Nawet lepiej, choć chciałam zapytać o moje zadania. Usiadłam na trawie i wyciągnęłam drugie śniadanie. Mogę w spokoju zjeść, trzeba to wykorzystać.
- Wiedziałem, że mignęły mi jakieś blond kudły. – Zerknęłam na stojącego Kastiela z fajką w ustach. Chowając dłonie w kieszeniach rozejrzał się dookoła, po czym łakomie spojrzał na mój chlebak. Wyrzucił peta i podszedł do mnie. – To dla mnie? Dziena, dziena. – Uśmiechnął się zadziornie, zabierając mi mój posiłek.
- Jesteś bezczelny! – Warknęłam, gdy zasiadł obok.
- Ta? Zapomniałaś, że jesteś mi to winna? – Burknął, odwijając z papieru jedną z dwóch kanapek. W sumie jak teraz wspomniał o „byciu komuś coś winnym” to przypomniałam sobie o bluzce Dajana. Muszę dowiedzieć się od Rozalii, czy ona żyje. Bo mam złe przeczucia. – Masz. – Machnął mi pudełkiem, jakby pozwalając zabrać drugą kanapkę. Popatrzyłam po nim lekko zaskoczona, bo nie spodziewałam się, że ten cham i prostak się podzieli.
- Dzięki za podzielenie się ze mną moim śniadaniem. – Burknęłam odpakowując pieczywo.
- Drobiazg. – Uśmiechnął się cwanie, mrugając jednym oczkiem. Zmarszczyłam brwi odrzucona gestem. Szkoda, że nie mam czym go dźgnąć w te szare paczadło.  Palca mi szkoda.

- Rozalia! – Złapałam ją, gdy uciekała z sali. Odwróciła się na pięcie, zdziwiona moim zagadaniem. To zazwyczaj jej rola, nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje. Że biegam za kimś, tak się kończy na siłę wciskanie się innych do twojego życia. – Coś ty zrobiła z tamtą bluzką z soboty, którą mi ukradłaś? Bo muszę ją oddać Dajanowi. – Przeszłam do rzeczy, bez zbędnego przedłużania. Dziewczyna podrapała się nerwowo po głowie i zrobiła skrzywioną minę.
- Ona była jego? Wybacz Alice, ale pocięłam ją i przerobiłam na coś lepszego. – Klepnęłam się w czoło. No i co ja teraz powiem Dajanowi? Chyba mnie udusi. Dobra, trzeba wziąć za to odpowiedzialność. Nie upilnowałam ciucha, więc to moja wina. – Jesteś zła? Przepraszam, nie wiedziałam, że miałaś ją pożyczoną. – Wydukała składając dłonie razem w akcie błagania o litość.
- Następnym razem zapytaj, nim podejmiesz jakąś decyzję z cudzą rzeczą. Idę go przeprosić. – Odparłam, lecz za nim udam się na salę gimnastyczną, wpierw pójdę umyć ręce, bo nie zdążyłam na wcześniejszej przerwie, a trochę mam je brudne od siedzenia w ogrodzie.
Weszłam do łazienki mając wrażenie bycia śledzoną. Cóż, moje przeczucia okazały się słuszne, gdy podczas mycia rąk zostałam okrążona przez Amber i jej tandetną świtą.
- Nowa czy przypadkiem nie miałaś trzymać się z dala od chłopców? – Wysyczała przez zaciśnięte zęby, przybliżając się do mojego ucha.
- Niby. – Odparłam nieznacznie, mydląc dłonie.
- Więc co ty kurna odwalasz? Jakieś sobotnie randeczki z Natanielem? Prowokujesz mnie?! – Podniosła lekko głoś. Hmm. Wcześniej czepiała się o Kastiela, teraz o niego. No fajnie, tak na dwa fronty. Zerknęłam na nią jak na idiotkę.
- Nie mam zamiaru denerwować szkolnej królewny. On sam się mnie uczepił, nie mogąc dostrzec jak głęboko mam to w czterech literach. Nie wiem czy to ten tusz ci psuje wzrok, ale jakbyś nie zauważyła staram się tu wszystkich zlewać i to wy nie dajecie mi spokoju. – Wyjaśniłam spokojnym tonem, żeby to w końcu dotarło do jej wycyklinowanego mózgu, jeśli go w ogóle posiada. Podłożyłam ręce pod strumień, aby zmyć mydlaną pianę.
- Jesteś chamska…
- Czyli masz Nataniela w dupie? – Przerwała swojej chińskiej koleżance z zadowolonym uśmieszkiem.
- Tak.
- Pff. Wiedziałam, że za tą twoją słodką buźką kryje się coś wstrętnego. Brawa dla twojej fałszywości, szmato. – Wyszarpała wysokiej,  wypiercingowanej towarzyszce kubek i nalała do niego wody. – Może to zmyje twoją maskę. – Rzekła wylewając mi zawartość na głowę. Zaśmiała się i wyszła.
Póki jest jeszcze przerwa pójdę przeprosić Dajana za pozwolenie zniszczenia jego mienia. Mam nadzieję, że nie było dla niego cenne, bo chcę jeszcze pożyć na tej zaniedbanej planecie. Nie przejmując się cieknącą z brody wodą powędrowałam w stronę sali gimnastycznej z przekonaniem zastania tam tego sportowego druha. Na szczęście się nie myliłam. Zapukałam w otwarte drewniane drzwi, a trzymający piłkę pod pachą Dajan oderwał się od rozmowy z kimś, by przywitać mnie szerokim uśmiechem.
- Witaj lalka, co cię tu sprowadza? – Zapytał wypełniony energią skradzioną Rozalii.
- Właściwie to ty. – Oznajmiłam podchodząc niepewnie. Zerknęłam na nieznajomego chudzielca, który bacznie mi się przyglądał. Był prawie tak samo wysoki, jak murzyn. Czuję się teraz jakbym stała z dwoma olbrzymami, mając zaledwie metr pięćdziesiąt dziewięć.
- Tak? To mnie zaskoczyłaś. O co chodzi?
- Ta sprawa dotyczy tylko nas dwojga. – Złapałam się za ramię trochę zawstydzona.
- Ach to może ja was zostawię. Do później. – Machnął ręką żywy kościotrup, zbliżając się do wyjścia. Jednak nim wyszedł obejrzał się jeszcze za nami.
- Poczekaj chwilę. – Rzekł Dajan. Pobiegł do szatni i szybko z niej wrócił. Zarzucił mi na głowę wymiętolony ręcznik. – Powiedz jak to się dzieje, że co się spotykamy to jesteś mokra? – Zażartował tarmosząc materiał, który pochłaniał wilgoć równocześnie kudłacąc moje włosy. Chłopak nie był zbyt delikatny, bo pod wpływem ruchu podążała też moja głowa. Musiałam odsunąć się kawałek, by przerwać tą nieświadomą torturę. Szmatka spadła mi na ramiona, a ja popatrzyłam po zadowolonym sportowcu. – No, teraz możesz mi wszystko wyznać.
- Wiesz, tak trochę głupio o tym mówić, tym bardziej, iż nie znamy się prawie wcale. – Zaczęłam trochę nieśmiało. Jego obecność nie była dla mnie zbytnio komfortowa, bo jak już wspominałam nie za dobrze czuję się przy czarnoskórych osobach. Oblatuje mnie niewyjaśniony lęk, sama nie wiem dlaczego, ponieważ nic do tych ludzi nie mam. Może to ta ich „inność”? Ale czym oni się różnią? Kręgosłup mamy ten sam.
- Długość znajomości nie ma nic do rzeczy. Czasem ludzie przebywający ze sobą kilka lat i myślący, że dobrze się znają, są w wielkim błędzie. My nawet samych siebie do końca nie znamy, więc nie wstydź się i mów otwarcie. Przecież cię nie zjem. – Mrugnął mi oczkiem na zachętę, jakiś taki radosny. Muszę przyznać, iż trochę mnie zaskoczył. Powiedział coś mądrego.
- No dobrze. Bo widzisz ta bluzka, którą mi pożyczyłeś, niechcąco została pocięta na strzępy. – Oznajmiłam prosto z mostu. Zszedł mu uśmiech, a jednak była dla niego ważna. Matko. – Mogłabym ją dla ciebie odkupić? Albo czymś zastąpić? – Dawałam propozycje. Westchnął smętnie.
- Tylko tyle chciałaś mi powiedzieć?
- Tak. – Ponownie smutno odetchnął.
- Nie przejmuj się. To był tylko ciuszek. A ja myślałem, że wpadłem ci w oko. – Co? Wpaść w oko? Widać, iż mnie nie zna. Zaczął przybliżać do mnie rękę. O nie, uderzy mnie? Zrobiłam krok do tyłu, cała się kuląc, lecz on tylko zadziornie uszczypnął mój nos, śmiejąc się cicho. – To ci się udało. – Pomasowałam lekko piekącą część twarzy.
- To co z rekompensatą? – Dopytałam nie zwracając uwagi na jego śmiech.
- Nie potrzebuję żadnych szmatek, ale mogłabyś oddać mi przysługę? – Założył ręce za głową.
- Zależy jaką?


Hej, witajcie :) Przepraszam, że tak długo nic nie wstawiałam na tego bloga. Jakoś nie mogłam się zabrać za Alice, aż ostatnio naszła mnie wena i stworzyłam plan na kilkanaście kolejnych rozdziałów ^^ 


Co z tego, że w ogóle nie pasuje tu to zdjęcie, ale wsadzę, bo tak XD Zrobione w Paryżu w ubiegłym roku przy spełnianiu marzenia :) Tęsknię ;C