17 marca 2016

Otulona uczuciem - Fragment 25

Zważywszy na dzisiejsze święto, postanowiłam zadzwonić do matki. Rozłąka z rodziną nie jest dla mnie czymś bolesnym. Nigdy jakoś nie przywiązywałam się, ani też nie byłam typem rodzinnej osoby. Zeszłam na dół, gdy tylko usłyszałam szamotanie się domowniczki. Przedstawiłam jej moją sprawę, a ta cała w skowronkach sięgnęła po telefon. Dobrze wiedziałam, że rozmowy między krajowe są niesamowicie drogie, ale nie miałam zamiaru się rozgadywać. Nigdy nie utrzymywałam dobrego kontaktu z mamą, więc nie poplotkujemy jak kumpele. Ciocia wybrała mi numer, po czym naciskając odpowiedni przycisk wręczyła słuchawkę. Po prawie trzech tygodniach w uszach rozległ mi się znajomy głos ubrany w krótkie „halo?”
- Cześć mamo, przepraszam, jeśli przeszkadzam, ale chciałbym ci życzyć wszystkiego najlepszego z okazji dnia matki. – Usiadłam na kanapie, nie przejmując się naturalną klimatyzacją w postaci kartonu w ramie okna. Uśmiechnięta ciotka opuściła salon pozostawiając mnie sam na sam z technologicznym pośrednikiem między mną, a moją rodzicielką.
- Ojj dziękuję. Miło, że pamiętałaś. – Odparła radośnie, chyba naprawdę się ciesząc. Nie jestem w stanie tego stwierdzić, przez jej szorstką naturę. Kontakty z tą kobietą są trudne, zawsze musiałam się przy niej pilnować z słowami, bo posądzała mnie o pyskowanie. Nigdy nie potrafiłyśmy się dogadać, ani rozszyfrować. Ona jest trochę jak ja, znaczy ja jestem jak ona. W tej kolejności jest poprawniej. – Mów co u ciebie? Jak nowa szkoła? – Bo ją to interesuje.
- W porządku. – Nie będę jej zamęczać opowieściami o upierdliwych uczniach, jeszcze gorszych nauczycielach oraz o jednym dobrym aspekcie składającym się na moje licealne życie. Oczywiście miałam na myśli klub ogrodniczy.
- A jak z ciocią? Da się wytrzymać? – Zapytała zaintrygowana. Według niej, ciotka jest istotą, z którą nie ma łatwo. No cóż, po części ma w tym rację, ale nie jest najgorzej.
- Daję radę. Chyba mnie znasz na tyle. – Oznajmiłam ironicznie.
- Naturalnie, dlatego się nie martwię. Zawsze byłaś dojrzalsza na swój wiek i zaradna lepiej, niż niektóry dorosły. – Tak. Ciągłym pozostawianiem mi na głowie domu oraz małej siostrzyczki nauczyła mnie poradności. Nie żebym marudziła czy miała do niej o to wyrzuty, gdyż wcale za nic jej nie winię. Wręcz przeciwnie. To dzięki niej poznałam jak dobrze jest mi samej. Jak kocham ciszę wokół siebie. – Właśnie Adrianna cały czas za tobą płacze, musisz prędko przyjechać. Wyślę ci bilety na wakacje.
- Dałabyś mi Adę do telefonu? – Pamiętam jak ta mała istotka, uzależniona od codzienności ze mną, rozpaczała przy pożegnaniu.
- Nie, bo nie będzie się dało jej później uspokoić. – Burknęła chłodno. No tak, po co robić problemy. – Potrzebujesz na coś pieniędzy? – Zmieniła temat na bardziej przyziemne sprawunki. Spojrzałam za siebie na kartonowe okno. Nie, tym to się sama zajmę. Nie będę jej o takich rzeczach mówić, nie chcę, żeby przypadkiem zaczęła się o mnie martwić. Tss kogo ja próbuję oszukać?
- Mam wycieczkę szkolną w czerwcu. – Powiedziałam cicho.
- No to wyślij mi szczegóły e-mailem, trzymaj się. – Rzuciła pośpiesznie, nawet nie umożliwiając mi odpowiednio tego skomentować. Cóż, ona naprawdę mnie musi nie znać, skoro każe mi tak się z nią skontaktować. Mamo czy ty masz świadomość, że ja nawet telefonu nie posiadam?

Wstałam wcześniej, aby przygotować specjalne śniadanie dla Kastiela. Tak bardzo o to mnie męczył, że postanowiłam spełnić jego błaganie i włożyć w ten posiłek całe moje serce. Zapakowałam do chlebaka mój specjał. Bułeczki z pastą własnej produkcji. Liczyłam na zaspokojenie jego podniebienia raz na zawsze. I gdy później złapał mnie w klasie z przyjemnością wręczyłam mu haracz z uprzejmym:
- Udław się. – Na co on tylko poklepał mnie po głowie, jak grzeczne zwierzę.
- Dobra dziewczynka. – Uśmiechnął się triumfalnie, odchodząc w stronę swojej ławki. Taak, zobaczymy, czy będzie się tak później wyszczerzał. Chciałam skierować, i siebie na moje miejsce, lecz drogę zagrodził mi potężny posąg Amber wyrosły z podziemi. Za sobą czułam sapanie jej świty, zatrzasnęły mnie w ludzkiej klatce. Dziwiło mnie, iż przeszły do ataku w zaludniającej się klasie.
- Co ty odwalasz z Kassim? – Zasyczała, krzyżując ręce. Znudzona przewróciłam oczami, co zakończyłam bezradnym westchnięciem. – Pamiętaj, że mam na ciebie haka. Może Nat nic nie rozpowiedział, ale ja mogę to zrobić w każdej chwili. – Jej kąciki ust wykrzywiły się do góry w zadowoleniu z siebie.
- Nie wiem czy wiesz, ale istnieje coś takiego jak wolność słowa. Nie mam zamiaru cię powstrzymywać. Jeśli nie masz ciekawszych tematów to proszę bardzo, mów sobie o mnie. Przecież ja mam wszystko w dupie. – Zadeklarowałam spokojnym tonem. Nie chciałam tracić nerwów na tą królewską bestię. Po prostu muszę ją olewać, nie warto przejmować się czyimś bulwersem i pogróżkami na poziomie szkoły podstawowej. Jednak najwidoczniej tylko ja obrałam taką taktykę, bo przejęta Amber poczerwieniała na twarzy. Zmarszczki między jej idealnie wyprofilowanymi brwiami pogłębiły się jak nowo wyryte szczeliny w lodowcu. Wyciągnęła do mnie drapieżną łapę i stłumionym uderzeniem położyła ją na moim ramieniu. Wbiła mi w skórę swoje drogocenne tipsy, tak mocno, aż zdziwiłam się, że się nie połamały. Popatrzyła mi prosto w oczy, wysyłając w ten sposób mordercze fale.
- Słuchaj mała. Zaczynasz przeginać, nie wojuj ze mną, bo przegrasz. I nikt nie przyjdzie ci wytrzeć łez. – Zgrzytała jak stare drzwi.
- Amber czy byłabyś tak łaskawa darować Alice wolność od swoich gróźb? – Usłyszałyśmy uprzejmy głos, więc przekierowałyśmy spojrzenie na stojącego obok Lysandra. Amber o dziwo zabrała dłoń, ale tym samym popychając mnie do tyłu. Jednakże zamiast rypnąć o podłogę czy o ławki, uratowała mnie wystawiona ręka białowłosego wybawiciela. Królewna prychnęła i razem z chichoczącą świtą powędrowała zasiąść na swój drewniany tron.
- Co za niemożliwa kobieta. – Odparł z pożałowaniem Lysander.
- Nie obrażaj kobiet. – Rzekłam, odsuwając się od niego. – Dzięki za ratunek.
- To nic takiego. – Uśmiechnął się niewyraźnie.

Przerwa obiadowa to czas moich ogródkowych obowiązków. Nie mogąc się doczekać, czym prędzej pomknęłam w stronę zielonego zakątka. Udało mi się ominąć wszelakie niebezpieczeństwa, w postaci kolorowych włosów innych uczniów. Weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Najwyraźniej mijamy się z Jadem. Hmm trudno. Sama zdecyduję, co porobić, przecież od kiedy to pozwalam sobą dyrygować w sprawach związanych z moją pasją? Szukając zajęcia przyglądałam się rosnącym roślinom. Są w wyjątkowo dobrym stanie, nie wierzę, iż jeden chłopak potrafi tak dbać o kwiatki, to raczej nie jest w męskiej naturze. Podeszłam ku pięknie kwitnącym czerwonym różom i dotknęłam zawiniętych przy końcówce listków.
- W weekend będę z nimi walczyć. – Spojrzałam za siebie na zbliżającego się Jade. – Te mszyce to prawdziwe utrapienie. – Odparł smętnie, oglądając z każdej strony zaatakowane przez te potwory pączki.
- Pomogę ci. O której tutaj będziesz w sobotę? – Zapytałam zdeterminowana do przyjścia, lecz on tylko popatrzył na mnie z pod byka.
- Lepiej się wyśpij. – Burknął z politowaniem. Naprawdę zaczyna mnie to drażnić.
- Zazwyczaj to nie obchodzi mnie zdanie innych, ale czy mógłbyś przestać mnie tak traktować? Nie zapisałam się do tego klubu, żeby się obijać. – Wydukałam zaciskając pięści. Nie jestem księżniczką, niech mnie nie myli z Amber. Ja nie boję się pobrudzić rączek czy trochę podźwigać. Niech to do niego w końcu dotrze, póki jeszcze go toleruję.
- No dobra, to przyjdź w tą sobotę. – Powiedział z wielką łaską.
- Looooretti! Zabiję cię!! – Zbliżały się okropne krzyki. Aha, czyli posmakował kanapeczki. Zerknęłam na wściekłego Kastiela, który kładł ciężkie kroki w moją stronę. Może bym się nawet zlękła, gdyby nie ta przeogromna satysfakcja z dopieczenia temu złośnikowi. – Coś ty kurna wsadziła to tej pasty?! – Wrzasnął zasłaniając dłonią usta.
- Jak to co? Całe serce. – Uśmiechnęłam się rozbawiona jego czerwoną buźką i zaszklonym wzrokiem. Jak dobrze, smak udanego kawału jest niesamowicie słodki.